Chiny subiektywnie

Chiny, Polska,

czyli kilka refleksji po podróży ostatniej

Szybko się okazało, że emocje nie są najlepszym suflerem. Reakcja na tekst zilustrowany znanym memem z Marią Curie-Skłodowską uświadomiła mi kilka istotnych spraw. Najważniejsza z nich, to taka, że ktoś tam gdzieś w odmętach Internetu czyta (ze zrozumieniem!), reaguje i się przejmuje. Druga z kolei to konstatacja, iż w pewnych sprawach, zwłaszcza takich dla siebie bardzo istotnych, trzeba jednak działać w myśl zasady bohaterów „westernów”, czyli: „hold your horses”. Emocje może są i spektakularne, uwagę przyciągające, ale niekoniecznie dobre w dłuższej perspektywie.

Za uwagi dziękuję i problem przedstawiam raz jeszcze.

Od kilku lat uważam (i postuluję), że współpraca z Chinami to duża, a w zasadzie jedyna realna szansa dla Polski na dynamiczny rozwój ekonomiczny, a co za tym idzie również ogólnocywilizacyjny. Przy czym, zawsze to zaznaczam, istotne jest jak się do sprawy podchodzi, jak się całą rzecz chciałoby rozgrywać strategicznie i jakie cele długoperspektywiczne chciałoby się osiągnąć. Innymi słowy nie chodzi o to, aby zachowywać się jak trafiony rują szesnastolatek, tylko problem przeanalizować, ocenić obiektywnie potencjały, szanse, zagrożenia, a przede wszystkim ZACZĄĆ DZIAŁAĆ KONSEKWENTNIE. Od 1989 roku żadnemu z kolejnych polskich rządów nie udało się jakoś szczególnie zainteresować Chinami. Ostatnie istotne porozumienia formalno-prawne polsko-chińskie podpisano za PRL-owskiego premiera Messnera, profesora nauk ekonomicznych, który wraz ze swoim otoczeniem w jakiś sposób rozumiał zmiany jakościowe w Chinach zawiadywanych przez Deng Xiaopinga. Od tamtego momentu minęło bez mała 30 lat i nic więcej się nie zdarzyło. Po naszej stronie. Bo po chińskiej wydarzyło się trochę. I dzieje się cały czas. Tempo zmian w Chinach rośnie, dzisiaj jest tak duże, że nawet roczna przerwa w bezpośrednim doświadczaniu Chin powoduje, że traci się ich rzeczywistością kontakt.

To co mnie interesuje, to co mnie frapuje, to okoliczności, które sprawiają, że dziś Chiny są bezkonkurencyjnym środowiskiem rozwoju dla nauki, techniki, nowoczesnych technologii. Zdaje się, że moje poglądy podzielają i Google uruchamiając swoje centrum rozwoju sztucznej inteligencji w Pekinie (przypomnę Google w Chinach jest niedostępne), i Apple, który uruchomił swoje iCloud Centre w prowincji Guizhou. Oczywiście istnieją tutaj bariery, ale nie mają one na celu powtrzymanie napływu innowacji zagranicznych. Nie. Te bariery gwarantują stronie chińskiej, że efekty prac, na które wyłoży pieniądze, będą później jej udziałem. Nie chcą iść śladem USA, które kierowały góry środków na badania podstawowe, przekształcanie wyników badań w konkretne produkty, a które potem pogodziły się z faktem, iż firmy takie jak Apple zebrały do kupy efekty sfinansowanych przez państwo działań, stworzyły nowe, innowacyjne produkty, a ich produkcję przeniosły poza granice USA. W ślad za nią zaś znaczną większość zysków ze swoich operacji. Podatki z działalności Apple trafiały zatem do kas innych państw niż to, które zafundowało Apple i innym możliwość osiągnięcia tego, co osiągnęły. Chiny uczą się na cudzych błędach. Rzadka to cnota. Chiny wykładają pieniądze na zupełnie fantastyczne dziś badania, ale jeśli one przyniosą konkretne efekty, to Chiny chcą partycypować w zyskach z tego, w co zainwestowały. Taki koncept działania zapewne spodobałby się podatnikowi amerykańskiemu, jak i pewnie każdemu innemu. Tak, Chiny chcą „wchłaniać” zagraniczne technologie, chcą w nie inwestować i chcą (warunek konieczny), aby prace badawczo-rozwojowe nad tymi technologiami były prowadzone w Chinach. Ale czy to oznacza, że chcą je zagarnąć wyłącznie dla siebie?

