Chiny subiektywnieLudzie

Chińczyk Ludowy 2015, czyli obrazki z wystawy

Artykuł Shanghaiist przywrócił mej pamięci tekst popełniony przed kilku laty. W czym rzecz? Otóż Szwajcaria zaczęła borykać się z problemem rosnącej ilości turystów z Chin Ludowych. Turyści generalnie są “si”, bo mają naszparowany cash po kieszeniach, płacą za wszystko radośnie i ponad spodziewaną miarę. Prolem tylko taki, ze zachowują się jak zwierzęta, srajo i szczajo gdzie popadnie i ogólnie robią trzodę. Szwajcaria więc wymyśliła specjalne pociągi dla Chińczyków. Delikatnie tak, żeby nie było skojarzeń rasistowskich, albo drugowojennych.

Mnie ta szwajcarsko-chińska historia uświadamia, że nic się nie zmienia. Wciąż, my tu na Zachodzie, nie rozumiemy Chińczyków. Nic, a nic. A oni, ci Chińczycy Ludowi są jacy są:

Dla przeciętnego mieszkańca obszaru zamkniętego pomiędzy Tatrami, a Bałtykiem, Bugiem, a Odrą Chińczyk i Japończyk to właściwie to samo. Azjata. Skośne oczy, czarne włosy, wzrost nieprzesadny, Sienkiewicz określiłby go mianem “nikczemnego”. Dziwny sposób mówienia, jedzenie za pomocą kijków, jakby to widelca nie można było używać, no i różne sztuki walk polegające na zadawaniu miliardów ciosów nogą albo ręką oraz lataniu pod sufitem dowolnie wysokiego pomieszczenia, lub na dworze. Zdaje się, że taki uproszczony, a może prostacki obraz przeciętnego mieszkańca Azji Wschodniej powoduje, że wszystkie tamtejsze nacje zlewają się nam w jedną, bez szczególnych wyróżników. My tu w Polsce nie jesteśmy wyjątkiem jeśli chodzi o takie Azjatów postrzeganie.

Oglądając sequel jakiegoś amerykańskiego filmu, którego tytułu nie pamiętam (film żenua jak mawia pewien mój kolega), dostrzegłem u amerykańskich obywateli (nie bez satysfakcji) przystającą do polskiej “optykę” postrzegania Chińczyków z ChRL. Reżyserowi tego dzieła, którego tytułu nie mogę sobie przypomnieć, a przecież nie oglądałem go jakoś dawno temu, Chińczyk Ludowy wymiksował się w umyśle dokładnie ze stereotypem biznesmena z Japonii, Hong Kongu, Singapuru, ewentualnie z Korei. Południowej, rzecz jasna. Sequel amerykańskiego hitu z lat odległych przedstawia między innymi scenę spotkania amerykańskich specjalistów od inwestycji rzędu „od 20 baniek w górę” z chińskim rekinem biznesu. Chińczyk filmowy to osoba w mocno średnim wieku, niezwykle zadbana, subtelna, wrażliwa na piękno oraz drobne gesty ze strony gospodarzy, znamionujące znajomość chińskiej kultury. Chińczyk mówi po angielsku z silnym akcentem, ale posiada niewiarygodnie bogate słownictwo i leksykalną pomoc w postaci Azjatki idealnej, odzianej w perwersyjnie elegancki żakiecik. Trochę taki Czang Kaj-szek.

Postać ta zmiażdżyła mnie kompletnie, bo ma się tak do realiów chińskich, jak nasze PKP do francuskiego TGV.

Kim jest bowiem dzisiejszy Chińczyk Ludowy w wieku lat (circa about) 60-ciu?

Chińczyk Ludowy urodził się około roku 1950, a więc niemal wraz z Chińską Republiką Ludową proklamowaną przez Mao Zedonga w roku 1949. Wychowywał się z licznym rodzeństwem. Życie nie było łatwe, bo w kraju dręczonym przez 14 lat wojną z Japonią, a potem przez 5 lat wojną domową, panowała powszechna nędza i głód. Ale było też dużo nadziei na przyszłość. Wszystko się miało zmienić. I zgodnie z zapowiedzią zmieniało się.

Już od 1957 roku, od momentu rozpoczęcia Kampanii Przeciwko Prawicowcom, wiadomo było, że inwestycja w edukację potomstwa w Chinach Ludowych nie jest po myśli Partii. Chińczyk skończył więc co najwyżej szkołę podstawową, a jeśli miał wyjątkowo upierdliwych i reakcyjnych rodziców, to zaczął naukę w gimnazjum. W tym momencie na ratunek nękanemu obowiązkiem szkolnym Chińczykowi przyszedł Wielki Sternik ze swoją kolejną szajbą zwaną Rewolucją Kulturalną. Jej awangardą stali się gimnazjaliści, licealiści i studenci nazwani czerwonogwardzistami, hunwejbinami. Jako hunwejbin gniewny nastolatek mógł upokorzyć nie tylko swoich nauczycieli, ale nawet własnych rodziców. Ha!

