Chiny subiektywnie

Gdzie leży pies pogrzebany, czyli klapa

Już jakiś czas temu postanowiłem odciąć się mentalnie od polskiej polityki. Z jednej strony to mało profesjonalne w mojej profesji, z drugiej trzeba dbać o higienę psychiczną, no bo w erze sztormu informacyjnego szkoda resztek odporności na bzdury. Jak chociażby permanentne powtarzanie, że prowadzenie interesów z Chinami (czy to w formie importu, czy eksportu) jest okropnie trudne, a właściwie niemożliwe. Dlaczego więc wszystkim innym (tym bardziej i mniej ważnym) wychodzi zarówno ściąganie inwestycji chińskich do siebie, jak również zarabianie w Chinach? Odpowiedź jest brutalnie prosta. Zajmują się tym ludzie kompetentni, nie amatorzy.

Najprostszym przykładem braku wiedzy na temat współpracy z Chinami jest rozumienie przez naszych specjalistów od spraw gospodarczych jak również międzynarodowych, chińskiej strategii biznesowej (w dowolnym kontekście) zawartej w angielskim haśle "win – win", czyli "ty wygrywasz, ja wygrywam". Nasi giganci planowania i zdobywania (ci rządzący i ci z dowolnej opozycji) założyli i trzymają się tego ze wszystkich sił, że pierwszy ruch wykonać muszą Chińczycy. Muszą i koniec. Oni, ci Chińczycy, mają przyjechać do nas, zobaczyć bociana, żubra i łosia, klęknąc z zachwytu i wyłożyć góry pieniędzy na cokolwiek. Na przykład na lotnisko w Gdyni. No bo jak nie jak tak. Na realizację tej koncepcji wydaje się fury pieniędzy, buduje tajemnicze struktury, tworzy organizacje. I co? Oczywiście nico.

Z jakiego powodu Chińczycy mieliby inwestować w Polsce, w kraju, który przeciętnemu Chińczykowi kojarzy się co najwyżej z "Zibim", czyli rudym napastnikiem Mistrzostw Świata w Kopaną Anno Domini 1986? Co nasi rezolutni i oblatani LOT-em fachowcy uczynili takiego, aby przekonać Chińczyków do zainwestowania w Polsce? Nic. Absolutnie nic. Sporadyczne i chaotyczne wyjazdy naszych nie mają żadnego znaczenia. To jakby starać się o pannę, za którą pół dzielni lata, w ten sposób, że się z nią pogada w windzie, w drodze z parteru na siódme, lub odwrotnie, i dziwić się niepomiernie, że panna wciąż osobistą narzeczoną naszą nie jest, co więcej, w ogóle nie zamierza.

Wycinając z atlasu mapę Polski i Chin (w tej samej skali) łatwo można zauważyć, że Polska to niewielki w porównaniu kawałek lądu. Oglądając schyłkowe CNN, lub czytając artykuły obce w wersji cyfrowej i analogowej, łatwo dostrzec pewną dysproporcję pomiędzy wzmiankami na temat Chin, a tymiż na temat kraju naszego umiłowanego.

To my musimy występować w roli petenta i zwracać na siebie uwagę. Nie jakąś wizytą raz w roku od wielkiego dzwonu. Nie jakąś dętą imprezą typu sympozjum, tylko wytrwałą, cierpliwą pracą polegającą na stukaniu do rozmaitych drzwi. Niekoniecznie w Pekinie, bo do nich pcha się mnóstwo cwanych gap naszej wielkości i znaczenia.

To raz.

Chińskie rozumienia strategii "win – win" jest bardzo proste. Najpierw wygrywa strona chińska, potem, mając już coś na koncie pozwala (z rozsądku, nie woli) wygrać tej drugiej stronie, no bo równowaga, czyli remis to święta w chińskich interesach rzecz.

To dwa.

Niemcy chwycili chińskie zasady w lot, już jakieś 25 lat temu. Dzisiaj maja w Chinach grubo ponad 30 tysięcy swoich firm. Nasi uparcie twierdzą, że polscy predsiębiorcy nie dorośli, mają opry, nie chca jak Niemcy.

I tego pragnę unikać. Rozmawiam z polskimi przedsiębiorcami. Chcą, są gotowi podjąć typowe dla biznesu ryzyka, żeby spróbować. Bo czemu nie? Chęci tej nie zmieni zaciętość naszych specjalistów od gospodarki i zagranicznych spraw w nieustannym generowaniu bzdur. No i chwała Najwyższemu.

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button