Wiadomości

Hong Kong: o co chodzi?

10-11 sierpnia, dziesiąty z rzędu weekend protestów i zamieszek ulicznych w Hong Kongu. Zarzewiem niepokojów stał się projekt ustawy zaproponowanej w czerwcu przez hongkońską legislaturę, dopuszczającej możliwość ekstradycji z Hong Kongu podejrzanych, w tym o przestępstwa finansowe. W reakcji na wyraźne naruszenie praw Hong Kongu i reguły „jedno państwo, dwa systemy”, na ulice miasta wyszło kilkaset tysięcy ludzi (dokładna liczba manifestantów nie jest nam znana, dane upubliczniane, jak zwykle, zależały od tego, kto demonstrujących liczył). Nowa inicjatywa legislacyjna odebrana została jako kolejna już próba ograniczenia autonomii miasta. Hong Kong jest byłą kolonią brytyjską, która powróciła „do macierzy” w 1997 roku na podstawie umowy między Chinami i Wielką Brytanią. Zgodnie z tą umową oraz w oparciu o zasadę „jedno państwo, dwa systemy” Hong Kong przez 50 lat (do  2047 roku) miał się cieszyć dużą autonomią wewnętrzną, w tym niezmienionym systemem prawnym. Hong Kong i Chiny Kontynentalne wciąż rozdziela granica, której przekroczenie wymaga posiadania aktualnego paszportu, lub dokumentu potwierdzającego prawo pobytu w Hong Kongu. Oczywiście coś za coś: władze autonomii są nominowane i zatwierdzane przez rząd centralny w Pekinie. Na terenie autonomii stacjonuje oddział Armii Ludowo-Wyzwoleńczej ChRL. Hong Kong nie prowadzi własnej polityki zagranicznej. Ta równowaga jednak co jakiś czas jest naruszana przez Pekin. Głównie w obszarze praw i zasad obowiązujących na tym wydzielonym obszarze administracyjnym. Projekt ustawy ekstradycyjnej, przypuszczalnie przygotowanej pod dyktando rządu chińskiego przelał czarę goryczy. Mieszkańcy Hong Kongu poczuli się oszukani. Nie chcą rezygnować z dotychczasowych swobód i wprawdzie ograniczanej, ale większej niż w reszcie Chin demokracji, możliwości samostanowienia.

Protesty przeciw projektowi ustawy w krótkim czasie zaczęła dominować hongkońska młodzież. To bodaj najbardziej rozgoryczona część tutejszego społeczeństwa, sfrustrowana  pogarszającymi się warunkami startu życiowego, horrendalnie drożejącymi mieszkaniami, niedostępnymi nawet dla ludzi świetnie wykształconych, z bardzo dobrą pracą. Pokojowe demonstracje szybko przerodziły  się w starcia z policją. Każdy kolejny weekend przynosił informacje o większej liczbie pobitych, poturbowanych i wymagających opieki szpitalnej. Rosła też liczba zatrzymanych i aresztowanych. Do tej pory aresztowano ponad 700 osób.

Pod wpływem sprzeciwu społecznego pani Carrie Lam, szefowa rządu Hong Kongu, wstrzymała procedowanie projektu ustawy ekstradycyjnej. To jednak nie wystarczyło by ostudzić rozgorzałe emocje.  Protestujący ogłosili 5 postulatów, których realizacji oczekują od władz autonomii, a mianowicie:

– całkowitego wycofania projektu nieszczęsnej ustawy,

– zaprzestania nazywania protestów  zamieszkami,

– wypuszczenia na wolność aresztowanych za udział w protestach,

– ustanowienia niezależnej komisji do spraw zbadania nadużycia siły i brutalności policji w rozpędzaniu demonstracji oraz

– wolnych, w oparciu o uniwersalne zasady demokratyczne wyborów władz lokalnych. 

Tylko tyle i aż tyle.