No nie.

Tu pojawiają się dwa kolejne fenomeny Chin dzisiejszych:

Po pierwsze Chiny starają się, aby jak największa ilość nowych rozwiązań została wprowadzona na rynek. Co to oznacza? Że nowe rozwiązania w jak najkrótszym czasie trafiają albo do sklepów (towary), albo do odbiorców instytucjonalnych (instytucje finansowe, administracja, edukacja, etc.), albo do armii. W tych dwóch pierwszych wariantach nowe rozwiązania stają się jawne. Kto chce i jest w stanie, może po nie sięgnąć, skopiować, rozwinąć. Proszę bardzo. No właśnie. Tylko kto? Kogo stać na takie działania? Google, Microsoft, Apple? Te firmy dbają głównie o swoją pozycję. Szybciej przejmą małą firmę z rewolucyjnym pomysłem, żeby go odłożyć na półkę i uniknąć w ten sposób zagrożenia zmuszającego do wysiłku i ponoszenia kosztów, niż zaimplementują spektakularne rozwiązanie, aby dowalić konkurencji. Hmmm…. Jakiej konkurencji? Kto jest realną konkurencją Facebooka, Google, Microsoftu?

Tymczasem – i to jest po drugie – Chiny pozwalają rozrastać się firmom do niewyobrażalnych rozmiarów (Alibaba, Tencent, JD.com), ale nie dają im wytchnąć, nie dają im uzyskać niezagrożonej (w średnim okresie) pozycji hegemona danego segmentu rynku. Alibaba ma w obszarze e-commerce poważnego konkurenta, czyli JD.com. Tencent ze swoim WeChatem jest dzisiaj sam. Ale już w zeszłym miesiącu Chiny zobligowały 10 firm i instytucji (w tym Chińską Akademię Nauk), aby w trymiga stworzyły system alternatywny dla WeChata. A do tego sformułowały państwowy standard mikroprogramów i aplikacji dla tego nowego systemu. WeChat nie jest wieczny i nie jest najlepszy. Nowy system w każdej chwili będzie mógł zastąpić WeChat (bo dziś Tencent jest, ale jutro może zniknąć, jeśli będzie taka wola Pekinu, powodowana na przykład stagnacją w obszarze rozwiązań proponowanych przez tą firmę), a co więcej będzie stymulował Tencent do zwiększenia wysiłku.

Chiny postawiły na rozwój. I traktują tą ideę bardzo poważnie. Efekty działań widać już wyraźnie w Chinach na co dzień, bo ocieramy się tu o innowacje, czy wręcz rewolucje technologiczne w życiu codziennym, na każdym kroku. WeChat nie jest już komunikatorem, ale nie możemy tego zrozumieć w Polsce, bo nie doświadczamy tu tego typu rozwiązań. Nie doświadczamy ich ani w Unii, ani w Stanach.  

Od mniej więcej dwóch lat jestem przeświadczony, ze Chiny nam umykają. Nie tylko technologicznie, ale przede wszystkim koncepcyjnie. Mają plan, mają system, działają planowo i systemowo. Działania te obarczone są oczywiście niezliczonymi wadami, ale jest plan i system pozwalający go realizować, również poprzez analizę błędów i ich bieżące korygowanie.

Podczas mojej ostatniej wizyty w Chinach miałem możliwość odwiedzić wiele interesujących miejsc, spotkać się z przedstawicielami nauki i biznesu związanymi z nowymi technologiami. To co widziałem pozwala mi jeszcze bardziej rozumieć systemowość działań władz stymulujących rozwój nowych technologii. Dla Pekinu to szansa na rozwiązanie dużej ilości problemów stojących tuż za rogiem, w perspektywie raptem 5, może 10 lat. Na przykład związanych z tarapatami demograficznymi, a w rezultacie turbulencjami na rynku pracy, czy prościej – z powszechnym brakiem rąk do pracy. Chiny nie czekają biernie. Aktywnie przygotowują się na to co nastąpi. Jednym z elementów tych działań jest właśnie rozwijanie sztucznej inteligencji, jak również robotyzacja. Nie tylko ta mechaniczna, ale również cyfrowa.

