Chiny subiektywnie

Chiny: Skończył się długi weekend, czas to teraz posprzątać

Chiny, jeszcze całkiem niedawno kraj, który kojarzył się z pracą od świtu do zmierzchu przez 365 dni w roku, bardzo szybko przyjął zachodnie obyczaje dotyczące wszelakich dni wolnych. Wieczór 28 września był początkiem najdłuższego tegorocznego "długiego weekendu". Mieszkańcy dużych miast Wschodnich Chin ruszyli na szopingi oraz podróże turystyczno-krajoznawcze.

Te pierwsze odebrano w Chinach z zadowoleniem. W konsumpcji wewnętrznej drgnęło. Obywatele zaczęli spełniać swój obywatelski obowiązek: gościli się w restauracjach, kupowali różne różności, jeździli jak wściekli kolejami i samochodami. Tymi drugimi szczególnie chętnie, bo władze na czas długiego weekendu, który wynikał z rocznicy proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej oraz ze Święta Środka Jesieni (ciasteczka księżycowe… oj nie jest to najlepszy przykład osiągnięć kuchni chińskiej…), czyli pełni księżyca w 8 miesiącu tradycyjnego kalendarza chińskiego, ogłosiły zawieszenie pobierania opłat za korzystanie z autostrad. Okazało się już w sobotę, że chińskie autostrady nie są w stanie przyjąć wszystkich chętnych, którzy zgodnie z nową chińską tradycją natychmiast zablokowali wjazdy na te drogi.

W Chinach sprawą dość szczególną i charakterystyczną jest podejście kierowców do problemu: "kto powinien ruszyć pierwszy". Chińczyków Ludowych prowadzących samochody cechuje nadnaturalny poziom upartości i zaciętości. Jeśli dwaj spryciarze postanowią wepchnąć się bez kolejki do wjazdu na autostradę, wjazdu, który jest obetonowany po obu stronach, uniemożliwiając wjechanie 2 samochodów jednocześnie, to kierowcy tacy zablokują się skutecznie stając od siebie w odległości 1 centymetra. Po chwili złorzeczenia przez uchyloną szybkę zaczną trąbić na siebie i mogą to spokojnie czynić godzinę, dwie, trzy, nie bacząc na szybko rosnący za nimi korek. No chyba, że któryś z uczestników zajścia jest z północnej prowincji Heilonjiang. Taki potrafi wyjść z auta i wyciągnąć oponenta zza kierownicy dwoma palcami za dziurki od nosa, wycofać opróżnione auto, a kluczyki do tegoż pojazdu rzucić gdzieś w cholerę.

Założywszy jednak, że nawet w takim przypadku, za obywatelem z Heilongjiang rozprzestrzenia się istne rozlewisko aut stojących wobec siebie pod różnymi kątami, trąbiących na siebie i złorzeczących ustami swoich kierowców, to łatwo sobie możemy zdać sprawę z dwóch zjawisk: po primo taki korek jest nierozładowywalny bez użycia przemocy, po secundo przeciętny obywatel Polski dostaje w takim korku zawału, w ostatnim tchnieniu charcząc coś nieprzyzwoitego o mieszkańcach tego gościnnego kraju.

posprzatac, chiny, leszek slazyk

Samo wyjeżdżanie z miasta "na wycieczkę" podczas długiego wekendu jest w Chinach z roku na rok pomysłem coraz głupszym. Kilka lat temu mieszkańcy miast woleli wykorzystać "wolne" albo na szoping, albo ewentualnie, żeby odwiedzić na kilka dni rodzinę, gdzieś tam na odległej prowincji. Zatem te nieodległe atrakcje turystyczne były jako cel wyskoku weekendowego bezpieczne i mogły przynieść sporo satysfakcji. Dzisiaj odwiedzane w trakcie wszelkich Golden Weeków co najwyżej mogą podnieść poziom naturalnej, acz niezdrowej chemii w krwioobiegu.

Niby mamy świadomość, że Chiny są krajem ludnym, ale jakoś nie bierzemy do pały, że tego samego dnia co my, na pomysł odwiedzenia tego samego co my zakątka ze świątyniami, wpadnie około 100 tysięcy osób. Nagle okazuje się, że zamiast spokojnie i w wewnętrznej ekstazie kontemplować jakieś magiczne estetycznie widoczki, ocieramy się o uczucia, które w naszym rodzimym języku da się jedynie wyrazić słowami uznawanymi powszechnie za nieparlamentarne, a bogato zdobiące wnętrza kabin w toaletach publicznych. Człowiek przyjechał sobie odetchnąć, a miast tego zostaje otoczony przez tysiące osobników chcących wszędzie dostać się jako pierwsi, bez kolejki (tylko frajerzy czekają w kolejkach), palących nerowowo papierosy, zajadających frykasy o zapachach znanych praktykującym patomorfologom i nieustannie lejącym żale do słuchawek komórek. Przy czym zdaje się, że Chińczycy Ludowi zawsze łączą się z osobami cierpiącymi na wady słuchu, bo do telefonów muszą ryczeć tak, żeby cała okolica wiedziała o czym rozmawiają. Podczas rozmowy do ust trafia tłusty snack, potem końcówka papierosa, a potem wyhodowany paznokieć, który usuwa mniej plastyczne elementy snacka spomiędzy przestrzeni międzyzębowych.

