Chiny subiektywnie

Chiny, czyli diabeł tkwi w szczegółach

Wiele problemów polskich przedsiębiorstw we współpracy z chińskimi kontrahentami ma swoje źródło w braku podstawowej wiedzy na temat Chin Ludowych, a co za tym idzie w kompletnym niezrozumieniu partnerów z ChRL. Jednym z przykładów jest kwestia wzajemnie podpisywanych umów i kontraktów, które dla Polaków mają wagę przysięgi przed ołtarzem, dla Chińczyków zaś to po prostu papiery.

Jesteśmy nacją, która obdarza świat bardzo ograniczonym zaufaniem. Swoich pobratymców nie obdarzamy nim w ogóle. Dlatego też, w odróżnieniu od takich krajów jak na przykład Anglia, w Polsce można zarabiać pieniądze na poświadczaniu umów. Tak proszę Państwa. Są kraje gdzie instytucja notariusza nie jest znana. Tam nikomu bowiem do niczego nie jest potrzebny świadek za kasę, skoro można poprosić o poświadczenie faktu dojścia do ugody, podpisania umowy, zawiązania jakiegoś stowarzyszenia tych, którzy w tym zdarzeniu wzięli fizyczny udział. My musimy od stuleci wspierać się rejentami, notariuszami. Nasz system prawny taka sytuację wzmacnia.

I tu dochodzimy niepostrzeżenie do meritum. System prawny. Ten obowiązujący w Polsce, jak i ten obowiązujący w Wielkiej Brytanii mają swoje wspólne źródło. To prawo rzymskie, którym katowani są studenci pierwszego roku prawa we wszystkich krajach europejskich. Oprócz chrześcijaństwa elementem wspólnotowym obszaru kulturowego Europy jest właśnie prawo rzymskie. Jak X przykazań danych Mojżeszowi na górze Synaj, nam urodzonym w Europie oraz tam, gdzie Europejczyków przyniosło historyczne licho (Ameryka Północna, Australia, Nowa Zelandia), prawo rzymskie, czy raczej pewne poczucie norm prawnych wpojono w ramach wychowania. W domu, w szkole, w pracy.

Czy tak samo jest w Chinach Ludowych? Nie. Państwo Środka, będące „jedynym co pod niebem” tworzyło swoje własne prawa, odpowiadające tamtejszym normom, hierarchii społecznej, tradycji, pozycji cesarza. Jedną z przyczyn narastania tendencji rewolucyjnych w Chinach na przełomie XIX i XX wieku był właśnie sprzeciw wobec archaicznego prawa, co więcej narzuconego przez mandżurską dynastię Qing. Utworzona na gruzach cesarstwa Republika Chińska nie zdołała zakończyć prac dotyczących kodyfikacji prawa rozpoczętych w 1927 roku (wtedy wprowadzono pierwsze kodeksy bazujące na prawie niemieckim). Od 1937 roku Republika musiała walczyć z Japończykami, a po ich pokonaniu w 1945 roku przez 4 lata walczyła z komunistami. I przegrała. Chińska Republika Ludowa proklamowana przez Mao Zedonga 1 października 1949 roku, tak jak i inne państwa socjalistyczne powstałe po II wojnie światowej starała się sprawiać wrażenie normalnego kraju. Przewodniczący Mao uznał jednak, że wszystko ma swoje granice. Dlatego też zdecydował w kwietniu 1959 roku, że całe to zamieszanie z Ministerstwem Sprawiedliwości, kodeksami, sądami to zawracanie głowy, z którym skończyć trzeba. W kwietniu 1959 roku prawo w Chinach Ludowych przestało istnieć. Formalnie do idei instytucji prawa w Chinach Ludowych powrócono w 1979 roku przy okazji procesu Bandy Czworga. Ktoś tych ludzi musiał osądzić. Potrzebny był sąd. Znalazł się w 1980 roku. W 1982 roku policzono praktykujących prawników w Chinach. Doliczono się około 4800 osób w kraju liczącym wówczas, zgodnie z przeprowadzonym właśnie powszechnym spisem ludności 1,008,180,738 obywateli. W 1986 roku ogłoszono 150 artykułów obejmujących zagadnienia z obszaru prawa cywilnego. Do dzisiaj nie ma w Chinach jednorodnego kodeksu cywilnego, jak również spółek prawa handlowego.

Cóż zatem dla przeciętnego Chińczyka oznacza umowa, kontrakt? Nic. To papier, na którym zapisuje się jakieś ustalenia, jednakże te ustalenia nie mają żadnego odniesienia poza kwestią kto komu płaci. Dla Chińczyka Ludowego umowa dotycząca sprzedaży nie zaczyna obowiązywać w momencie jej podpisania. Ona zaczyna obowiązywać wtedy, gdy na koncie wskazanym w umowie pojawią się albo pieniądze, albo informacja o otwarciu akredytywy.

W Polsce wierzymy święcie, że święta umowa podpisana, w razie złamania tejże pozwala nam skutecznie dochodzić naszych świętych praw przed sądem. Cywilnym. Gospodarczym. W Chinach przed sądem stają ci, których centrala postanowiła odciąć od cyca, ci, których krzywd zadośćuczynienie dobrze zrobi centrali na „pijar”, albo ci, którzy nie wiedzą co czynią. W tej grupie znajdują się często osobnicy z Zachodu domagający się respektowania swoich nadwyrężonych praw. Nie rozumieją, że próbują zaistnieć w rzeczywistości, której nie ma. Skoro nie ma kodeksu cywilnego, to nie ma również kodeksu postępowania. Nie ma wytycznych. Wyroki zapadające przed chińskim sądem są wyrokami z palca osoby pełniącej (grającej) rolę sędziego. A zazwyczaj są efektem prostej kalkulacji tej osoby: czyja wygrana będzie mi bardziej na rękę? Czyja wygrana pozwoli mi ugruntować jedną z licznych nici moich guanxi? I wszystko w temacie, jak mawiają nad Wisłą. Przykład? Polskie zabiegi dotyczące wyegzekwowania postanowień umowy z konsorcjum COVEC. Ten dokładnie przykład powinien uświadamiać wiele mniejszym i większym polskim przedsiębiorcom co znaczą w Chinach Ludowych umowy na papierze pisane i jak wygląda możliwość egzekwowania postanowień tych umów przed chińskim sądem. Może dla nas kontrakty mają wagę przysięgi przed ołtarzem, dla Chińczyków niestety nie.

Warto to sobie zapamiętać.

Jak więc tu działać panie szanowny? Po prostu. Każde wydzielone miasto, każdy powiat, prefektura rządzi się specyficznymi prawami, przepisami odgórnymi interpretowanymi na swój sposób. Kto interpretuje i wykonuje przepisy? Ludzie. Trzeba do tych ludzi docierać i załatwiać, załatwiać, załatwiać. Dokładnie tak jak to robiło się w Polsce za niegdysiejszego reżimu. 

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button