Chiny subiektywnie

Inne oblicze imperium

Dzisiaj oczy całego świata zwrócone są na Japonię. Sprawa oczywista. Taki kataklizm… Być może jestem cyniczny, być może zbyt pragmatyczny, dlatego więcej w tym mówieniu i pokazywaniu w mediach Japonii widzę pogoni za sensacją niż prawdziwej empatii. Jakiejkolwiek empatii. Wszak dzisiejsze media tak już ociekają nieszczęściami i krwią, że chyba zupełnie zobojętniały na tragedię, ból i rozpacz w istocie tych ludzkich doznań pozostawiając sobie wyłącznie funkcję “doręczyciela złych wieści”. Funkcja to na pewno bardzo wygodna, ale pozwala mi na stosunek do mediów chłodny chłodem próżni międzygalaktycznej. Mam nadzieję, że moje dzieci – kiedyś tam w przyszłości – nigdy nie uznają bycia takim emocjonalnym zombie za obyczajową normę.

Tak, czy inaczej: Japonia sobie poradzi. Japonia nie dość, że jest krajem zamożniejszym niż większość krajów na świecie, to żyje od zawsze świadoma zagrożeń natury.  Japonia  podporządkowała zabezpieczeniu się przed takimi kataklizmami swoje prawo (na przykład prawo budowlane), administrację (służby ratownicze, ich koordynacja) i edukację społeczeństwa (dyscyplina, racjonalne zachowanie w trakcie i po trzęsieniu ziemi). Podobne trzęsienie ziemi w Chinach zakończyłoby się prawdopodobnie zniknięciem miast, miasteczek i wsi dotkniętych takim uderzeniem sił przyrody.

Znaki na niebie i ziemi wskazują, że wielkie trzęsienie ziemi w Chinach zbliża się nieubłaganie. Ale nie takie dosłowne jak w Japonii. Raczej podobne temu, które ma miejsce w świecie arabskim. Znakiem ostatnich dni są wypowiedzi najważniejszych osób w Pekinie, które w związku z sesją Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych wygłaszają zwyczajowe przemówienia zawierające dość niezwykłe jak na Chiny treści. Chiny to kraj z bogatą tradycją zawoalowywania pisanych lub wypowiadanych treści, dlatego też nie można tych sygnałów odczytać wprost. Trzeba chwile się zastanowić nad powiedzianym, czasem cofnąć, czasem posklejać z czymś rzuconym wcześniej, a dopiero potem wyciągnąć wnioski. Bardzo Ważni Chińczycy poruszają wiele wątków, z których dla mnie ważne są dwa.

Premier Wen Jiabao ogłosił na przykład, że priorytetem rządu w czasie właśnie realizowanego Planu Pięcioletniego 2011-2015 będzie utrzymanie wzrostu PKB Chin na poziomie 7%. Dla zadyszanej (oby nie śmiertelnie) Europy to liczba imponująca. Europa się cieszy jak dziki bateryjką jeśli któreś z państw członkowskich osiągnie wynik ciut powyżej zera. A tu masz babo placek: 7% średniej…  Z chińskiego punktu widzenia nie jest to jednak informacja skłaniająca do nadmiernego entuzjazmu. Przypomnę, że jeszcze 2 lata temu sami Chińczycy ostrzegali, że zejście wzrostu PKB poniżej 8,5% może być dla Chin niebezpieczne. Chiny nie są krajem rozwiniętym. Chiny odpracowują nie dziesięciolecia, a setki lat zacofania. Co więcej średnia 7% oznacza (przy PKB planowanym na bieżący i przyszły rok na 10% z ogonkiem), że w roku 2015 rząd chiński będzie walczył o utrzymanie poziomu wzrostu w rejonach 5%. PIĘCIU! Chiny to nie Niemcy i jeszcze długo nimi nie będą. 5% to już nie jest dobra perspektywa dla kraju z tak wieloma rzeczami do załatwienia.