Kolejne weekendy wyłącznie dolewają oliwy do ognia. Szczególnie za sprawą brutalności policji, która mnie – jako żywo –  przypomina działania niesławnego ZOMO. W czasie demonstracji 10. – 11.08. policjanci uzbrojeni w tarcze i pałki oraz wyrzutnie gazu łzawiącego i pieprzowego rozpędzali protestujących. Młoda kobieta postrzelona pociskiem z gazem w twarz, straciła oko. W pogoni za protestującymi policjanci nie zawahali się użyć gazu łzawiącego w podziemiach stacji metra (co jest z oczywistych względów zabronione). Pałowanie skutych, leżących pod kolanami dwóch czy trzech policjantów demonstrantów stało się normą tych zajść. Lekarze i personel medyczny hongkońskich szpitali ogłosili w poniedziałek 12.08. protest przeciwko brutalności policji, której efekty mogli zobaczyć w ciągu poprzednich dwóch dni pracy. Do tego media jak zwykle podgrzewają emocje pokazując na okrągło sceny przedstawiające „wyczyny” policji, wyraźnie też akcentując znacznie mniejszy poziom agresji, po stronie demonstrującej młodzieży.

Obrazki pokazywane nieustannie w hongkońskiej telewizji (fot. A.L.Z.)

A tak wygląda obraz w realu (fot. A.L.Z.)

Ta zresztą zmieniła taktykę, czego przykładem było dwudniowe (poniedziałek, wtorek) zablokowanie lotniska – hali odlotów. W efekcie tego pokojowego protestu zawieszone zostały wszystkie loty z i do Hong Kongu. Demonstrujący siedząc na podłogach ogromnego terminalu skandowali hasła wolności dla Hong Kongu, wyrażali sprzeciw wobec policji „mordującej mieszkańców”. Interweniowała policja. Doszło do bijatyki zarówno z umundurowanymi funkcjonariuszami, jak i osobami podejrzewanymi przez manifestantów, iż są „tajniakami” w cywilu. Demonstranci uderzyli w czuły punkt Hong Kongu – sierpień to czas, kiedy ten port lotniczy przeżywa największe „obłożenie” w roku: ponad 1100 startów i lądowań dziennie, miliony pasażerów, tony lotniczego cargo. Od środy 13.08. sytuacja wróciła do normy. Na jak długo? Protestujący przeprosili za zakłócenia pracy lotniska, które najbardziej dotknęły podróżujących, za emocje, rękoczyny. Prosili jednocześnie o wyrozumiałość, ponieważ działają w poczuciu bezsilności, zostawieni przez świat sami sobie. Są zdesperowani i naładowani ogromem emocji, a rząd zamiast rozmawiać, wysyła przeciw nim policję i tajniaków. Demonstranci zapewnili, iż w przyszłości na pewno nie popełnią takiego błędu, nie będą dezorganizować życia swojego miasta, nie będą utrudniać podróży turystom. Okazali skruchę.

Demonstranci proszący podróznych o wybaczenie – lotnisko w Hong Kongu (fot. A.L.Z.)

Rząd lokalny tymczasem odsądza protestujących od czci i wiary. Określa ich mianem chuliganów, wichrzycieli, pojawiają się również określenia takie jak „terroryści”. Lada chwila ludzi ci zostaną wyjeci spod prawa. Rząd centralny ostrzega, że jego cierpliwość się skończyła, a młodzi Hongkończycy przekraczają cienką czerwoną linię. Pekin oskarża ośrodki zagraniczne o mieszanie się w sprawy Hong Kongu. Podstawą takich oskarżeń stał się fakt, iż młodzież w Hong Kongu demonstrowała z flagami amerykańskimi w rękach, a z niektórymi protestującymi spotykali się tez przedstawiciele konsulatu USA.