Chiny nie są jedynym ośrodkiem intensywnych prac nad nowymi środkami produkcji. Jest wielu przyczajonych uczestników tej gry. I prosty do przewidzenia scenariusz wisi w powietrzu: któraś ze stron ruszy i spowoduje wyścig państw najbardziej rozwiniętych w kategorii zautomatyzowania i zautonomizowania wszelkiego zakresu działań w obszarze produkcji, transportu, Bóg raczy więcej gdzie jeszcze. Oczywiście wprowadzanie robotów początkowo będzie się wiązało z dużymi kosztami, ale jeśli Chiny zaczną tą produkcję (a zaczną) traktować tak, jak wcześniej traktowały produkcję trampek i jeansów, to maszyny kosztujące dzisiaj pół miliona dolarów, będą kosztować niebawem ledwie 50 tysięcy. Rozwój sztucznej inteligencji z kolei umożliwi zastosowanie robotów w sytuacjach dzisiaj niewyobrażalnych, jak na przykład polerowanie biżuterii, praca za barem,

czy prowadzenie taksówki, albo przegląd techniczny samochodów. Elektrycznych, bo już niebawem benzynowe będą szły w odstawkę. Dlaczego? Jadąc ostatnio taksówką elektryczną BYD mogłem zobaczyć na desce rozdzielczej wskaźnik bieżącego kosztu jazdy. Otóż w ruchu miejskim (głównie korki, klima włączona) 100 kilometrów kosztowało taksówkarza 13,80 yuana, co wedle kursu dzisiejszego (1PLN = 0,55RMB) znaczy, że auto pokonywało 100 kilometrów za 7,59 złotego. Bardziej opłaca się jeździć zarobkowo autem na baterię, czy na benzynę? W tym na baterię nie ma skrzyni biegów, nie ma wymiany filtrów, olejów, pękającej głowicy, rozrządu, czujników lambda…. Czy bardziej opłacać się będzie taksówka kierowana przez kierowcę, czy też taka, która będzie kontrolowana przez komputery? Pieśń przyszłości? Zapraszam na dowolne zawody samochodowe, jak również dowolne targi technologiczne. Systemy autonomiczne dla samochodów osobowych to przedmiot najintensywniejszych badań i doświadczeń wszystkich światowych koncernów motoryzacyjnych. I niewiarygodnie wielkiej ilości startupów. To już przesądzone. Auta będą jeździć autonomicznie. Czy za 5, za 10, czy 15 lat nie ma żadnego znaczenia. Będą.

Ok, do rzeczy. Wyścig zacznie się niechybnie. Gdzie my w tym wyścigu będziemy? Mamy przemysł robotyczny? Mamy silne ośrodki rozwoju sztucznej inteligencji, których rozwiązania są niemal natychmiast wdrażane w licznych zakładach wyglądających tych rozwiązań jak kania dżdżu? Chyba nie bardzo. Powinniśmy zakasać spódnice, czy co tam kto na sobie akurat ma i naprawdę zabrać się solidnie do roboty, żeby wykorzystać okoliczności powstałe w Chinach. Powtarzam: w sposób rozsądny, przemyślany, wręcz wyrachowany. Dający jednak ogromne szanse nie tylko na to, żeby nie pozostać w ogonie rozwoju, ale – być może – nawet wziąć czynny udział w tworzeniu technologii przyszłości. Internet jest dzisiaj, ale Internet w dzisiejszej formule nie jest wieczny. Będzie coś po nim. Świat sobie nie odpuści procesu wykluczania człowieka z rynku pracy, na to wielkich szans nie ma. Bo ten proces się po prostu opłaca, praca robotyczno-automatyczna dawać będzie więcej profitów (nie tylko finansowych), niż taka realizowana za pomocą ludzkich rąk i głów. Jak głosi stara prawda „money makes this world go round”. Ktoś się wreszcie skusi, nie łudźmy się.

