Chiny subiektywnie

Mój osobisty przepis na Chiny

W ciągu ostatnich kilku tygodni nie narzekałem na brak zajęć. Wiązały się one głównie z koniecznością tłumaczenia, że Chiny to nie inna galaktyka i naprawdę warto z nimi nawiązywać relacje. Różne relacje, nie tylko te gospodarcze. Albo inaczej: kultura nakazuje nawiązać najpierw kontakt mniej lub bardziej formalny, a dopiero potem pchać się z interesami. Chyba, że chce się uchodzić za buraka. Jeśli zaś chce się składać poważne oferty, to należy to robić w sposób poważny. Z pewnością nie taki w jaki do tej pory robią to nasi rodacy na urzędach.

Nie chce mi się kopać leżącego. Nie z pobudek humanitarnych, ino, żeby nie spocić się fatalnie. Żyjemy w bardzo ciekawym kraju, w którym brak działań, albo działania bazujące na arogancji i ignorancji stały się swego rodzaju normą.

Przykładem może być minister od sprawiedliwości, który ma w temacie takie doświadczenie jak ja w piłce nożnej, której – wyznam teraz publicznie grzech śmiertelny – nie znoszę wręcz organicznie.

Dlatego też Chinami zajmują się w imieniu naszego państwa osobnicy, którzy trochę o tych Chinach poczytali, albo byli tam z rok na jakiejś finansowanej przez podatników wyjazdowej hucpie. Takiej na przykład jak Expo 2010. Czepiam się Expo? A poproszę o konkretny przykład korzyści wynikających z naszej obecności na Expo w Szanghaju! Ale taki będący efektem aktywności "działaczy i trenerów", nie zaś podkurwionych ich niekompetencją przedsiębiorców, którzy sobie sami załatwili co trzeba.

Niekompetencję urzędników państwowych w relacjach z Chinami można przedstawić w kilku punktach:

1. Recepcja

Większość urzędników państwowych mieszka i pracuje w Warszawie, kisząc się we własnym sosie. Proces kiszenia owocuje zazwyczaj oderwaniem się od rzeczywistości faktycznej, na rzecz rzeczywistości wykreowanej w serialach polskich i polskich komediach romantycznych, w których zawsze panuje lato. Konsekwencją kiszenia jest widzenie siebie w pierwszym rzędzie potęg europejskich, ba, potęg światowych (syndrom Gierka Edwarda). W efekcie myśląc o Chinach urzędnicy nasi widzą obraz taki:

godzilla, chiny, leszek slazyk, 1

Mamy w tym obrazie do czynienia z nieco opóźnionym w rozwoju Milusiem, który może jest od nas trochę większy, ale da się ułożyć jak przeciętnie rozgarnięty zwierzak.

Tymczasem w rzeczywistości faktycznej sprawy przedstawiają się mniej więcej tak:

godzilla, chiny, leszek slazyk, 2

Podkręceni i zakiszeni urzędnicy nasi spotykając się z pazurem u nogi stwora mają temuż stworowi za złe, że nie daje się układać, albo nawet co więcej nie reaguje w ogóle. Jak on śmie?!!

2. Aktywność

Nie wiedzieć skąd nasi wybitni znawcy spraw chińskich przyjęli za regułę poruszanie spraw chińskich w formule nieoczekiwanych klęsk żywiołowych. Długo w temacie chińskim mamy ciszę, aż tu nagle media są pełne rozanielonych polityków i urzędników budujących zamki na chińskim piasku. W momentach euforii jesteśmy bramą do Europy, najważniejszym partnerem Chin w regionie i w ogóle bez nas po prostu sprawy kręcić się nie będą. Okres takiego podniecenia waha się od 2 do 6 tygodni. A potem zapada głucha cisza. Na rok, dwa. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby cisza zapadała wyłącznie w polskich mediach. One zawsze muszą węszyć za nowym tematem. Szajbą Jarka, gafą Prezydenta, czy nieporadnością kolegów Donalda. Takie czasy. Problem jednak w tym, że cisza zapada również w Chinach. Ludzie opłacani z naszych podatków, których zadaniem winna być tyrka wokół relacji z Chinami odprężają się na maksa. Reflektor medialny zlazł z nich, mogą odetchnąć. Więc oddychają pełną piersią, czasem wezmą udział w jakimś teledysku, czy co tam się nawinie.