Młodzi są coraz lepiej zorganizowani. Od kilku weekendów nie organizują pojedynczej demonstracji, ale wiele, w wielu miejscach. Szybko się przemieszczają. Wybierają lokalizacje, które pozwalają przyjmować wiele wariantów zachowania w zależności od rozwoju sytuacji. Drukują w ciągu jednej nocy ogromne ilości ulotek wysokiej jakości, świetnie opracowanych graficznie. Trudno jednoznacznie oceniać ich działania, szczególnie biorąc pod uwagę fakt użycia przez demonstrantów dwóch koktajli Mołotowa. Media podkreślają, że celem ataku nie była policja (kto zatem?), nie wiadomo, czy koktajli nie rzucili tajniacy (w wiadomym celu), których wprowadzenie w szeregi protestujących policja hongkońska oficjalnie potwierdziła.  

Jedna z licznych, kolorowych, wielostronicowych ulotek (fot. A.L.Z.)

Pani Carrie Lam na każdej konferencji prasowej jest „grillowana” przez media. Dziennikarze przedstawiają świadectwa nadużycia siły przez policję, pani Lam odpowiada, ze policjanci jedynie się bronili, a generalnie swoje obowiązki wypełniają znakomicie, w pełni profesjonalnie. Skąd my to znamy. Pani Lam ma pełne poparcie rządu centralnego i nie zamierza podawać się do dymisji mimo, że miasto pogrąża się w coraz większym chaosie. Mając poparcie Pekinu czuje się mocna. Nie ustępuje i nie podejmuje żadnych prób rozmów z manifestantami. A namawiają ją do tego zarówno przedstawiciele innych partii, jak i hongkońskiego biznesu. Jedyną metodą komunikacji z młodymi, rozpalonymi głowami stosowaną przez panią Lam jest porozumiewanie się z nimi za pośrednictwem policji na ulicach miasta. Przedstawiciele rządu centralnego wzywają wprawdzie do rozprawienia się z całą surowością i bezwzględnością z protestującymi, łamiącymi prawo i porządek, nie należy jednak oczekiwać fizycznej interwencji centrali. Hong Kong – lepiej czy gorzej – z własnymi problemami musi radzić sobie sam. Chiny nie powtórzą błędu Tiananmen.

Hong Kong – lepiej czy gorzej – z własnymi problemami musi radzić sobie sam. Chiny nie powtórzą błędu Tiananmen.

W całej sytuacji w Hong Kongu zadziwiającym jest fakt, że protesty stały się właściwie ciągiem starć młodzieży z policją, starć o różnym nasileniu, przy czym rząd autonomii pozostaje gdzieś w tle. Próbuje stosować tą samą taktykę, którą stosowano w czasach cesarskich i z powodzeniem stosuje się dzisiaj w Chinach Kontynentalnych: za lokalne awantury odpowiadają lokalni urzędnicy, stolica nic o tym nie wie, wtrąca się wyłącznie w ostateczności. Tyle, że Hong Kong nie jest ogromnym terytorialnie imperium. Wszędzie uprzywilejowanym autem dojedziesz w co najwyżej dwie godziny. Rząd nie uniknie bezpośredniego zaangażowania w rozwiązanie problemów, zwłaszcza, że Pekin może straszyć użyciem siły, ale tego nie uczyni. Zwłaszcza teraz, kiedy jakiekolwiek zdecydowane działania ChRL w Hong Kongu dałyby Donaldowi Trumpowi całe stosy nowej amunicji w wojnie handlowej, która natychmiast zmieniłaby się w polityczną. Innym ciekawym szczegółem aktualnych wydarzeń w Hong Kongu jest brak jakiegokolwiek zaangażowania uznanych lokalnych autorytetów (religijnych, biznesowych, naukowych, itp.), jakichkolwiek sygnałów z ich strony, czy protesty wspierają,  czy są im przeciw. My nazwalibyśmy to oportunizmem. Chińczykom bliższe jest powiedzenie, że gdy dwa tygrysy walczą, to jeden z nich zwycięży. Autorytety hongkońskie stoją zatem na bezpiecznym wzgórzu, przyglądają się rozwojowi sytuacji, a zabiorą głos w sprawie, gdy szala przechyli się zdecydowanie na którąś ze stron. Proste. I frustrujące.