W czasie tego upokarzania czasem ktoś dostał w nos, czasem ktoś zmarł od ran. Czasem ktoś sam się zabił. Jeśli nasz Chińczyk Ludowy należał do grupy ekstremalnych hunwejbinów mogło mu się przytrafić, że spożył był któregoś z wrogów rewolucji. Taki Plac Zbawiciela (bo niezaprzeczalnie trendy) w wersji hardcore (bo zdecydowanie o jeden most za daleko).

Piszę to w formie lekkiej, bo przeraża mnie ciężar historycznego faktu. Tak: podczas Rewolucji Kulturalnej czerwonogwardziści – bywało – zjadali wskazanych przez partię wrogów! Na pohybel….

Przywódcy Kulturalnej Rewolucji głosili, że ta cała nauka jest nic nie warta. Zamknięto więc gimnazja, licea, technika oraz wyższe uczelnie na 10 lat. Nasz Chińczyk na rozkaz Partii musiał wyjechać na wieś, gdzie pracował z innymi członkami komuny wiejskiej przy uprawie ryżu, brodząc po kolana w mętnej wodzie za zadkiem bawołu.

I tak mijał mu dzień za dniem.

Nieoczekiwanie, w 1976 roku, zmarł Mao Zedong. Dwa lata później Partia postanowiła dokonać zmian i zezwoliła uprawiającym ziemię Chińczykom na prowadzenie działalności pozarolniczej. A do tego przywróciła do łask takich jak on (ten dzisiejszy sześćdziesięciolatek), czyli odrzuconych w czasach Rewolucji Kulturalnej. Każdy mógł sprzedawać jajka, warzywa, owoce. Nasz Chińczyk też zaczął je sprzedawać. Potem z kolegami założył fabryczkę części do maszyn rolniczych. Wyjałowiony z wszelkich dóbr rynek potrzebował wszystkiego, więc oprócz części do maszyn pojawiły się bawełniane podkoszulki, drewniane stołki i plastikowe miski potrzebne w każdym wiejskim domu. W tym samym czasie Chińczyk zaczął się piąć po szczeblach kariery partyjnej, już jako – było nie było – weteran.

Któregoś dnia okazało się, że trzeba znaleźć nowego dyrektora starej fabryki mebli w powiecie. No to kto mógł zostać dyrektorem jak nie nasz Chińczyk? Doświadczenie w biznesie miał, a i dla Partii zasługi niewątpliwe oddał. Został dyrektorem, a kiedy wkrótce pojawiła się taka możliwość – właścicielem.

Świat dookoła Chińczyka zmienił się bardzo, życie Chińczyka Ludowego nabrało nowych barw. A on sam? On sam pozostał sobą:

U jednej z obu posiadanych dłoni Chińczyk Ludowy posiada palec, który nie jest palcem wskazującym, serdecznym czy kciukiem. To Palec Grzebalec, zbrojny w długi wypracowany latami paznokieć. Palec Grzebalec dotrze wszędzie. Wyciągnie kozę z nosa, żeby nią potem elegancko pstryknąć w przestrzeń publiczną, wydobędzie tajemnicze substancje z ucha, którym się potem można przyjrzeć z uwagą, zastąpi wykałaczkę, śrubokręcik i inne takie. Normalnie jak szwajcarski scyzoryk victorinox.

Chińczyk Ludowy wzorem Przewodniczącego pali papierosy w miejscu absolutnie dowolnym. Niedopałki gasi z fantazją gdzie bądź. Na przykład w doniczkach z roślinami na parapecie w biurze. Odwiedzających go w fabryce gości krajowych i zagranicznych częstuje papierosami “chungwa”, wyciągając z paczki po sztuce i rzucając je każdemu z gości, niczym karmę świniom, poprzez drewniane biurko wielkości stołu pingpongowego. Droższego już nie było w sklepie z biurkami w stolicy prowincji, dokąd Chińczyk Ludowy udał się z władającą obcymi językami opłacaną sowicie kochanką studiującą coś tam. Na biurku tym Chińczyk Ludowy poustawiał gustowne prezenty od znajomych:

  • złoty tygrys,
  • drewniany żaglowiec
  • i wielki globus z kolorowego kamienia, tak ciężki, że wnosiło go ośmiu chłopa.

