Chiny subiektywnie

Lęki, strachy, onieśmielenia, czyli czym się różnimy od Chińczyków

Podczas dzisiejszej porannej przebieżki z psem miałem sposobność wysłuchania dłuższych fragmentów "Śniadania w Trójce". Słucham nieczęsto, nie zawsze mam okazję i ochotę. Zawsze zaś współczuję pani Beacie Michniewicz, że się musi użerać z tą zgrają, rzadko przetykaną ludźmi dobrze wychowanymi takimi jak pan Wujec, czy pan Nałęcz. Co więcej zgrają ludzi bez umiejętności analizy tego co się działo, co się dzieje i projekcji tego co należałoby robić w przyszłości. Zamiast przewodzić i prowdzić umacniają w nas lęki, strachy, onieśmielenia.

Prowadząc niedawno warsztaty dla przedsiębiorców uświadomiłem sobie, że jednym z istotnych braków w nas samych jest ogromna nieśmiałość, brak wiary w swoje moce. "Świat taki ogromny, a ja taki maleńki" rzec by można. I jeśli taki pogląd przystaje do bohaterów filmu "Jabberwocky", którzy nie ważą się wyruszyć poza znane sobie okolice wyznaczone odległościami rzutu kamieniem, tak w dzisiejszej dobie, świata małego i dostępnego wydaje się co najmniej anachroniczny. Ale głęboko w nas tkwiący.

Polski przedsiębiorca to zazwyczaj człowiek pełen zahamowań. Podejrzewam, że źródłem tychże jest nieodległa nasza historia. Byliśmy (i wciąż jesteśmy) ci nieco biedniejsi, nieco mniej w świecie otrzaskani. Z zazdrością patrzyliśmy na to jak się żyje naszym rówieśnikom w Londynie, Frankfurcie, czy San Francisco. Takie samo wykształcenie, takie samo doświadczenie, tyle samo lat na karku, a jak różnie… Pod koniec lat 80-tych zeszłego wieku zaczęliśmy uruchamiać własne firmy. Żeby się uniezależnić od etatów, od tego "na państwowym". No i się udało. Paradoksalnie wolność gospodarczą dali nam funkcjonariusze umierającego aparatu państwa socjalistycznego (dzięki, któremu to państwu mieliśmy osiągnąć błogostan komunizmu), zaś ci, których na ich miejsce wybraliśmy demokratycznie, zaczęli budować plątaninę przepisów i innych narzędzi, by energię uwolnioną opodatkować i wycisnąć jak się tylko da. W efekcie miast kombinować jak tu jeszcze bardziej rozkręcić nasze firmy, zostaliśmy zmuszeni do walki ze smokami składek zusowskich, zaliczek na podatek i pieniądzy za faktury, które wystawiliśmy za wykonana pracę, ale które źli książęta z wielkiej sieci handlowej uznali za zniewagę. W takich okolicznościach większość pionierów wolnej przedsiębiorczości najpierw skoncentrowała się na uruchomieniu firmy, potem zaś na umocnieniu jej na terenie miast., gminy, powiatu. Ci z większą determinacją, może też i większym szczęściem ruszyli na podbój sąsiednich województw. Nieliczni spróbowali rozwinąć działalność na cały kraj. Z wieluset tysięcy przedsiębiorców polskich tylko kilka procent odważyło się podbić rynki zagraniczne.

W Chinach rzecz miała się od początku zupełnie inaczej. Kiedy w 1992 roku Deng Xiaoping ostatecznie przetrącił kulasy przedstawicielom partyjnego betonu Chiny Ludowe otworzyły się na Zachód. A konkretnie na pieniądze z Zachodu. Klienci z całego świata zwęszyli interes w zlecaniu produkcji chińskim fabrykom. Władze Chin Ludowych zrozumiały też, że w biznesie nie można liczyc na sukces prezentując bierna postawę, czekając, aż jakiś klient się nawinie i coś zamówi. Dlatego też w ramach każdej chińskiej centrali handlu zagranicznego organizowano właścicielom fabryk państwowych i prywatnych wysoko dofinansowywane (a czasem sponsorowane w 100%) wyjazdy na wielkie imprezy targowe na całym świecie. Każdy chętny szef przedsiębiorca mógł od 1993 roku jechać na targi i próbować zdobyć zamorskich klientów. I jeździł, i zdobywał. W wyświeconym granatowym garniturze, z elegancką metką naszytą na lewym, bądź prawym rękawie, z zerową znajomością języków obcych, za to z próbkami, katalogami i kalkulatorem-poliglotą opanowali całe pawilony na Magic Show w Las Vegas, wszystkich Fashion Weeks na świecie, wystawach przemysłu skrobiowego i międzynarodowych targach chromowanych śrub lewoskrętnych. Władze chińskie wiedziały, że pieniądze wydawane na wysyłanie firm na targi wszelkiej maści przyniosą wymierne korzyści w dłuższej perspektywie. No i przyniosły. Chiny stały się fabryką świata.

