Chiny subiektywnie

Chińczyk Ludowy

Od dłuższego czasu uderza mnie cyklicznie zjawisko, które Brytyjczyk nazwałby celnie misunderstanding, a które po polsku mogę nazwać (nie do końca precyzyjnie) nieporozumieniem. Uderzony raz po raz zjawiskiem owym niemalże zawsze przypominam sobie zrelaksowanych przedstawicieli klasy robotniczej z filmu Stanisława Barei pod tytułem „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?”.

Panowie w charakterystycznych drelichowych uniformach, beretach z antenką na głowach, leżą sobie na trawie i poruszają ważkie jak cholera tematy. Jeden z panów mówi:

Dziecko Chińczyk i dziecko Japończyk w zasadzie nie różnią się niczym. No chyba że pciom. No, ale to już jak u ludzi…”.

Jak wiele kwestii wypowiedzianych w filmach pana Stanisława i ta jest mistrzowska, a wbrew pozorom również bardzo głęboka. Dla przeciętnego mieszkańca obszaru zamkniętego pomiędzy Tatrami a Bałtykiem, Bugiem a Odrą Chińczyk i Japończyk to właściwie to samo. Azjata. Skośne oczy, czarne włosy, wzrost nieprzesadny. Dziwny sposób mówienia, jedzenie za pomocą kijków, jakby to widelca nie można było używać, no i różne sztuki walk polegające na zadawaniu miliardów ciosów nogą albo ręką oraz lataniu pod sufitem dowolnie wysokiego pomieszczenia lub na dworze. Zdaje się, że taki uproszczony, a może prostacki obraz przeciętnego mieszkańca Azji Wschodniej powoduje, że wszystkie tamtejsze nacje zlewają się nam w jedną bez szczególnych wyróżników.

My w Polsce nie jesteśmy wyjątkiem.

Oglądając drugą część filmu Wall Street (film żenua jak mawia pewien mój kolega), dostrzegłem „tę samą optykę” jeśli chodzi o postrzeganie Chińczyków z ChRL. Reżyserowi Oliverowi S. Chińczyk Ludowy wymiksował się w umyśle ze stereotypem biznesmena z Japonii, Hong Kongu, Singapuru, ewentualnie z Korei. Ten amerykański sequel pokazuje nam między innymi scenę – spotkanie amerykańskich specjalistów od inwestycji typu „od 20 baniek w górę” z chińskim rekinem biznesu. Chińczyk to osoba w mocno średnim wieku, niezwykle zadbana, subtelna, wrażliwa na piękno oraz drobne gesty ze strony gospodarzy, znamionujące znajomość chińskiej kultury. Chińczyk mówi po angielsku z silnym akcentem, ale posiada niewiarygodnie bogate słownictwo i leksykalną pomoc w postaci Azjatki idealnej, odzianej w perwersyjnie elegancki żakiecik. Scena ta zmiażdżyła mnie kompletnie, bo ma się tak do realiów, jak PKP do TGV.

Kim jest bowiem dzisiejszy Chińczyk Ludowy w wieku lat 60-ciu?

