Chiny subiektywnie

Chiny jako opium, czyli sequel

 

 

Jak można z pewnością zauważyć nie odzywam się już dłuższą chwilę. Nie, nie wakacje, nie urlop, nic z tych rzeczy. Co zatem? Chiny, rzecz jasna. Chiny. Kiedyś, bardzo dawno, czyli jakieś 6 lat temu, napisałem pierwszy tekst dla beta.chiny24.com. Pisałem wtedy, ze Chiny są jak opium. Na początku jest beztroska przyjemność, a potem uzależnienie i wszystkie tegoż konsekwencje.

Znów jestem w Chinach. Który to raz? Który to paszport, wiza, walizka, urządzenie do słuchania muzyki? Uzbierało się tego przez z górą 20 lat. Przez ten czas wiele się w Chinach zmieniło, a jednocześnie Chiny nie zmieniły się wcale.

Wystarczy przecież wysiadając przekroczyć próg samolotu, a w twarz uderza wilgotne tchnienie gorącego powietrza, w nos zaś ten wyjątkowy, specyficzny zapach, taki chiński, nie do opisania. Nie, żeby był jakiś ekscytujący, tajemniczy niczym dalekowschodnia perfuma. Nie. Po prostu nie do opisania. Po tym pierwszym uderzeniu, takim jak zwykle, sprawy toczą się również jak zwykle: paszport, odprawa, walizka (znów nieco osłabiona kondycyjnie), cap za walizkę i do auta prowadzonego przez kierowcę, który w kraju nad Wisłą musiałby prawo jazdy po prostu kupić, bo na legalne pozyskanie dokumentu takiego szans by nie miał. Ale co ciekawe, jeśli latanie rurą z metalu nie jest moim ulubionym zajęciem, i czuwam nieustannie nad stanem technicznym maszyny, oraz stanem psychicznym pilotów, tak w chińskim aucie, prowadzonym w zupełnie nierozsądny sposób przez chińskiego kierowcę, zasypiam natychmiast. Jak w domu.

Nic się w Chinach nie zmienia. Zanim zasnę, odnotowuję, że kierowca musi wymusić. Musi unieść włosy na mojej głowie i musi się śmiać serdecznie, bo mu tak dobrze idzie. Przecież rzucił się pod ciężarówkę, a nic nikomu się nie stało. Hotel. Prysznic. Kamienny sen.

A potem co? No co, do roboty.

Jadąc przez miasto, patrząc na nie znacznie przytomniej niż kilkanaście godzin wcześniej, po-raz-nie-wiadomo-który doznaję tego nagłego ściśnięcia płuc, tego zatchnięcia. Kiedy ja tu byłem ostatnio? Trzy lata temu? Znów się wszystko rozrosło, i wszerz, i w górę. Budowanie, rozbudowywanie, remontowanie, unowocześnianie chyba się tu nie ma zamiaru kończyć. Mówią, że jeden rok w Chinach to jak siedem lat gdzieś na Zachodzie. Wiedzą, co mówią. Jest w tym tempie dużo pozytywnej energii, siły. I jakieś perpetuum mobile jest. Ale są i cienie w tym tempie. Bo to co u nas wciąż nowe, zaledwie 8, 10 letnie, tu już jest stare, brzydkie, zużyte, zepsute. I coraz więcej tego. Bo miasta rosną niczym jakiś nowotwór, szybko, bezwzględnie. Szczególnie wieczorem jadąc fantastycznymi estakadami, patrząc przez szybę taksówki nie wiesz, czy to Pekin, Szanghaj, Kanton, czy Shenzhen. Elektromrowiska ze szkła, metali i ledów.

Ludzie zaś ci sami. Dzieci brykają i zaczepiają „helou, helou”. Starsi państwo korzystając z wieczornej bryzy spacerują chodnikami w piżamach. Ci wiekowo pomiędzy dziećmi, a starcami pędzą za swoimi sprawami. Tempo. Tempo. Tempo. Nie można stać. Trzeba zapierniczać. Świat się tak szybko zmienia, tak szybko, trzeba za nim nadążyć. Trzeba akcji i reakcji. Czas to pieniądz.

Nic się nie zmieniło przez ostatnie 20 lat. Prawie nic. Dzisiaj każdy w Chinach ma smartfon, chociaż prawdę powiedziawszy nie wiadomo, czy to ludzie mają smartfony, czy smartfony mają swoich ludzi.

Myśleliście Państwo, że my w Polsce jesteśmy uzależnieni od tych niewielkich urządzeń? No to poczekajcie, aż w tej materii dogonimy Chiny. Za jakieś siedem lat.

Nie wiem, czy doganiać powinniśmy. No, ale to już zupełnie inna historia.

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button