Tymczasem Chińczycy cenią sobie konsekwencję w karesach. Jak te panny, które znają dobrze swoją wartość. Apsztyfikant próbujący raz i odpuszczający sobie na pół roku traci u panny szanse na sukces. Panny ceniące się przychylne są tym kawalerom, którzy jak wołki zbożowe uparcie dążą do celu. Weźmy za przykład Niemcy. Te wsadzają dumę w kieszeń i pukają uporczywie do chińskich drzwi w różnych, ważnych dla swoich interesów, sprawach. Jeśli niemieccy szaraczkowie dopukać się nie mogą samodzielnie to w ich imieniu pojawia się Angela Merkel. W efekcie w Chinach działa ponad 39 tysięcy firm z kapitałem niemieckim. A ile tam jest firm polskich? Podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego przedstawiciele chińskich władz subtelnie zwracali uwagę na dysproporcję w aktywności pomiędzy Polską a innymi krajami. Delegacje robocze Niemiec, czy Danii odwiedzają Szanghaj co tydzień. Delegacje z Polski raz w roku. Po to, żeby sobie porobić zdjęcia i złożyć gdzieś wieniec.

3. Konsekwencja

Tuż obok anty-aktywności grzechem polskich urzędników w kontekście Chin jest brak konsekwencji. Oj lubimy rozkręcić jakąś międzynarodową imprezkę, jak chociażby wizyta premiera Chin Wen Jiabao w kwietniu zeszłego roku. W takich okolicznościach niewątpliwym problemem dla naszej strony zdaje się być intencja gości, aby składane wizyty miały jakiś głębszy sens poza podróżą krajoznawczą. W przypadku naszych oficjeli bowiem zazwyczaj chodzi wyłącznie o turystykę, zdjęcia ze znanymi osobnikami, składanie wieńców. Zatem jeśli pojawi się jakiś obcy, co te podróże bierze jakoś tam na poważnie, to jest kłopot. Premier Chin (na szczęście już zaraz były) pozostawił w Warszawie zgniłe jajo w postaci 12 punktów o rozwoju relacji pomiędzy Chinami, a naszym regionem, którego przecież liderem jesteśmy. Zwariował. A mało to własnych kłopotów mamy i różnych puzzli, z którymi sobie nie radzimy, żeby jeszcze na łeb  brać te jego 12 punktów?

4. Wiedza

W ciągu ostatnich tygodni miałem możność wysłuchać i przypatrzeć się wielu sytuacjom ocierającym się o współpracę z Chinami. Najczęściej pojawia się refren: "Chiny to niezwykle trudny partner". A ja mówię, że wcale nie trudny, jeśli się ma na jego temat jakąkolwiek wiedzę. Rzetelną, nie zaś braną z mediów brukowych.

Po refrenie pojawia się zazwyczaj pytanie dotyczące potrzeb Chin. "Cóż my możemy im zaoferować?" Odpowiadam: wiele. Wystarczy przeczytać kilka najważniejszych chińskich dokumentów dotyczących chińskiej wizji przyszłości.

Jak to "coś" zaoferować? Proste. Trzeba wykorzystać wzorzec niemiecki, duński, czyli posłużyć się osobnikami mającymi wiedzę i kontakty. Co oczywiście wymaga uruchomienia pewnych środków finansowych. Wiedza kosztuje. Tak przynajmniej uważają Niemcy i Duńczycy.

Reasumując a odbiegając w bok od problemu niekompetencji. Moje recepta na efektywną, owocną współpracę z Chinami zawiera się w czterech skromnych punktach:

1. Trzeba przyjąć do wiadomości, że Chiny są tworem znacznie większym niż Polska i wyciągnąć z tego faktu pozytywne wnioski.

2. Należy zabiegać o uwagę Chin. Dzisiaj – jeśli chcemy dywersyfikować podstawy rozwoju własnej gospodarki – musimy merdać ogonem również dla Chin. One swoim ogonem mogą nas zabić.

3. Jeśli już coś zaczniemy robić, to powinniśmy czynić to z uporem. Upór, szczególnie ten wynikający z racjonalnej kalkulacji, jest cnotą.

4. "Last but not least": Chcemy coś osiągnąć? Opierajmy swoje plany o wiedzę. Ja rozumiem, że żyjemy w czasach kiedy wiedza rzetelna zdaje się być jakąś fanaberią. Czasem jednak mamy do czynienia z wyjątkami. Uznajmy po prostu, że Chiny do takich wyjątków należą.

I to w zasadzie wszystko.

Czy wierzę, że z powyższej konstatacji ktoś skorzysta? Bez jaj. Pewnie, że nie. Ale jakoś mi lżej na duszy. Ha!

Redaktor

P.S. W razie czego: Ja wiem, że Godzilla japońska jest. Wziąłem i wykorzystałem zwierzę jako przykład i to wszystko.

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button