Polityka

Korea i Korea

albo skąd się bierze ten entuzjazm?

 

Dzisiejszy wywiad dla TVN (tak, tej telewizji finansowanej przez podłych Niemców, chociaż faktycznie przez Amerykanów, no i jasne, że skoro przez Amerykanów to naprawdę przez kogo? No kogo? No? Ż….? No właśnie!) ściągnął mnie z przestrzeni technologicznego rozwoju do spraw międzynarodowych, oczywiście w kontekście Chin. Wchłonąłem sporą dawkę najnowszych doniesień i komentarzy, i jestem zdumiony.

 

Światowe media, w tym nasze polskie, wpadły w swoista euforię: oto na naszych oczach ma się powtarzać historyczne wydarzenie na miarę, i z gatunku upadku muru berlińskiego! No, brawo. Wczoraj opublikowaliśmy tekst p.t.: „Weź się je…j”, więc tytuł zaklepany na jakiś czas, nie da się go powtórzyć dzień po dniu, do tego w zupełnie różnym kontekście. No, ale sam się ciśnie tutaj na usta.

 

Nie wiem dlaczego współczesne media nie są w stanie podejmować wyzwania w postaci nawet powierzchownej analizy zdarzeń poprzedzających wydarzenia bieżące. Trzy tygodnie temu, zatem odrobine przed spotkaniem Kima z Moonem, Kim odwiedził w Pekinie Xi JinPinga. Przypomnę, że Korea Północna jest de facto dziełem Chińskiej Republiki Ludowej. Półwysep Koreański, po kapitulacji Japonii, która Koreę zawłaszczyła i okupowała od 1910 roku stał się obszarem – podobnie jak Berlin – kontrolowanym z jednej strony przez ZSRR, z drugiej przez Aliantów. Moskwa chciała uczynić z Korei swoje dominium, dlatego też posłużyła się koreańskimi komunistami pod wodzą Kim Ir Sena, aby zepchnąć z półwyspu stosunkowo nieliczne jednostki amerykańskie. W tej operacji wzięły udział „jednostki ochotnicze” Chińskiej Republiki Ludowej. Konflikt koreański był dla Mao Zedonga doskonałą sposobnością sprawdzenia w praktyce strategii wojennej nazywanej „ludzką falą”. Mao uważał, że ogromna chińska populacja (podówczas nie przekraczająca 700 milionów) jest niekwestionowanym atutem w kontekście militarnym. A to dlatego, że każdego realnego wroga zagrażającego Chinom będzie można zdusić „ludzką falą”, po naszemu: nakryć czapkami. W wojnie koreańskiej zginęły setki tysięcy chińskich żołnierzy. Setki tysięcy, o których dziś chyba nie pamięta nikt. W pierwszej fazie wojny Amerykanie zostali zepchnięci do defensywy, musieli opuścić ważne ośrodki, między innymi Seul. ONZ uznał działania komunistów koreańskich za zagrażające pokojowi na świecie i nadał siłom zbrojnym USA tytuł sił pokojowych ONZ. Amerykanie w krótkim czasie odparli siły północnokoreańskie, komuniści stracili impet, ogłoszono zawieszenie broni i…. do dzisiaj nie wydarzyło się formalnie nic. Korea jest podzielona, mamy Koreę komunistyczną i Koreę demokratyczną (w istocie będącą postdyktaturą wojskową, jak Japonia i Singapur, czy Tajwan). Od 1953 roku wiele się zmieniło na świecie. Korea pod rządami Kimów jest wciąż taka sama. Jest reliktem z lat 50. XX wieku. Najpierw zależną od ZSRR, później od ChRL. Ta druga zależność ulegała z czasem pogłębieniu. A to dlatego, że Korea Północna wciąż trwa w modelu gospodarczym Związku Radzieckiego Stalina i w izolacji politycznej (jak również gospodarczej) od szeroko pojętego Zachodu. Korea Północna, pozornie taki enfant terrible regionu zawsze był Chinom na rękę. Kiedy ktokolwiek zarzucał Chinom cokolwiek, Pekin wskazywał na swojego sąsiada mówiąc: „patrzcie, tu się dopiero wyrabia”. I faktycznie zawsze się tam wyrabiało. Bieda, terror, głód, obozy śmierci, inwigilacja….

