Blog importera

Fenomen Chin: brak rąk do pracy

My wszyscy pracujący w Chinach, współpracujący z chińskimi dostawcami, mamy możliwość bezpośrednio i na żywo doświadczać rzeczy zgoła niepojętej i niewyobrażalnej. W Chinach brakuje rąk do pracy. W najludniejszym kraju świata, którego populacja przekroczyła już dawno temu liczbę miliarda trzystu tysięcy tysięcy obywateli coraz dotkliwiej odczuwany jest niedostatek “zasobów ludzkich”.

Gdyby pięć lat temu ktokolwiek ogłosił taką prognozę uznany został by za szaleńca. Chiny przecież, pomimo swojego dynamicznego rozwoju, nie mającego precedensu w najnowszej historii gospodarczej, mimo pokonania przez trzy ostatnie dekady drogi od jednego z najbardziej zacofanych państw na świecie do drugiej gospodarki na Ziemi, są ciągle krajem, w którym większość mieszkańców, oceniana na ponad 700 milionów obywateli, jest zwyczajnie biedna. Beneficjentami ekonomicznego “skoku do przodu” zainicjowanego w 1978 roku przez Deng Xiaopinga są mieszkańcy wschodniego wybrzeża Chin. Miasta od Pekinu, Tianjinu, Qingdao, przez Szanghaj, Suzhou, Hangzhou, Ningbo, Xiamen, po Shenzhen i Kanton w ciągu ostatnich trzydziestu lat zmieniły swoje oblicze. Z szarych zbiorowisk byle jakich budynków, ciasnych ulic, zaułków ze wspólnymi toaletami, zamieniły się w metropolie prześcigające się w zakresie architektury i urbanistyki. Mieszkańcy tych miast dawno już zrzucili mundurki, wymyślone przez ideologów “chińskiej drogi do komunizmu”. Prowadzą swoje firmy, lub pracują w firmach należących do innych mieszkańców tych samych miast. Kupują coraz większe i droższe mieszkania, cieszą się coraz lepszymi samochodami, korzystają z coraz wymyślniejszych rozrywek, jadają w coraz liczniejszych restauracjach. Chińska wieś, jeśli nawet idzie tą samą drogą, to pozostaje daleko, daleko w tyle.

Jakże więc to możliwe, że pomimo pozornie oczywistej sytuacji, ogromnego zaplecza siły roboczej, rozwinięte gospodarczo przemysłowo prowincje Chin, takie jak położona na południu Chin, w sąsiedztwie Hong Kongu prowincja Guangdong doświadczają braku rąk do pracy? Braku liczonego w milionach w skali prowincji, a w dziesiątkach milionów w skali całego kraju?

Po pierwsze mamy do czynienia z sytuacją, w której kwalifikacje pracowników (bądź raczej ich absolutny brak) przestają odpowiadać potrzebom rozwijającego się przemysłu, rynku pracy. To jeden z efektów ubocznych gwałtowności chińskich zmian. Procesy, które na Zachodzie rozkładały się na pokolenia w Chinach przyjęły obraz “kursu rozwoju w pigułce”. Oczywiście to musi robić wrażenie, kiedy po kilkuletniej nieobecności trafiamy do jakiegoś miasta i nie możemy go rozpoznać, bo obraz dzisiejszy nijak nie przystaje do naszych wspomnień. Ale ludzie w swoim ogóle nie zmieniają się tak szybko jak architektoniczna scenografia, w której funkcjonują. Siła napędowa chińskiego sukcesu, czyli wiejska biedota przyjeżdżająca milionami do wielkich miast, godząca się na niewolniczy system pracy i niewielkie płace, nie może ulec transformacji samodoskonalącej. To są prości ludzie, gotowi podjąć się nawet najtrudniejszych, nawet najniewdzięczniejszych zadań, pod warunkiem wszakże, że nie są złożone. Typowy migrant z dalekiej prowincji z trudem ogarnia konieczność zmiany obuwia przed wejściem do fabryki, jak zatem uczynić z niego sprawnego pracownika firmy, która wymaga od każdego pracownika nie tylko dyscypliny, ale również samodzielnego myślenia, nawet w najskromniejszym zakresie? Efekt? W powiatach sąsiadujących z Hong Kongiem, Shenzhen, Guangzhou już w tej chwili brakuje około 2 milionów wykwalifikowanych robotników. Wykwalifikowanych, przyuczonych, doświadczonych. Wśród robotników migrujących większość to pracownicy fizyczni, budowlańcy, tragarze, łupacze kamieni, sprzątacze. Próby zatrudniania tych ludzi na taśmach produkcyjnych zazwyczaj kończą się katastrofą. Za szybko, za wiele wymagań, za dużo nakazów. Kto by się tam tego wszystkiego chciał uczyć na jeden góra dwa sezony, po których i tak trzeba wrócić do siebie na wieś, do rodziny, do gospodarstwa, nawet mikroskopijnego, ale własnego.

