Chiny subiektywnie

Ho, ho, ho, Meli Klismas!

Podczas pierwszego mojego pobytu w Chinach w 1994 roku ze zdziwieniem odkryłem, że w państwie tym obowiązywało jedno święto, święto powszechne, wiążące się z jedynymi w roku dniami wolnymi od pracy. Był to oczywiście chiński nowy rok. Miałem okazję spędzić kilka tych świąt w Chinach. I zawsze myślałem sobie, że była to dla mnie taka frajda, jak spędzenie Świąt Bożego Narodzenia przez Afrykanina, na przykład z Rwandy, w kraju mym ojczystym, w Polsce.  Jak to mówią: emocje jak na rybach..

Jedyna, ale zasadnicza różnica: u nas czas obżarstwa i siedzenia z bliższą i dalszą rodziną to maks trzy dni. Tam dwa tygodnie z ogonkiem.

I jeden niuans. U nas śpiewa się kolędy, tam trzeba gruchnąć z petardy, racy, czy innego fajerwerka. Czasem w efekcie puszczania rac grono rodzinne opuszcza któryś z jego mniej czujnych członków. U nas od kolęd, nawet tych zaciekle fałszowanych nikt jeszcze żywota swego raczej nie zakończył. Rzec można by: ot różnice kulturowe.

Chiński nowy rok dla obcokrajowca to nuda. Jedzą, piją, gadają. Chińczycy wkrótce po moim przybyciu do Chin stwierdzili, że takie pojedyncze święto raz w roku, do tego takie nudne, to wiocha. Rząd Chin Ludowych, ludowych niewątpliwie, no bo luda tam przeca od groma, bardziej zasadniczo zaczął egzekwować  prawo klasy robotniczej do świętowania świąt związanych z ludową i robotniczą tradycją:

  • 1 maja – 7 dni laby ,
  • 1 października (proklamowanie ChRL) – kolejne 7 dni laby.

Ale te dwa państwowe święta proponowały dramatycznie nudne rozrywki: akademie z okazji z okolicznościowymi wierszami i patriotycznymi pieśniami. Masakra.  7 dni akademii – to może wykończyć nawet komunistycznego kombatanta ocierającego się ze względu na wiek o niebyt. Dlatego też chińscy technokraci poważniej zabrali się za adopcję rozmaitych świąt ze świata w ramach krzewienia idei internacjonalistycznych. Na pierwszy ogień poszły Walentynki. Był to strzał w dziesiątkę podobny do sukcesu KFC w Chinach. Wiadomo bowiem powszechnie, że Chińczycy to naród kochliwy, rozmiłowany w miłosnej pieśni rzewnej, której zachodni ignorant pojąć nie jest w stanie. I tak jak jak naród ten ulubił czule kurczaka w panierce na ostro od pułkownika z Kentucky, tak samo natychmiast uznał Świętego Walentego za najlepszego kolegę swego. A, że chiński przemysł zdolny jest wyprodukować każde cudo, rynek Państwa Środka już od połowy stycznia zalewany jest grającymi kartami z serduszkami, pluszowymi sercami w dowolnym rozmiarze, plastikowymi sercami piszczącymi lokalne przeboje o miłości i mrugającymi dziesiątkami kolorowych ledów, oraz specyficznych chińskich wyrobów cukierniczych typu tort, o smaku niedrogiego kremu do golenia, z napisem “I love you” na wierzchu. Młodzież szkolna obdarowuje się kwieciem i maskotami, zaprasza na śpiewy do karaoke lub na hot-pot, no bo przecież to wciąż zima.

Następnym zaadaptowanym przez Chiny Ludowe zachodnim świętem stało się Boże Narodzenie. Dlaczego? No bo takie fajne jest. Jest pełno fajnych gadżetów: choinka, śnieg, Mikołaj w czerwonej czapce, renifery, bombki , dużo jedzenia i prezenty. Wow! Jedzenie i prezenty natychmiast przekonały Chińczyków do idei Bożego Narodzenia. Praca? Skoro laowai’e nie odpowiadają na maile i telefony, bo się lenią pod choinką, to jaki sens ma siedzenie w pracy po próżnicy? Też można wrzucić na luz i świętować. Jupi!

Powie ktoś, ale przecież ta choinka, te prezenty, to wyłącznie anturaż, to nie jest istota Bożego Narodzenia, przecież chodzi o narodziny Dzieciątka, które odda siebie w ofierze, żeby zbawić świat… Dla takich upiardliwców Chiny Ludowe mają gotową odpowiedź. Chcesz człowieku iść na pasterkę? A proszę Cię bardzo. W każdym większym mieście chińskim jest kościół katolicki. Nie rzymski, a pekiński. Tam księża i biskupi są zatwierdzani, często też wybierani przez Komunistyczną Partię Chin. Dosłownie. Ale kościoły są ogrzewane, a dodatkowo po pasterce zwyczajowo zgromadzonym przekazuje się drobne prezenty. Gift jest gift, warto się kopnąć na godzinkę do ciepłego pomieszczenia (a to ciągle w Chinach dla wielu rarytas), a to czy wierzysz, że Dzieciątko stało się dojrzałym mężczyzną, a potem dało się powiesić na krzyżu w imię wyższego dobra, to już Twoja sprawa. W końcu mamy w Chinach wolność słowa, wyznania i kilku innych rzeczy. Tak jak normalnie w innych krajach…

Miałem okazję uczestniczyć w chińskiej wersji Świąt Bożego Narodzenia kilkukrotnie. Musze przyznać, że i w tej kategorii Chińczycy wyprzedzili nas znacząco. U nas święta pomaleńku tracą swoje właściwe znaczenie, swoje osadzenie w europejskiej kulturze, europejskiej tradycji, religii. Musi minąć jeszcze sporo czasu, aby stały się one świętami dla samych świąt bez konkretnego kontekstu i powodu, poza tym, że się po prostu tak przyjęło, że zjada się zalatującą mułem rybę i ma się 2 i pół wolnego od pracy dnia. W Chinach Boże Narodzenie świętowane jest bez zawracania sobie głowy Najwyższym i tajemnicą przybrania przez Niego ludzkiej postaci. Żadnych cudów, spraw wyższych, najważniejszych. Jest wolne i ma być wesoło. Jest Santa Claus, daje prezenty. No dobra, jest chudym Chińczykiem, więc broda biała i gęsta pasuje mu jak świni siodło. Jako Chińczyk nie mówi “r”, więc pokrzykuje niezbyt grubym głosem “Ho, ho, ho, Meli Klismas!”

W Polsce z okazji Świąt Bożego Narodzenia zwykło się życzyć – dzisiaj zazwyczaj za pomocą SMS’a – aby były one zdrowe, pogodne, itd. A ja, jakoś tak na poważnie chciałbym życzyć nam wszystkim pomiędzy Uralem, a Atlantykiem, pomiędzy Arktyką, a Morzem Śródziemnym, abyśmy bez względu na swój stosunek do “wiary przodków” nie zapomnieli skąd się nam te Święta wzięły, żebyśmy nie dali pozbawić się swojej tożsamości, bo bez niej będziemy równie żałośni jak ten groteskowy Santa ogłaszający, że Klismas są Meli.

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button