I tu się pojawia drugi wątek właśnie z owymi sprawami do załatwienia bezpośrednio związany. W wypowiedziach premiera, prezydenta i wielu Najważniejszych Działaczy pojawia się coraz częściej ulubione słowo Hu Jintao. Tym słowem jest harmonia. I nie chodzi tu broń Panie Boże o instrument ugniatany horyzontalnie. Nie znam gustów prezydenta Chin, ale wydaje mi się mało wrażliwy muzycznie. Harmonia Hu Jintao to odwołanie się do myśli konfucjańskiej, odniesienie do idei ładu społecznego bazującego na poszanowaniu wzajemnym, przy jednoczesnym uszanowaniu hierarchii, obowiązków, powinności. Skąd tak wiele tej harmonii w wypowiedziach, przemówieniach i artykułach na łamach oficjalnych organów? Za sprawą obawy, że się harmonia za chwilę może iść definitywnie pieprzyć. I to w okolicznościach nieprzyjemnych, czyli polegających na tym, że zdecydowana większość niezadowolonych obywateli będzie próbowała zrobić solidną krzywdę zdecydowanej mniejszości dotychczas rządzących. Nie chodzi tutaj absolutnie o jakieś historie typu demokracja i inne wynalazki zachodnich lekkoduchów. Chodzi o prozaiczne rzeczy, jak jedzenie na przykład. Ceny żywności w Chinach skaczą w górę niczym Siergiej Bubka za swych najlepszych lat. Przy czym Siergiej po pięknie wykonanym przerzucie ciała nad poprzeczką zwykł był elegancko opadać na tyczkarski materacyk. Ceny zaś wręcz odwrotnie. Zamiast opaść zdają się kochać latanie i wzbijanie na coraz wyższe poziomy. Można sobie z tego żartować, ale w sytuacji kiedy artykuły takie jak warzywa, czy wieprzowina drożeją na  przestrzeni kilkunastu tygodni o kilkadziesiąt procent, żarty się kończą. Pensje dzisiaj w Chinach tak szybko rosnąć nie będą, bo zwyczajnie nie mogą. Chińscy producenci, szczególnie z tych branż, gdzie determinantą sukcesu jest niska cena produktu nie podejmą takiego wyzwania. Podniesienie płac o 30-40% zwyczajnie zamorduje ostatecznie ich kulejące ostatnio biznesy. Być może w obliczu takiej perspektywy po prostu zamkną swoje fabryki odzieży, butów, zabawek… Oni zamkną firmy, ludzie nie będą mieli gdzie pracować, wszyscy zaczną cierpieć na brak pieniędzy, a w tym samym czasie ceny podstawowych artykułów osiągają rekordowe poziomy. A nic tak ludzi nie wyprowadza z równowagi, jak marsza grające kiszki. Nasi przywódcy socjalistyczni przechodzili takie perypetie i zawsze się to kończyło utratą posady na zawsze. Chińscy przywódcy z pewnością odrobili lekcje historii krajów o podobnym profilu ideologicznym. Wiedzą więc dobrze, że sprawy potoczą się tak jak toczyły się zawsze i wszędzie w identycznych okolicznościach. Stąd ta harmonia. Harmonia, o którą troszczyć będą się zgodnie z zapowiedziami przywódcy. Harmonia, której burzenie będzie postrzegane jako zbrodnia przeciwko narodowi, państwu, idei socjalistycznej…. Obrońcy harmonii mają spory pakiet środków zaradczych i zapewne sobie poradzą z trzęsieniem ziemi, jeśli do niego dojdzie, jeśli nie znajdzie się jakiś zawór bezpieczeństwa w postaci gigantycznego procesu ogromnej szajki spekulantów zakończonego satysfakcjonującymi społeczeństwo surowymi, aczkolwiek sprawiedliwym wyrokami śmierci…

Harmonia, czy jako instrument naduszany, czy jako ład społeczny wymaga symetrii, równowagi. Jest symetrią, równowagą. Chinom do harmonii bardzo daleko. 1 miliard 300 milionów mieszkańców, z których 800 milionów żyje po prostu w biedzie. Bogaci Chińczycy to najbogatsi ludzie na świecie. Biedni Chińczycy są ubodzy biedą opisywaną  tak dawno temu przez Dickensa czy Hugo. O tej biedzie nie mówi się wiele. Bo i po co? Kraj się rozwija, drapacze drapią chmury, koleje mkną szybko prawie jak światło, autostrady tworzą sieć gęstą niczym zmarszczki na twarzy starej Indianki… Bieda nie pasuje do tego obrazu.

Japonia w obliczu trzęsienia ziemi, ocierającego się o maksymalne zakresy mierzalności tego zjawiska, zwycięża pomimo poważnych ran. Tam już dawno pojawiła się harmonia, o której marzą przywódcy chińskiego imperium.  Harmonia myśli i działań, która pozwala stawiać czoło największym wyzwaniom. Harmonia będąca wynikiem tradycji, kultury, zamożności. Tego czego Chiny Ludowe nie mają i mieć nie będą. Chińscy przywódcy zdają sobie sprawę z rozdźwięku pomiędzy marzeniami, a rzeczywistością. My tu w Europie, Polsce, widzimy ciągle to lepsze oblicze imperium. A jak wygląda to drugie, którego desperackiej mocy boją się nawet szefowie z Pekinu?

Gdzieś tam na samym dole społecznej drabiny chińskiej żyją dzieci, które pracują jako uliczni żebracy, albo

małpki cyrkowe dokonujące niezwykłych sztuk ku uciesze (???) publiczności

Żebrzą, dają się deptać leżąc na desce z gwoździami, wyginają kręgosłupy w precel, żeby wyrobić dzienną dniówkę 200-300 yuanów. A jeśli tego nie zrobią opiekunowie nie omieszkają przyłożyć kułakiem. To przecież takie łatwe. Dzieci nie oddadzą, wybaczą wszystko za każdy ciepły gest. Oliver Twist…. Dzieci wypadają z roli żebraków i małpek jak tylko zaczynają dojrzewać. Wtedy nikomu niepotrzebne wracają do domów, jeśli je jeszcze gdzieś tam mają. A jeśli nie? Bez wykształcenia, bez rodziny, bez przydatnych umiejętności, kim mogą zostać, co mogą robić? Czy będą miały cokolwiek do stracenia?