Urodził się około roku 1950, a więc niemal wraz z Chińską Republiką Ludową proklamowaną przez Mao Zedonga w roku 1949. Wychowywał się z licznym rodzeństwem. Życie nie było łatwe, bo w kraju dręczonym przez 14 lat wojną z Japonią, a potem przez 5 lat wojną domową, panowała powszechna bieda. Ale było też dużo nadziei na przyszłość. Wszystko się miało zmienić. I zgodnie z zapowiedzią zmieniało się. Już od 1957 roku, od momentu rozpoczęcia Kampanii Przeciwko Prawicowcom, wiadomo było, że inwestycja w edukację nie jest po myśli partii. rewolucja, chiny, leszek slazykChińczyk skończył więc szkołę podstawową, a jeśli miał wyjątkowo upierdliwych rodziców, to zaczął naukę w gimnazjum. Tu na ratunek przyszedł mu Wielki Sternik ze swoją kolejną szajbą zwaną Rewolucją Kulturalną, której w początkowej fazie awangardą stali się gimnazjaliści, licealiści i studenci., nazwani czerwonogwardzistami, hunwejbinami. Jako hunwejbin gniewny nastolatek mógł upokorzyć nie tylko swoich nauczycieli, ale nawet własnych rodziców. W czasie tego upokarzania czasem ktoś dostał w nos, a czasem zmarł od ran. Jeśli nasz Chińczyk Ludowy należał do grupy ekstremalnych hunwejbinów mogło mu się przytrafić, że spożył był któregoś z wrogów rewolucji. Piszę to w formie lekkiej, ale piszę to zupełnie serio. Tak: podczas Rewolucji Kulturalnej czerwonogwardziści – bywało – zjadali wskazanych przez partię wrogów! Zaraz potem przywódcy ogłosili, że cała nauka jest nic nie warta i zamknięto szkoły oraz wyższe uczelnie na 10 lat. Chińczyk na rozkaz partii musiał wyjechać na wieś, gdzie pracował z innymi członkami komuny wiejskiej przy uprawie ryżu, brodząc w płytkiej wodzie pola ryżowego.

I tak mijał dzień za dniem, aż w 1978 roku partia postanowiła dokonać zmian i zezwoliła uprawiającym ziemię Chińczykom na prowadzenie działalności pozarolniczej. A do tego przywróciła do łask takich jak on (ten dzisiejszy sześćdziesięciolatek), czyli odrzuconych w czasach Rewolucji Kulturalnej.

Można było sprzedawać jajka, warzywa, owoce. Chińczyk zaczął je sprzedawać. Potem z kolegami założył fabryczkę części do maszyn rolniczych. Wyjałowiony z wszelkich dóbr rynek potrzebował właściwie każdego rodzaju towarów, więc po częściach do maszyn były bawełniane podkoszulki, drewniane stołki i plastikowe miski potrzebne w każdym wiejskim domu. W tym samym czasie Chińczyk zaczął się piąć po szczeblach kariery partyjnej, już jako – było nie było – weteran.

Któregoś dnia okazało się, że trzeba znaleźć nowego dyrektora starej fabryki mebli w powiecie. No to kto mógł zostać dyrektorem jak nie nasz Chińczyk? Doświadczenie w biznesie miał, a i dla partii zasługi niewątpliwe oddał. No to został dyrektorem, a jak pojawiła się taka możliwość – właścicielem.

Świat dookoła Chińczyka zmienił się bardzo, życie Chińczyka Ludowego nabrało nowych barw. A on sam?

U jednej z obu posiadanych dłoni posiada palec, który nie jest palcem wskazującym, serdecznym czy kciukiem. To palec grzebalec, zbrojny w długi wypracowany latami paznokieć. Palec grzebalec dotrze wszędzie. Wyciągnie kozę z nosa, żeby nią potem elegancko pstryknąć w autobusie, wydobędzie tajemnicze substancje z ucha, którym się potem można przyjrzeć z uwagą, zastąpi wykałaczkę, paznokiec, chiny, leszek slazykśrubokręcik i inne takie. Normalnie jak szwajcarski scyzoryk victorinox. Pali papierosy w miejscu absolutnie dowolnym. Niedopałki gasi z fantazją gdzie bądź. Na przykład w doniczkach z roślinami na parapecie w biurze. Odwiedzających go w fabryce gości krajowych i zagranicznych częstuje papierosami chungwa, wyciągając z paczki po sztuce i rzucając każdemu z gości przez drewniane biurko wielkości stołu pingpongowego. Droższego już nie było w sklepie w stolicy prowincji. Na biurku poustawiał gustowne prezenty od znajomych: złoty tygrys, drewniany żaglowiec i wielki globus z kolorowego kamienia, tak ciężki, że wnosiło go ośmiu chłopa.

