Chiny subiektywnie

Polska, Chiny,

czyli nieustanne qui pro quo

Ucieszyłem się na wiadomość, że do Dubrownika, na kolejny szczyt 16+1 (państw Europy Środkowo-Centralnej i Chin) leci premier Mateusz Morawiecki. W zeszłym roku, poinformowany przez osobę odpowiedzialną za dostarczanie szefowi rządu tego typu informacji, że to „całe 16+1 to tylko takie podawanie sobie ręki z Chińczykami”, wybrał sytuację politycznie dlań bardziej atrakcyjną, czyli pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja na Jasną Górę. Dzięki tej podpowiedzi byliśmy jednym z dwóch państw bez istotnej reprezentacji na szczycie, który w minionym roku odbywał się w Sofii. Co akurat w Pekinie zostało skrupulatnie odnotowane. W tym roku nie popełniono tego błędu i premier poleciał, żeby sobie podać rękę z Chińczykami. Co więcej, żeby osobiście spotkać się i porozmawiać z premierem Chin Li Keqiangiem.

Trudno byłoby obiecać sobie wiele po jednej rozmowie, trwającej około 20 minut, a po odliczeniu wszystkich formalności (powitanie, wzajemne przedstawienie się, kilka chwil dla prasy, parę zdań grzecznościowych, wprowadzających do rozmowy właściwej) nie dłuższej niż minut 10, do tego będącej jedną z serii tego dnia rozmów przeprowadzonych (16 państw satelickich dawnego ZSRR, a do tego państwa takie jak Austria gorąco zainteresowane włączeniem do inicjatywy) przez premiera Chin. Ale wiadomo, ze nasi to zuchy. W drodze powrotnej z Dubrownika premier Morawiecki poinformował dziennikarzy, iż:

"Premier Chin przyznał, że taki stan rzeczy, w którym Polska notuje znaczący deficyt handlowy z Chinami nie może trwać zbyt długo i rozumie nasze uwagi, nasze zastrzeżenia, nasze podejście do polityki handlowej, reakcja była bardzo konstruktywna – obiecał działania zmierzające do tego, żeby handel odbywał się bardziej na zasadzie zrównoważonej.” „Premier Chin Li Keqiang w rozmowie ze mną obiecał podjęcie działań zmierzających do tego, żeby wzajemny handel odbywał się na bardziej zrównoważonych zasadach.”

No i wszystko jasne. Teraz premier Chin, jak tylko wróci do Pekinu, zakasze rękawy po same pachy i rzuci się w wir działań, które sprawią, że handel Polski z Chinami „będzie odbywał się bardziej na zasadzie zrównoważonej”. Tak będzie już niebawem, ponieważ premier Chin Li Keqiang to właśnie obiecał w rozmowie z premierem Morawieckim. A wiadomo, że jak kto naszemu premierowi co obieca, to tak się musi stać, bo inaczej będzie źle.

A, zaraz, tylko, czy mówimy o tym samym premierze Morawieckim, z którym politycznie powiązany minister storpedował skutecznie ideę budowy intermodalnego hubu przeładunkowego pod Łodzią, ten sam, który twierdził podczas konferencji w Hamburgu, ze Chiny są tak samo groźne dla Europy jak Rosja, ten sam, którego służby aresztowały pracownika chińskiego koncernu Huawei oskarżając i człowieka i firmę o działalność szpiegowską na szkodę RP? Mówimy też o tej nierównowadze w wymianie handlowej wynikającej z nierównowagi potencjałów Polski i Chin, z faktu, że Polacy importują ogrom towarów Made in China, bo się to zwyczajnie opłaca, a eksportują do Chin niewiele, bo w sumie nie wiadomo do końca jak to robić, do kogo adresować ofertę, jak zabezpieczyć swoje interesy, a przede wszystkim co zaoferować Chińczykom, co dla nich będzie atrakcyjne, opłacalne?

Rozumiem, że obie te kwestie ma załatwić premier Li Keqiang po swojej stronie, że piłka teraz jest po stronie Chińczyków. To od nich zależy, czy „handel będzie odbywał się bardziej na zasadzie zrównoważonej”. A jak nic z tego nie wyjdzie, to czyja to będzie wina? No, wiadomo! Chińczyków!

Zdaje sobie sprawę, ze skuteczność i dynamika premiera wielu imponuje wręcz dech zapiera. Ale wiem też, ze premer Li Keqiang nie będzie podejmował żadnych działań „zmierzających do tego, żeby wzajemny handel odbywał się na bardziej zrównoważonych zasadach”. Żeby takie działania podjąć musiałby mniej więcej wiedzieć jakie, z czym związane, na czym się opierające od strony politycznej, ekonomicznej, dyplomatycznej. A póki co wciskany jest w buty gościa weselnego, któremu bardzo daleki krewny, podczas wesela nawrzucał strasznie przy ludziach, a po weselu, jak już się jakoś tam ogarnął, z surową miną zapytał bardzo poważnie, czy mu kilka godzin wcześniej obrażany publicznie gość podżyruje kredyt na super biznes, który sam w sobie jest mega-tajemnicą, więc w szczegóły na tym etapie wchodzić nie można.

I to w zasadzie tyle, ile przyniesie spotkanie Morawieckiego z Li Keqiangiem w Dubrowniku przy okazji szczytu 16+1, jeśli po naszej stronie nie pojawi się choćby zalążek strategii wobec Chin (naszej własnej, gdzie priorytetem będzie dobro nasze własne, a nie różnych sojuszników malowanych) i towarzyszący zalążkowi plan realizacji tej strategii. Jednak biorąc pod uwagę nadciągające wybory nie wierzę w to, aby ktokolwiek wśród miłościwie nam panujących miał ochotę zajmować się jakimiś Chinami. W sumie tyle lat żyliśmy bez nich i było dobrze. A jak mawiała jedna znana mi gazela polskiego biznesu: „niech no teraz Chińczycy pokażą co potrafią”. Pamiętam, że podówczas czekaliśmy tak długo, że gazela ze żwawego zwierzęcia stała się wypchanym trofeum jakiegoś gospodarczego Armagedonu. W omawianym przypadku będzie dokładnie tak samo.

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button