 palacz, chiny, leszek slazyk, 2

Jeszcze głupszym pomysłem jest mieszkanie w Chinach w miejscowości popularnej turystycznie. Mnie kiedyś przyszło do głowy zamieszkać w Suzhou. A bo tam spokojnie, znacznie taniej niż w Szanghaju, no a dzieje się sporo i pracy mnóstwo. Nie wziąłem pod uwagę jednego. Suzhou to w Chinach miasto słynne, o bardzo bogatej historii, no i niezwykłych w skali całego państwa niedobitkach zabytków, czyli na przykład niemal nienaruszonych domostwach wyższych urzędników cesarskich. Kiedyś uważałem się za spryciarza, bo wynajmowałem mieszkanie jakieś 500 metrów od Lion Forest Garden, tyleż samo od Tiger Hill Pagoda i całkiem niedaleko Xuanmiao Temple. Ewentualni goście mogli "obskoczyć" jednego dnia trzy atrakcje, potem skok na ulicę Syczuańską, gdzie jedzenia i picia we wszystkich możliwych stylach w bród i wszyscy zadowoleni. Dzisiaj, szczególnie w trakcie długich weekendów, to katastrofa. Nigdzie nie można dojść, nigdzie nie można zjeść, nigdzie nie można ani na chwilę nacieszyć się przebywaniem w samotności małej grupy. Wszędzie tłumy nadzgęszczone.

Zaraz po długim weekendzie następuje czas wielkich, długotrwałych porządków. Dziesiątki tysięcy przyjezdnych pozostawia po sobie tony wszelakiego śmiecia. Chińczycy Ludowi mają do odpadków dość bezceremonialny stosunek. Jeśli trzymają w rękach coś co nagle staje się bezużyteczne (na przykład styropianowa miska po chińskiej zupce, która tak naprawdę jest japońska), to wykonują nią czynność, którą górale nazywają ciepnięciem. I tak szlak każdego turysty znaczą wszelakie ciepnięte zjawiska nabyte w sklepach, jak również wytworzone przez pracowite organizmy swoich pracowitych właścicieli zażywających popasu. Wiadomo, że nic tak nie poprawia nastroju pomiędzy snackiem, fajką, a okrzykiem "łee!" do komórki jak puszczenie nosem tak zwanego "stoczniowca". Bez wnikania w szczegóły z czego ten "stoczniowiec" się składa.

No i niby sklepy mają napchaną kasę, hotele i restauracje odnotowują przyjemny wzrost obrotów. Ale wszyscy mieszkańcy "atrakcji turystycznej" przez co najmniej tydzień muszą się borykać ze śladami bytności "najeźdźców". Ostatnimi czasy problem ten odnotowuje nawet chińska oficjalna prasa. Najgłośniejszym przykładem ostatniego weekendu jest kurort i uzdrowisko Sanya. Nie dość, że rozdeptane wszerz i wzdłuż przez hordy turystów, to do tego skutecznie zapaskudzone.

Do dzisiaj zebrano 50 ton wszelkich odpadków z odcinka plaży o długości zaledwie 3 kilometrów. Z tego co wiadomo porządkowanie plaż może potrwać do końca tygodnia.

sanya, chiny, leszek slazyk 2

sanya, chiny, leszek slazyk1

sanya, chiny, leszek slazyk 3

sanya, chiny, leszek slazyk 4

No i cóż. Jeśli nie mieszkamy w "atrakcji turystycznej", to musimy wrócić do domu. Mamy deja vu, tkwimy w korku, nie będąc Chińczykiem Ludowym dostajemy wreszcie drugiego zawału stojąc pół doby przy wjeździe na autostradę, gdzie żaden z kierowców nie chce, czy nie może pojąć, że ruch na tak zwany zamek przyniósłby korzyść wszystkim zainteresowanym szybkim powrotem do domu. Gdzie tam. Nikt się nie będzie przed nas pchał, a jak spróbuje to trzeba go zablokować i trąbić ile wlezie. A bośmy to jacy tacy?!!

Po powrocie na własne śmieci jesteśmy zmordowani, wściekli, pozbawieni energii do czegokolwiek. Mamy dwa marzenia: wziąć prysznic i iść spać. Ach, jeszcze chcemy zapomnieć o tym cholernym wyjeździe. Chiński kolega z pracy się z nas śmieje. On nigdy nie jeździ na urlopy. "Po co mi to – mówi, – Człowiek wyjedzie na tydzień, albo dwa, namęczy się, pieniędzy nawydaje, a jak wróci do pracy, to nie ma w co rąk włożyć, bo spraw się zbiera tyle, że trzeba siedzieć w biurze po 18-20 godzin. Nie ma głupich, co to, to nie".

No, fakt.

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button