Kiedy rozmawia przez komórkę, wiedzę o tym doniosłym fakcie posiąść muszą prowincje sąsiednie. Chińczyk Ludowy drze się tym głośniej, im istotniejszym w jego mniemaniu jest rozmówca po drugiej stronie cyfrowego łącza. Odziewa się ze smakiem głównie w wyroby przemysłu chemicznego, ze szczególnym, acz z pewnością ekstrawaganckim uwielbieniem dla poliestrowych skarpetek, które z dumą prezentuje podczas jazdy pociągiem, autobusem lub w trakcie lotu samolotem. Aby dokonać publicznej prezentacji mega-ekstra-skarpetek, zsuwa ze stóp wypasione mokasyny o kształcie modnym wyłącznie na terenie ChRL. Spodnie – zawsze prasowane na kancik, nawet jeansy – noszą podciągnięte pod pachy, na linii których prezentowana jest dumnie klamra eleganckiego paska z logo playboy lub dunhill. Jeśli Chińczyk Ludowy jest figurą znaczną, to do paska musi mieć przytroczony specyficzny brelok utrzymujący około miliona bardzo ważnych kluczy do wszystkiego. Znajdzie się tam klucz od głównej bramy do fabryki, jak również do służbowego motoroweru.

fu, chiny, leszek slazykPodczas posiłków chrumka, mlaszcze, pobekuje, wciąga zawartość nosa i zatok do gardła, którą czasem raczy splunąć z fantazją na podłogę. Gdzie miał się nauczyć tych legendarnych obyczajów towarzyszącym posiłkom, zachowania się przy chińskim stole? W stołówce obok dormitorium sąsiadującego z koedukacyjną latryną? Tam przecież chodziło o to, żeby jak najszybciej zjeść żałosną porcję ryżu okraszonego zielonym kawałkiem warzywa i wysłuchać politycznie uświadamiającej pogadanki. A poza tym nie po to się zostało dyrektorem, żeby nie móc przy jedzeniu zachowywać się swobodnie. Jak najswobodniej. To w końcu prawo każdego kto ma pieniądze i wpływy. A wpływy Chińczyk Ludowy ma szerokie. Największa w powiecie fabryka mebli oraz pozycja powiatowego wicesekretarza pozwalają nawiązać wszelkiego rodzaju kontakty, które ułatwiają koledzy z czasów dzieciństwa, jak i ci z wiejskiej komuny. Wszystko da się załatwić, każdy problem można rozwiązać. Raj.

Czym lepiej czuje się na swoich śmieciach, tym mniej komfortowe jest dla niego przebywanie poza ich granicami. Wyjazd do stolicy prowincji to już wyzwanie. Tam trzeba zginać kark przed lepiej zarabiającymi i tymi, którzy uczepili się wyższych szczebli partyjnej drabiny. Wizyta w stolicy może być przyjemna, jeśli wyłącznie ma na celu turystykę i inne atrakcje. Podróż służbowa to niemal wyrok. Kto wie, co i kto tam czyha?

Chińczyk Ludowy podróżujący poza granicami kraju jest głęboko nieszczęśliwy. Nic nie jest takie jak w domu. Jedzenie, ludzie, zwyczaje. Bułki, widelce, zakaz palenia, uwagi na temat mlaskania… A przede wszystkim niczego nie można normalnie załatwić. Trzeba podpisywać, pokazywać zaświadczenia, dokumenty, nic nie znaczą ważne nazwiska w pamięci telefonu komórkowego. Syf.

I tak właśnie wygląda Chińczyk Ludowy w realu. Nie wierzysz? Wystarczy wsiąść do dowolnego samolotu, do dowolnego chińskiego miasta, posiedzieć góra dwa dni na miejscu i zweryfikować.

Powodzenia!

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button