Chiny subiektywnieTechnologie

Chiny, albo polska melancholia

 

 

Dzisiaj na spacerze z psem wyczułem tą charakterystyczną woń: butwiejąco-wilgotną, chłodną, jedyną w swoim rodzaju. Zapach jesieni. Ta woń, mocne słoneczne światło, pozbawione już jednak mocy, letniego gorącego oddechu, takie już bardziej na pokaz, pies buszujący w pożółkłych liściach. Jesienny landschaft. Wielopostaciowa alegoria przemijania. Z nią melancholia, która jesienią przychodzi, aby pójść sobie precz przegoniona wiosną.

W tym roku melancholia obudziła się już latem. Być może jako zapowiedź szybkiego nadejścia zimy, o czym przebąkują najstarsi górale, źródło informacji telewizyjnych pogodynek obojga płci. A może to raczej rezultat przemyśleń i porównań tego co w Polsce i tego co w Chinach.

– Nudnyś pan z tymi Chinami – powie ktoś. Może i nudnym. Ale trudno nie marudzić, kiedy człowiek obserwuje, porównuje i wyciąga – niestety – wnioski.

Jest w Chinach wiele rzeczy, zjawisk, które mnie złości, oburza, niepokoi. Ale wśród tych cech chińskiej rzeczywistości, które mnie głęboko, pozytywnie urzekają, jest powszechne wśród Chińczyków przeświadczenie, że jedno jest niezmienne: zmiany. Od początków Chińskiej Republiki Ludowej, której proklamowanie 1 października 1949 świętujemy właśnie w Chinach „złotym tygodniem” (czyli państwową labą), rzeczywistość tamtejsza ulegała nieustannym zmianom. Od 1992 roku, czyli od zwycięstwa pragmatycznego Deng Xiaopinga nad partyjnym betonem pragnącym kultywować maoistowskie metody zarządzania państwem, Chiny ulegają ciągłym, niezwykle dynamicznym zmianom. Wszystko tu ewoluuje tak szybko, że jeden rok chiński odpowiada ilością wydarzeń i mikro-przełomów wielu latom europejskim. Przemianom tym przyświeca myśl, że nie ma powrotu do tego co było. Nikt tego nie chce. Nikt nie chce siermięgi, nędzy i głodu. Oprócz wewnętrznego motoru napędzającego Chiny i Chińczyków, jest jeszcze silnik zewnętrzny. Trudno nie zauważyć, że cały świat, głównie za sprawą upowszechniającym się technologiom, zmienia się znacznie szybciej, niż miało to miejsce wieku XIX, czy nawet XX. Symbolem tych przemian może być smartfon, jeszcze 25 lat temu urządzenie z filmów science-fiction, dziś przedmiot powszechnego użytku, w posiadaniu nawet ubogich Hindusów, Nigeryjczyków, czy Boliwijczyków. W rezultacie na dynamikę zmian w Chinach nakłada się energia zmian na świecie, wzmacniając tempo tych pierwszych. Co ważne: w Chinach nikt nawet nie myśli, aby te zmiany ignorować, aby im się przeciwstawiać. Pragmatyczne chińskie władze, pragmatyczni Chińczycy mają bogate doświadczenie w zakresie zmian i wiedzą, że nie ma sensu im się przeciwstawiać, że trzeba je obserwować i z nich korzystać.

Nikt zatem tutaj nie wpada na pomysł reanimacji Teleranka, Sondy, 8 letniej podstawówki, i innych tego typu zabiegów, które miałyby zaczarować teraźniejszość i przesunąć ją do starych, dobrych czasów. Nikt nie chce udawać powrotu do przeszłości. Bo nie dość, że to głupie, to jeszcze na dodatek te stare czasy nie były wcale dobre. Chyba, że kogoś jara walka o podstawowe artykuły codziennego użytku, jak mięso, masło, buty, czy cukier. Chyba, że ktoś marzy o tym, aby mieć moc przyznawania talonów na motor, samochód, przydziałów na mieszkanie, na które trzeba czekać 30 lat. W Chinach pełnym wad nie ma takich.

Dlatego też zamiast buntować się przeciwko zjawisku Ubera Chińczycy zbudowali swój analogiczny system Didi, który ostatnio wykupił chiński oddział Ubera, a którego największym beneficjentem są chińscy taksówkarze. Jeszcze dwa lata temu taksówki krążyły nieustannie po ulicach chińskich miast w poszukiwaniu kolejnych klientów. Dzisiaj, podłączeni niejednokrotnie do systemu za pomocą dwóch, trzech telefonów, ściągają nieustannie informacje o kolejnych zleceniach, i z absolutnym spokojem konkurują z kierowcami osobówek, którzy również na wielką skalę zaczęli dorabiać, a czasem wyłącznie zarabiać na życie wożeniem ludzi po mieście. Ludzie chętniej korzystają z Didi, bo jeżdżenie autami zamawianymi przez smartfony zrobiło się po prostu tańsze.