Kiedy Chińczyk Ludowy rozmawia przez komórkę, dowiadują się o tym doniosłym fakcie prowincje sąsiednie. Chińczyk Ludowy drze się tym głośniej, im istotniejszym w jego mniemaniu jest rozmówca po drugiej stronie cyfrowego łącza. Łokieć kończyny podtrzymującej telefon wzbija się ku górze, nogawki spodni unoszą się ponad kolana, które starają się znaleźć możliwie od siebie najdalej. Ciało Chińczyka Ludowego mówi: jestem odprężony niewyobrażalnie, a macki moich guanxi sięgają po granica kosmosu.

Chińczyk Ludowy odziewa się w zgodzie ze swoim wysublimowanym smakiem, głównie w wyroby przemysłu chemicznego, ze szczególnym (acz z pewnością ekstrawaganckim) uwielbieniem dla poliestrowych skarpetek, które z dumą prezentuje podczas jazdy pociągiem, autobusem lub w trakcie lotu samolotem. Aby dokonać publicznej prezentacji mega-ekstra-superowych-skarpetek, zsuwa ze stóp wypasione obuwie męskie: mokasyny o kształcie modnym wyłącznie na terenie ChRL i wyłącznie dla tego obszaru charakterystycznym. (Po butach poznacie kto z ChRL, kto z Hong Kongu, Tajwanu, Singapuru…). Spodnie, zawsze prasowane na kancik, nawet jeansy, nosi podciągnięte pod pachy, gdzie to prezentowana jest dumnie klamra eleganckiego paska z logo “playboy” lub “dunhill”. Jeśli Chińczyk Ludowy jest figurą znaczną, to do paska musi mieć przytroczony specyficzny brelok, blaszaną łapkę, utrzymującą około miliona Bardzo Ważnych Kluczy Do Wszystkiego. Znajdzie się tam klucz od głównej bramy do fabryki, jak również do służbowego motoroweru. Pełna kontrola.

Podczas posiłków Chińczyk Ludowy chrumka, mlaszcze, pobekuje. Tak jak przed laty, kiedy dzieckiem będąc spożywał wszystkie zaplanowane przez Partię posiłki w stołówce praktycznie ulokowanej tuż obok dormitorium sąsiadującym z koedukacyjną latryną.

Tam chodziło o to, żeby jak najszybciej zjeść żałosną porcję ryżu okraszonego zielonym kawałkiem warzywa i wysłuchać politycznie uświadamiającej pogadanki. Dzisiaj jedzenia jest w bród, ale nie po to się zostało dyrektorem, żeby nie móc przy jedzeniu zachowywać się swobodnie. Jak najswobodniej. To oczywiste prawo każdego kto ma pieniądze i wpływy. A wpływy Chińczyk Ludowy ma szerokie. Największa w powiecie fabryka mebli oraz pozycja powiatowego wicesekretarza pozwalają nawiązać wszelkiego rodzaju kontakty, które ułatwiają koledzy z czasów dzieciństwa, jak i ci z wiejskiej komuny. Wszystko da się załatwić, każdy problem można rozwiązać. Raj.

Czym lepiej Chińczyk Ludowy czuje się na swoich śmieciach, tym mniej komfortowe jest dla niego przebywanie poza nimi. Wyjazd do stolicy prowincji to wyzwanie. Tam trzeba zginać kark przed lepiej zarabiającymi i tymi, którzy uczepili się wyższych szczebli partyjnej drabiny. Wizyta w stolicy może być przyjemna, jeśli wyłącznie ma na celu turystykę i inne atrakcje. Podróż służbowa to niemal wyrok. Kto wie, co i kto tam czyha? Chińczyk Ludowy podróżujący poza granice kraju jest głęboko nieszczęśliwy. Nic nie jest takie jak w domu. Ani  jedzenie, ani ludzie, ani zwyczaje. Bułki, widelce, zakaz palenia, uwagi na temat mlaskania, brak kibli na narciarza… Masakra normalnie. A przede wszystkim niczego nie można normalnie załatwić. Trzeba podpisywać, pokazywać zaświadczenia, dokumenty, nic nie znaczą ważne nazwiska w pamięci telefonu komórkowego, należy przestrzegać spisanych zasad, zwracać uwagę na innych…. Syf.

I tak mniej więcej wygląda dziś Chińczyk Ludowy w realu. Nie wierzysz? Wsiądź do dowolnego samolotu lecącego do dowolnego chińskiego miasta, posiedź tam góra dwa dni i zweryfikuj, daj znać.

Powodzenia!

I tak brzmiało zakończenie tekstu sprzed lat. Dzisiaj wystarczy polecieć (pojechać) do Londynu, Bolonii, Barcelony, albo na przykład Zurychu, żeby dokonać rzeczonej weryfikacji. Jeśli ktoś Szwajcarom nie wierzy.

Leszek B. Ślazyk

e-mail: kontakt@chiny24.com

© 2010 – 2020 www.chiny24.com

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button