Chiny subiektywnie

Baśnie Dalekiego Wschodu, czyli różnice kulturowe w biznesie

Pytania uczestników szkolenia, które prowadziłem ostatnio w Warszawie (uczestnikom raz jeszcze dziękuję), a także rozmowy w przerwach, pozwoliły mi po raz kolejny uswiadomić sobie, że wiele problemów dotyczących komunikacji Polaków z Chińczykami jest wynikiem nie tyle braku wiedzy na temat różnic kulturowych, co fałszywego obrazu zarówno Chińczyków, jak również nas samych.

Chiny zaczęły ulegać przemianom ekonomicznym w 1992 roku. W 1978 roku nastąpiła definitywna zmiana władzy w ChRL. Przejął ją ostatecznie "Mały Wielki Człowiek" Deng Xiaoping. Trzymając w rękach wszystkie istotne sznurki pozostawał ciągle na tylnym siedzeniu tego gigantycznego pojazdu. W latach 80-tych XX wieku Chiny wciąż były sceną walk opcji promaoistowskiej, ideologicznej i prodengowskiej, pragmatycznej. Potem nastapił fatalny 1989 rok. Wydarzenia pekińskie sprowadziły na Chiny Ludowe światowe embargo. Blokada ChRL zelżała w 1992 roku. Deng tego też roku odbył swoją "Ekspedycję Południową" i stworzył warunki pozwalające Chinom zasysać gotówkę z całego świata w zamian za tanią pracę mieszkańców kraju.

W ciągu tych 21 lat Chiny odbyły nieprawdopodobną podróż: z kraju zrujnowanego, zacofanego i w każdym względzie anachronicznego, przeobraziły się w drugą potęgę gospodarczą świata. 21 lat. Niby dużo, ale jak na państwo, któremu przypisuje się co najmniej 4 tysiące (a czasem nawet 5 tysięcy) lat nieprzerwanej historii to fraszka, igraszka, mrugnięcie okiem. Chiny, szczególnie ich wielkie miasta, zmieniły swój wizerunek. Ale ludzie? Ludzie nie zmieniają się tak szybko. Mogą inaczej się ubierać, inaczej mówić, mieć trochę więcej doświadczeń, ale tam głęboko są wciąż tacy sami. Szczególnie ci, których dzieciństwo i młodość wyprzedziło znacznie czas imponujących zmian.

W Polsce "nowe" przyszło na chwilę przed definitywnym upadkiem zdeprecjonowanego przez historię systemu, w którym ludzie mieli żyć dostatniej. Dostatek reglamentowano za pomocą kartek. Na masło, buty, wódkę, pieluchy. Polska zaczęła przekształcać się z krainy ogólnej szczęśliwości w państwo oparte o rzeczywistość rynkową w 1989 roku. Mamy więc na liczniku 24 lata życia w świecie – powiedzmy – realnym.

Obie liczby: 21 i 24 to nawet w skali człowieczego życia niewiele. Ot ma się za sobą uzyskanie dowodu osobistego, maturę i możliwość zajmowania niektórych stanowisk. Dla obejmowania tych najważaniejszych i 21 i 24 lat to wciąż za mało. W życiu państw, w kontekście ich historii, te okresy to bardzo, bardzo mało. A mimo to Polska i Chiny zmieniły się diametralnie. Domy, ludzie, samochody, media, sklepy, ulice, parki, banki, pieniądze. Zmieniło się wszystko. Właśnie! Ludzie… Chińczycy wyglądają zupełnie inaczej niż 20, 30 lat temu. Zniknęły mundurki Mao (a tak naprawdę Sun Yatsena), zniknęły rowery, zniknęły hutongi. Polacy? Wystarczy popatrzeć na kroniki firmowe z lat 1989-1991. To zupełnie inny świat. Śmieszny, kiczowaty, pełen facetów z wąsem i pań z trwałą na baranka. I Chińczycy i Polacy bardzo chcą być częścią wielkiego świata, który przez kilkadziesiąt lat przyglądał się im jak dziwacznym zwierzakom w obwoźnym panoptikum.

Szczególnie my Polacy udajemy. Zakładamy garnitury, krawaty, srożymy miny. Wzorując się na postaciach z Bloomberga, czy CNBC przyjmujemy rolę ludzi biznesu, szybkich, stanowczych, zdecydowanych, narzucających swoją wolę. Jesteśmy wielkimi ludźmi biznesu, z udowodnionymi sukcesami. I uzbrojeni w takie walory jedziemy do Chin załatwić swoje interesy.

Chińczycy też udają. Mają wielkie firmy, w których funkcjonują struktury organizacyjne podpatrzone u Tajwańczyków, Hongkończyków, Japończyków nawet. Przedsiębiorstwa się rozrastają, biznes menadżerowie pozyskują klientów, zdobywają rynki, pieniądze leją się strumieniami. Jest dobrze. Chińczycy nie do końca wiedzą jak to się dzieje i nie do końca ich to interesuje. Wczoraj było źle, dzisiaj jest dobrze. Dzieci zabezpieczone. Dobrze.