Drugą przyczyną braku rąk do pracy na coraz większych obszarach Chin są sukcesy Pekinu w zakresie gospodarki społecznej adresowanej do mieszkańców wsi. Ludność wiejska, ciągle najliczniejsza w ChRL była zawsze istotnym problemem dla władz chińskich. To chłopi dali Mao Zedongowi tą siłę, która uczyniła go Przewodniczącym Mao. Dzisiaj chińscy “komuniści” (używam cudzysłowu nie przez przypadek) zdają sobie sprawę, że ta sama siła może im w odpowiednich okolicznościach odebrać posiadaną władzę. Historia przecież uwielbia się powtarzać. Dlatego też od lat prowadzone są działania takie jak redukcja, lub likwidacja podatków dla ludności wiejskiej, interwencje rynkowe i dopłaty do produkcji rolnej. Na rozwój wsi wydaje się w Chinach prawie jeden miliard dolarów rocznie. W ogólnym budżecie kraju to nie jest specjalne szaleństwo, ale pieniądze konsekwentnie pompowane w chińską wieś przynoszą konkretne rezultaty. Rodzi się wątpliwość, czy takiego obrotu spraw Pekin się spodziewał. Okazuje się bowiem, że mieszkańcom wsi przestaje się opłacać wyjazd do dalekiego miasta (a mówimy o odległościach 2 – 3 tysięcy kilometrów w jedną stronę), żeby pracować tam od rana do nocy, w oderwaniu od rodziny, od domu, za stosunkowo niewielkie pieniądze. Jeszcze 3 nawet 2 lata temu wielkie miasta przyciągały tłumy migrantów. Ale dzisiaj podobne pieniądze można zarobić u siebie w domu, z pracy na roli. Zniknęła główna motywacja do tak dramatycznego – dla tych ludzi z maleńkich odległych wiosek – skoku w nieznane. Na chińskiej wsi pojawił się również zupełnie nowy trend, który nazwałbym klasą “mikro-rentierów”. Jednym z narzędzi modernizacji rolnictwa była niezbyt nagłośniona reforma przepisów dotyczących użytkowania ziem należących do chłopów. Dotychczas chłopi mogli tą ziemię wyłącznie uprawiać. Dzisiaj mogą ją również wydzierżawiać dużym przedsiębiorstwom, z uprzywilejowaniem firm państwowych, które zajmują się produkcją rolną. Przedsiębiorstwa zarządzają w ten sposób dużymi areałami, chłopi otrzymują regularnie pieniądze za dzierżawę. Pieniądze, które wystarczają na skromne, ale spokojne życie. Bez konieczności wyjeżdżania gdziekolwiek.