I wróćmy wreszcie na ojczyzny łono. Naładowany wrażeniami i przemyśleniami, bogatszy o dysk przenośny pełen filmów, zdjęć, nagań audio, rozgorączkowany i zarazem rozentuzjazmowany, spotykam rodaków zajmujących się różnymi formami przedsiębiorczości, i widzę w oczach mych rozmówców, że traktują to co mówię z ironicznym dystansem. Przyszedł gość i opowiada bajkę o żelaznym wilku. Tak, tak, akurat. Chiny nas wyprzedziły, i my mamy zabiegać o to, żeby z nami chciały współpracować. Yhm, yhm, aha, tak. I, żeby wszystko się w Chinach działo. No, tak. A jak tak wszyscy wyjadą i dzieci się rodzić nie będą, to kto będzie pracować na emerytury, w tym pańską? Roboty może, co? Hahahaha….. (to ostatnie autentyk). Kogo będzie stać na te roboty? To się po prostu nie opłaca!

 A jednocześnie ci sami ludzie w kółko, jak mantrę powtarzają, że nie ma ludzi do pracy, że coraz trudniej o pracowników, a już w ogóle o takich, którzy skłonni byliby pracować za stawki sprzed kilku lat. I słyszę też w kółko, że „trzeba będzie zamknąć interes”.

Mam przemożne wrażenie, że zamknęliśmy się tu w Polsce w jakiejś bańce hermetycznej, odpornej na to co na świecie. Tak, świat się zmienia, już dzisiaj przybiera zupełnie nowe oblicze. Tak, nie tylko w Chinach, na całym świecie, ale zwłaszcza w Chinach pracuje się nad rozwiązaniami, które mają „spowodować wzrost efektywności procesów”. Do poziomu na przykład takiego: ja teraz pisząc to co piszę, pytam lodówki, czego nie ma w niej, a co zaplanowałem na dzisiejszą kolację, lodówka zamawia brakujące składniki w sieci, realizuje płatność na określonych z danym dostawcą warunkach, a niewielki blaszano-plastikowy kurier przybywa niebawem pod moje monitorowane 24/7 drzwi i pozostawia pakunek, przesyłając oczywiście wiadomość na wszystkie moje komunikatory. W Foshan, chińskim zagłębiu meblowym, które odwiedziłem nawet meble mają się ze sobą komunikować, aby wychodzić naprzeciw naszym przyzwyczajeniom i potrzebom….

Ludzie będą się musieli przeformatować, zaadaptować do zmieniającej się rzeczywistości.

Przerabialiśmy to na przełomie XVIII i XIX wieku. Państwa, które to wtedy pojęły, chwyciły byka za rogi, należą do dziś do elitarnego, choć już nieco sfilcowanego klubu. Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Włochy były główną sceną rewolucji przemysłowej, w której konsekwencji powstały narody, nowe klasy społeczne, wybuchły rewolucje, z których jedna do dziś nam się odbija w Polsce czkawką. Świat się zmieni, zasłanianie oczu i uszu dłońmi tego nie zatrzyma.

Rozmawiam z ludźmi, słucham audycji ekonomicznych, czytam artykuły, coś tam podejrzę w telewizorze. To co słyszę, czytam, to głosy teraźniejsze, ale należące do obumierającej przeszłości. Ale są też impulsy budujące, jak moje (nasze) spotkanie zorganizowane w Ministerstwie Cyfryzacji, gdzie mogliśmy porozmawiać o koncepcji dokonania skoku rozwojowego, właśnie przy wykorzystaniu chińskiego potencjału. Z obopólną korzyścią, polską i chińską. Nie ma sensu rozmawiać z ludźmi tkwiącymi w rzeczywistości nakreślonej przez Otto von Bismarcka o świecie kształtującym się wedle projekcji Stanisława Lema. Szukamy porozumienia z tymi patrzącymi w przyszłość. Oby było ich jak najwięcej.

A skąd ta Skłodowska-Curie? Symbolicznie. Pojechała do Francji, tam dokonała swoich odkryć. Dzisiaj Chiny mogą być taką Francją dla współczesnych Skłodowskich-Curie. Tyle, że trzeba je najpierw znaleźć i się nimi dobrze zaopiekować. Albo przepadną bez sensu.

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button