Czasem Chińczycy chcą spotkać się z nowymi klientami, szczególnie takimi z nowych, nieznanych krajów. Siadają sobie z boku przy konferencyjnym stole, przy którego centrum rozmawiają biznes menadżerowie i goście z Polski. Wszystkich Chińczyków ciekawi co to za kraj ta Polska, co oni tam lubią jeść, czy mają dzieci, ile, czy lubią wypić jak Rosjanie, czy dużo zarabiają, a konkretnie ile, czy jedzą pałeczkami, czy widelcem, czy ten ich kraj to jest w Rosji, czy Niemczech, itd., itp. A Polacy przyjechali chyba na pół godziny, bo chcą tylko gadać o cenach i się strasznie denerwują, że ceny za wysokie, że za drogo, etc.

Szef wszystkich szefów sobie siedzi z boku, patrzy na tych białych ludzi w krawatach i dziwi się. Po co jechali taki szmat drogi, żeby wpaść do obcych na pół godziny, nakrzyczeć na nich i pojechać? Czy oni myślą, że to ich zamówienie dziesięciu kontenerów może coś zmienić w życiu fabryki? Czy im się wydaje, że Chińczyk nie ma pieniędzy, że pieniądze są dzisiaj tu i teraz najważniejszą sprawą na świecie? A gdzie miejsce na dobry lunch, gdzie przepijanie do siebie (ci Polacy mieli mieć głowy mocne jak Rosjanie), gdzie zaspokojenie ciekawości, takiej zwykłej, ludzkiej, człowieka, który może ma te 250 milionów dolarów na koncie, ale wciąż jest prosty i ciekawski?

Polacy nie mieli czasu, żeby mocnymi korzeniami wrosnąć w rzeczywistość wolnorynkową. Nasi dziadowie, ojcowie, nie mogli nam zostawić firm, bo w 99,9% mieć ich nie mogli. Chińczycy – mimo popularnych w mediach baśni Dalekiego Wschodu – i obecnie nie funkcjonują w realiach wolnego rynku. Ich ojcowie budowali komunizm. Ich dziadowie walczyli z komunistami, albo z Japończykami. Polacy i Chińczycy Ludowi udają biznesmenów brytyjskich, amerykańskich, japońskich, czy niemieckich. Ponieważ zaś udają, skupiają się na pozorach, umyka im meritum. A tym jest osiągnięcie celu. Niemcy, Amerykanie, Japończycy, czy Brytyjczycy dogadują się więc z Chińczykami Ludowymi. Bo zamiast tkwić w sztuczności korzystają z wielopokoleniowego doświadczenia, które mówi: "tak krawiec kraje, jak mu materii staje". Jeśli Chińczycy chcą się dowiedzieć ile goście mają dzieci, czy jedzą pałeczkami, czy mają mocny łeb i ile zarabiają, to Brytyjczycy, Amerykanie, Niemcy i Japończycy cierpliwie odpowiadają, opowiadają, paplają, czekając aż ten pan, który się trzyma na uboczu uśmiechnie się wreszcie, powie dwa słowa, po których główny biznes menadżer zgodzi się na warunki proponowane przez gości, aby już po chwili jechać w parę samochodów do wybranej przez szefa szefów restauracji. Tam dać się oczarować jego gustom kulinarnym, a koniec końców wrócić do domu z tarczą, w glorii chwały. Ktoś kto nie udaje, nie boi się sytuacji nietypowych, zaskakujących, nie obawia się swojej w nich śmieszności. I wygrywa. My walimy głową w mur, zgrzytamy zębami w bezsilnej wściekłości i pozostawiamy tego pana trzymającego się z boku w pełnym osłupieniu. "Dziwni jacyś ci Polacy – myśli sobie potem szef szefów – ani zjedli, ani pogadali, przyszli, wyszli, tyle ich było." I idzie na spotkanie z Brytyjczykami, Amerykanami, Japończykami, Niemcami. Bo tych nacji na świecie tyle, a prawie wszystkie do firmy pana z boku się trzymającego trafiają. I my, udając sami przed sobą wielkość i moc z tego właśnie sobie sprawy nie zdajemy. Nie zdajemy sobie też często sprawy, że decyzje nie leżą w kompetencjach Chińczyka, który udaje biznesmena w garniturze i krawacie. Nie zdajemy sobie sprawy, że nasze zamówienia nie zmienią dramatycznie losów firmy, z którą postanowiliśmy współpracować, że wola współpracy ze strony Chińczyków może być uprzejmością, a nie biznesową koniecznością, że może tam gdzieś na prowincji w prowincjonalnym kraju mamy moc i siły sprawcze, ale w Chinach nie znaczymy nic. Chyba, że znajdziemy sposób, aby zapisać się we wdzięcznej pamięci tego trzymającego się z boku niepozornego pana, który swoje już w życiu zarobił, a dzisiaj ceni sobie zgoła inne przyjemności niż pieniędzy zarabianie.

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button