 

Do rzeczy. Kim odwiedził Pekin trzy tygodnie temu. A potem postanowił spotkać się z Moonem z Korei Południowej. Wcześniej zaś spotkał się z byłym szefem CIA, obecnym sekretarzem stanu USA (odpowiednik ministra spraw zagranicznych), aby wstępnie umówić spotkanie z prezydentem USA. Media światowe wpadły w euforię. Korea się zjednoczy! Naprawdę?

 

Jakiś czas temu brałem udział w konferencji organizowanej przez Hyundai, a dotyczącą perspektyw, możliwości zjednoczenia Korei. Wniosek z tej konferencji był jeden: serce mówi: tak, zjednoczmy się, rozum mówi: easy, easy, man. Załóżmy, że jutro Kim i Moon podpisują porozumienie o zakończeniu wojny, a zaraz potem o zjednoczeniu obu Korei. Kim będzie Kim w zjednoczonej Korei? Kto mu odpuści wszystkie winy jego, jego ojca i jego dziadka? Co się stanie z aparatem terroru? Gdzie się podzieją funkcjonariusze służb specjalnych Korei Północnej? Kto odpowie za śmierć członków rodziny Kim DzongUna zamordowanych w ostatnich latach? Kto poniesie konsekwencje egzekucji członków rządu Korei Północnej dokonane w ostatnich kilku latach? A co z obozami koncentracyjnymi, których istnienie potwierdzono wielokrotnie? A przede wszystkim co z 20 milionami ludzi, żyjącymi od 1953 roku w świecie, którego nie ma? Kto weźmie na siebie ich reedukację, kto sprawi, że z głodujących, zastraszonych sformatowanych jednostek staną się rzeczywistymi, aktywnymi członkami społeczeństwa. Przypomnę, że w Korei Południowej żyje sporo uciekinierów z Korei Północnej. Absolutna większość z nich nie dostosowała się do „normalnego życia”. Są rencistami.

 

Jestem przekonany, że bieżące działania Kim DzongUna są efektem spotkań i decyzji, które zapadły w Pekinie. Jestem niemal pewien, że Xi wskazał „swoje” Chiny jako wzorzec postępowania. Wystarczy przecież ludziom dać możliwość bogacenia się, a będą partię kochać i zapomną jej dawne przewiny. Nawet te najgorsze.

 

Kim ma się wyzbyć arsenału jądrowego i, ot tak, po prostu zjednoczyć z Południem? A kto mu zagwarantuje, że kiedy fizycznie odda wszystkie głowice, będzie wciąż bezpieczny? Donald Trump? Bez żartów.

 

Jedno, co mnie niepokoi to mowa ciała Kim DzongUna podczas spotkania z Moon Jae-inem. Kim był wyraźnie spięty, bardzo daleki od postawy znanej z oficjalnych zdjęć i filmów realizowanych przez północnokoreańską telewizję. Myślę, że boi się zarówno twardogłowych w swoim zapleczu politycznym (idy marcowe…), jak również tego, że – być może – poszedł za daleko w deklaracjach. Jeśli Chiny odetną się od niego jutro, pozostanie naprawdę sam. A to oznacza dla niego scenariusz Caucescu.

 

Oczywiście mogę się mylić, ale podejrzewam, że Kim będzie od teraz opowiadał o przyszłym zjednoczeniu Korei, wyzbędzie się nawet częściowo broni jądrowej (zwłaszcza najstarszych głowic), a wprowadzi u siebie model ekonomiczno-społeczny wypracowany przez Chińczyków. A jak się ludziom będzie żyło dostatniej, to zniknie presja ze strony twardogłowych, a Zachód weźmie Kima za swego. No i po kłopocie.

 

Reasumując: Kim DzongUn ma zbyt wiele na sumieniu, aby chcieć połączenia obu Korei. Południowcy są świadomi przepaści cywilizacyjnej i kulturowej pomiędzy południem, a północą. Strefa zdemilitaryzowana na 38 równoleżniku może się zamienić w granicę pomiędzy ChRL a Hong Kongiem, ale nie upadnie jak mur berliński. Chciałbym się mylić.

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button