Ludzie biedni nie mają pieniędzy (ale zrobiłem odkrycie, brawo…), mają upór wynikający pewnie z poczucia godności. Powyższy obrazek i jemu podobne pojawiają się na wykopach, monsterach, demotywatorach jako migawka zabawnej egzotyki. Może to i śmieszne, kiedy człowiek się zmaga, szczególnie dla kogoś kto zmagać się nie musiał. Dla mnie obrazek taki jest symbolem wspomnianego uporu. Ale jeśli pomimo uporu nie uda się zarobić nawet na tą odrobinę jedzenia? Co pozostaje do stracenia?

W Polsce zaledwie kilka lat temu zaczęliśmy dorabiać się przejść dla pieszych z obniżonymi krawężnikami, autobusów z hydraulicznym zawieszeniem, wind na dworcach kolejowych, czy w przychodniach, sygnalizacji dźwiękowej na przejściach dla pieszych, aby umożliwić normalne funkcjonowanie naszym niepełnosprawnym współobywatelom. Ciągle mamy wiele do zrobienia, bo nasze otoczenie wciąż pełne jest pułapek dla osób poruszających się na wózkach, o kulach, lub z psem przewodnikiem. W Chinach niepełnosprawni mogą co najwyżej liczyć na siebie i swoją zaradność, umiejętność oszukania swoich ograniczeń, pokłady desperacji.

Desperacji podobnej do tej, która powoduje, że tysiące ludzi, mężczyzn i kobiet przychodzi codziennie, aby pracować w kopalniach, w których wypadki śmiertelne są elementem codzienności.

Gdzie sporym sukcesem jest dożyć wieku emerytalnego. Nominalnie emerytalnego, bo przecież praca w nielegalnej kopalni nie może zaowocować emeryturą na stare lata.

Desperacji pozwalającej podejmować codzienny wysiłek pracy w miejscach, w których nie liczy się ludzkie zdrowie, ani życie.

Co mogą mieć do stracenia ludzie, którzy pomimo wysiłku i desperacji nie będą w stanie zapewnić sobie, ani swoim najbliższym najskromniejszego nawet posiłku?

Co mogą mieć do stracenie dzieci, których biedni rodzice pchają je na drogę kariery wymagającej sprawności fizycznej przekraczającej możliwości zwykłego człowieka? Co kiedy wyrzeczenia, ból, upokorzenia nie przyniosą spodziewanych rezultatów, z braku wystarczającej ilości talentu, albo wskutek kontuzji?

Jakiej straty mogą obawiać się pod koniec swojego życia ludzie starzy, pozostawieni swemu losowi dzięki wielu zmianom w chińskiej rzeczywistości i obyczajowości?

Gdzie może być kres cierpliwości ludzi, którzy dosłownie w pocie czoła wydzierają grosz za groszem, nie po to, żeby kupić kolejny samochód, kolejne mieszkanie, czy dom, kolejną ekscentryczną zabawkę, ale po to, żeby posłać dzieci do szkoły, dać im jeść i pić, ubrać je? Co kiedy zabraknie im wreszcie sił i pozostaną sam na sam z ciężarami, których nie będą już w stanie udźwignąć?

Można zawsze sprzedawać krew. Przynajmniej tak długo dopóki ktoś przez niedbalstwo , nieuwagę, zwykłą głupotę, lub chorobliwą chciwość nie postanowi zrezygnować z korzystania z jednorazowych igieł na rzecz tych gotowanych, lub zanurzanych w spirytusie.

Można walczyć o sprawy podstawowe takie jak codzienna racja wody do picia

Albo o parę groszy na jedzenie

Ale są granice wytrzymałości, poza którymi pozostaje już tylko desperacja osób nie mających do stracenia zupełnie nic. Przywódcy z Pekinu wiedzą, że machina gospodarcza, która funkcjonowała sprawnie przez kilkanaście lat musi zwolnić, być może musi przejść poważny przegląd, a nawet remont. Ważni Pekińczycy zdają sobie sprawę również z tego, że nawet chwilowy przestój wywoła reakcję tych, którym nie przypadł udział w czerpaniu korzyści z dynamicznego rozwoju Chin Ludowych. Czy reakcją będzie zupełna rezygnacja, czy może gniew? Tego nie wiadomo. Tego scenariusza na skalę miliarda trzystu milionów obywateli nie przerabiał w historii jeszcze nikt.

Nie pozostaje więc nic poza mówieniem o harmonii i czekaniem na to co się wydarzy.

Leszek Ślazyk

….

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button