Szkoda tych młodych ludzi, bo będą mieli złamane życie. A są to ludzie młodzi, ale w większości świetnie wykształceni, z dobrych, zamożnych rodzin. Ucierpią ci na pierwszej linii protestów z pewnością nie ci, którzy cicho sprzeciw popierają i zachęcają do czynu. W Hong Kongu sporo tych drugich. Ale to ci młodzi, zdecydowani, odważni, już teraz są aresztowani, to im grozi osadzenie w więzieniu, to oni odbędą karę. Ucierpią, ale tym samym staną się męczennikami Hong Kongu.

Ulotka dla odwiedzających Hong Kong (fot. A.L.Z.).

I tu rodzi się pytanie, takie pytanie w kontekście sprawności chińskiej władzy: po co Hong Kongowi ci potencjalni męczennicy? Nie twierdzę, że wszystkie postulaty młodych są możliwe do zrealizowania. Ale pani Lam i rząd autonomii mógłby zacząć rozmawiać z przedstawicielami protestujących. Zgodzić się na całkowite wycofanie projektu ustawy i na powołanie niezależnej komisji ds. zbadania brutalności policji. W skład komisji wystarczyłoby „wciągnąć” przedstawicieli skłóconych ze sobą partii i… I już. Rzecz sama by zjadła swój ogon. Za pół roku, za rok. No tak, ale z buntownikami się nie rozmawia. Byłaby to utrata  twarzy. No i niebezpieczny precedens dla reszty Chin. Byłby to wyraźny sygnał dla społeczeństwa, że władzy można się postawić, i że ta władza się jednak cofa w określonych okolicznościach. Zatem, póki co, Hong Kong skazany jest na klincz. Od środy 14 sierpnia miasto jest spokojne. Czy ten ostatni weekend, i następujący po nim poniedziałek i wtorek to był szczyt emocji i przemocy? A może to tylko cisza przed burzą? Nikt tego nie wie, nikt nie jest w stanie przewidzieć co przyniosą kolejne dni.

Front Praw Człowieka zapowiada na niedzielę kolejną manifestację. Nie wiadomo, czy weźmie w niej udział zwolniony za kaucją profesor prawa Benny Tai, który odsiadywał wyrok za przewodzenie ruchowi „Okupuj Centrum” (Ruch Żółtych Parasolek). W kwietniu został skazany na 16 miesięcy więzienia. Być może zwolnienie go za kaucją (100,000 HK$, czyli ok. 50,000 PLN to w tym mieście „drobne”) stanowi próbę lokalnego rządu okazania dobrej woli i uspokojenia nastrojów. A być może władze miejscowe liczą, że Benny Tai wpłynie na liderów aktualnych protestów. Na to, że odwiedzie ich od kontynuowania działań.

Z ostatniej chwili:

Kolejny weekend (17.-18.08.) i kolejne wielkie demonstracje. Liczne, wskazujące na nasilenie się wśród Hongkończyków nastrojów wspierających postulaty, bo wśród ich uczestników przestała dominować młodzież. To nie były – jak poprzednio opisywały to media – „grupki zdesperowanych młodych ludzi”, ale ponad półmilionowa manifestacja w parku Wiktoria i jego okolicach ludzi w bardzo różnym wieku. Taka zmiana winna mówić wiele każdemu realnie mylącemu politykowi analizującemu te ponad 2 miesięczne protesty.  Ale nie mówi niestety nic rządowi pani Lam, która czeka biernie na instrukcje z centrali w Pekinie. Problemy w Hong Kongu dopiero się zaczynają.

 

梁安基Andrzej Zawadzki Liang,

香港,中国 Hong Kong , Chiny

www.chiny24.com

Andrzej Zawadzki-Liang

Andrzej Zawadzki-Liang (梁安基), prawnik, biznesmen, współpracownik think-tanku Instytut Badań Chin Współczesnych (当代中国研究中心), od 35 lat w Chinach.

Related Articles

Back to top button