Dzisiaj podczas "Śniadania w Trójce" nasi politycy stanęli przed ogromnym dylematem. Chcieliby dokopać Rosji i pokazać Putinowi gdzie raki zimują. Ale, niestety, niestety. Zaraz pojawił się głos rozsądku: "nasze towary eksportowane do Rosji mogą zostać objęte rosyjskim embargiem". Szach-mat. Chcielibyśmy machać szablą, ale wiemy, że nam tą szablę zaraz wytrącą i to tak, że będzie bardzo bolało. Chiny takiego problemu nie mają. Ich relacje handlowe są mnogie i zrównoważone. Akcja jednego, czy dwóch państw nie jest w stanie naruszyć chińskiej gospodarki. Jeśli się Stany odwrócą, można zawsze pójść w stronę Rosji, Japonii, Australii, Indii, Brazylii, Kanady, Argentyny, Niemiec, Wielkiej Brytanii i około setki innych krajów. Chińczycy wszędzie byli, z wszystkimi nawiązali realne stosunki handlowe. Gdybyśmy robili od 1989 roku tak samo, gdybyśmy zamiast wysyłać w różne strony beznadziejnie bezproduktywne delegacje rządowe, parlamentarne, samorządowe mieli w każdej gminie, mieście, powiecie, województwie izby handlowe, których głównym celem byłoby ekspediowanie polskich wytwórców, usługodawców, hodowców, plantatorów i kogo tam jeszcze na międzynarodowe wystawy i imprezy targowe na całym świecie, nie mielibyśmy teraz problemu nie tylko z Rosją, ale także z którymkolwiek z naszych sąsiadów.

"Ekonomia, głupcze!" – podrzucił James Carville Billowi Clintonowi. Bill wygrał wybory. Nasi głupcy polityczni są doskonale impregnowani na znaczenie tego wezwania. Nie są w stanie wyciągnąć prostych wniosków z wydarzeń bieżących. Nie pojmują, że jedynym orężem Chin Ludowych w drodze z pozycji ogona wśród krajów Trzeciego Świata (Chiny nie były sojusznikiem Związku Radzieckiego, zatem nie mogły należeć do tzw. Drugiego Świata) do drugiego miejsca na liście potęg ekonomicznych globu stała się chińska gospodarka, lub prościej mówiąc zasoby chińskiej gotówki. Chiny nie zdobywają przyczółków na świecie, nie pozyskują licznych aliantów siłą. Oni to wszystko zwyczajnie kupują. Za gotówkę. Dzisiejszy świat to pieniądze. Dobrobyt społeczeństw to pieniądze. Bezpieczeństwo krajów to pieniądze. Pozycja międzynarodowa państw to pieniądze. Czy nam się podoba, czy też nie. Zatem ci, w których ręce złożyliśmy władanie naszym krajem powinni robić wszystko co możliwe, aby maksymalnie wykorzystać potencjał drzemiący w Polakach, żeby nie tylko wspierać ich w pracy tu, nad Wisłą, ale również pomagać podbijać mnogie rynki światowe. To nie jest jakaś "Magia i Miecz". To działanie praktykowane przez Chiny, Tajwan, Hong Kong, Koreę Południową, Wystarczy normalnie posłużyć się tym samym kluczem, po prostu powielić wzorce.

Tylko kurczę, kto miałby się tym zająć? Tak konkretnie? Kurski, Brudziński? Może Schetyna, albo Gowin? Może Biedroń? Olejniczak, albo Kłopotek? No kto? No właśnie….

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button