Wszyscy skorzystali na Didi. No może za wyjątkiem takich jak ja, który chciałby czasem jednak złapać taksówkę gdziekolwiek, o którejkolwiek godzinie, zamiast ją najpierw zamawiać przez aplikację w smartfonie. Ale takich pierdzieli nie ma wielu….

Handel internetowy w Chinach staje się głównym sposobem kupowania i sprzedawania. Nawet jeśli na parterze mojego 38 piętrowego wieżowca są spożywczaki czynne niemal całą dobę, to nawet po zgrzewkę wody mineralnej do nich nie schodzę. Po co? Jeśli mogę sobie otworzyć stronę tego sklepu, zamówić wodę, którą przywlecze mi pod drzwi pracownik tegoż sklepu, za co ja dostanę 10% upustu? W Chinach są wielkie i potężne sieci supermarketów. Groźne dla małych sklepikarzy. Ale mały czasem może więcej. Dzięki internetowi właśnie może obsłużyć błyskawicznie najbliższą okolicę. Ci duzi tego nie zrobią. Nie tak szybko i nie tak tanio. Tylko, że trzeba umieć korzystać z tych nowych nowinek.

Na ulicy chińskiej już rzadko płaci się gotówką za drobne przekąski, za jedzenie w małej restauracji, czy przaśnej jadłodajni. Bo jeśli mam w telefonie aplikację QQ to za ryż z warzywami na wynos, który kosztuje jakieś 10 juanów plus piwo za 6 juanów, nie płacę gotówką, tylko na konto sprzedawczyni-właścicielki niewielkiego przybytku płacę z konta QQ sms-em. Pokazuję na ekranie, że wysłałem na konto widoczne na banerze garkuchni, pani sobie sprawdza w swoim urządzeniu, że kaska weszła i po sprawie: podaje mi styropianowe pudełko z całkiem dobrym jedzeniem.

Na chińskiej ulicy dużego miasta rower to widok już niezwykle rzadki. Wszyscy jeżdżą elektrycznymi motorowerami. Zniknęli motocykliści, którzy za grosze podrzucali chętnych, dla których autobus dojeżdżał nie tam gdzie trzeba, a taksówka była za droga. Dzisiaj zamiast nich pod biurami, dużymi zakładami kręcą się nieustannie watahy właścicieli elektrycznych skuterów. Czekając na klientów oglądają sobie na ekranach smartfonów seriale kungfu w ramach abonamentowego serwisu VOD, albo graja w gry on-line oferowane również przez QQ, jak i chmarę chińskich serwisów rozrywkowych. Czekają na klientów i marzą o tym, że któregoś dnia zarobią wystarczająco dużo, aby przesiąść się z motoroweru do auta. Elektrycznej taksówki BYD. U nas w Europie wciąż mówi się o eksperymencie. W chińskich dużych miastach już działają całe korporacje taksówkowe „uzbrojone” w auta w 100% napędzane energią elektryczną.

I tak dalej, i tym podobne.

A u mnie w kraju najważniejszym tematem ostatnich tygodni są kwestie ustawy antyaborcyjnej, rozbudowy komisji, która będzie badać to co dawne wiadome i zbadane, tajemnych planów prezesa całej Polski, i wiele innych rzeczy zastępczych, albo błahych, albo zgoła bez sensu.

I stąd ta melancholia chyba właśnie. Świat, szczególnie ten chiński, odjeżdża coraz bardziej, coraz szybciej, my tymczasem dajemy siebie wciskać coraz bardziej w emocje, coraz bardziej irracjonalne. Ja jednak jakoś wolę świat nie pozbawiony wad, ale przede wszystkim pragmatyczny. I dlatego też, dla zachowania dobrej kondycji psychicznej własnej zajmować się będę w najbliższym czasie głównie Chinami. Za wyjątkiem tych przypadków, kiedy z działań polskich w Chinach można być zwyczajnie dumnym. No, przynajmniej zadowolonym. Przypadek taki znajdzie się w dzisiejszych wiadomościach. Przypadek skłaniający do szerokiego uśmiechu.

Leszek Ślazyk

P.S. To auto na zdjęciu, to jeden z modeli w 100% napędzanych silnikami elektrycznymi. Ładowanie ze zwykłego gniazdka. Zasięg na jednym ładowaniu 150-250 kilometrów. Ale podładować się można w zasadzie wszędzie tam, gdzie jest gniazdko elektryczne.

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button