Trzecią przyczyną braku rąk do pracy w najbardziej rozwiniętych regionach Chin na wybrzeżu Oceanu Spokojnego, jest coraz większy rozwój ośrodków w Chinach Środkowych. Miasta takie jak Chongqing, Wuhan czy Nanchang zmieniają swoje oblicze z nie mniejszą gwałtownością niż robiły to Szanghaj czy Shenzhen. W tych nowych gejzerach rozwoju i rozmachu pensje dla robotników ze wsi są podobne do tych, które oferuje Shenzhen, czy Pekin. Coraz więcej placów budowy, coraz więcej prostych prac. A co najważniejsze, miasta te są znacznie bliżej domów robotników migrujących. Zamiast tysiące kilometrów, trzeba przebyć setki, czasem tylko dziesiątki kilometrów, żeby do pracy dojechać i żeby wrócić do domu. A to oznacza częstszy kontakt z domem, mniejszy stres, no a przede wszystkim mniejsze wydatki. I znowu stabilności rozwoju silnie rozwiniętych regionów Chin zagraża rozwój obszarów dotąd ubogich.

Po czwarte – i ta przyczyna wydaje mi się najważniejsza – brak rąk do pracy w Chinach ma związek ze zmianą pokoleniową. W dorosłe życie, a zatem i na rynek pracy wchodzi pokolenie osób, które urodziły się około 1990 roku, czyli w czasie realnego przyspieszenie reform ekonomicznych. Większość tych młodych ludzi to dzieci programu “jedna rodzina, jedno dziecko”. Dzieci, które w przeogromnej swej większości doświadczyły nadopiekuńczości rodzin skupiających swoje wysiłki na pielęgnowaniu jedynego potomka, dziecka, wnuka. Prawie żadna z tych osób nie zaznała głodu. Rodzice tych ludzi, żyli w kraju władanym przez tracącego jasność umysłu starca chcącego wprowadzić w życie irracjonalne idee, które rujnowały gospodarkę kraju, a na ludzi sprowadzały nieszczęścia i śmierć. Pokolenie urodzone pod koniec lat 80-tych dorastało w rzeczywistości powszechności zdobyczy techniki, możliwości rozwoju, zrobienia kariery, zarobienia ogromnych pieniędzy. Nie ma w tym pokoleniu owego imperatywu, który zmuszał poprzednią generację do pracy po kilkanaście godzin na dobę przez 7 dni w tygodniu, 48 tygodni w roku, za wyjątkiem okresu chińskiego nowego roku. Dlaczego nie ma w nich tego wewnętrznego nakazu? Ponieważ z jednej strony  młodzi ludzie nie znają oblicza tej prawdziwej, przymierającej głodem biedy. Z drugiej zaś przez ostatnie kilkanaście lat zmieniła się ekonomiczna rzeczywistość Chin. Migrujący robotnicy w latach 80-tych i 90-tych mogli zakładać, że pracując ciężko przez kilka lat zdołają odłożyć wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wybudować dom, żeby zaoszczędzić coś, żeby spróbować uruchomić jakiś niewielki biznesik. Dzisiaj, kiedy młody człowiek porówna swoją miesięczną pensję z ceną metra kwadratowego mieszkania w Chongqing, czy w Qingdao, natychmiast przestaje marzyć o wspaniałej przyszłości. Wie, że zarobi jedynie na doraźne wydatki. Przykład gwiazd biznesu powoduje, że młodzi ludzie wolą szukać szczęścia zakładając własne firmy, lub pracując dla kogoś, kto może im otworzyć drogę do zawrotnej kariery. I tak jak to miało miejsce w Polsce w latach 90-tych, każdy młody człowiek chce być menadżerem, a nie zwykłym fizycznym.

A jeśli się nie uda? Zawsze można wrócić do rodziców, którzy wybudowali dom, wyposażyli go we wszystko co dożycia jest potrzebne, czyli telewizję satelitarną, DVD, internet i komputer, otrzymują co miesiąc pieniądze za dzierżawę pola i w spokoju doczekują starości.

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button