GospodarkaPolska

Chiny, czyli eksportowa tragifarsa

Czytając dzisiaj króciutką notkę w Pulsie Biznesu poczułem się jak bohater tragifarsy, tym bardziej tragicznej, im bardziej rzeczywistej, tym bardziej komicznej, im bardziej beznadziejnie głupiej. Chodzi oczywiście o polski eksport, tak niby ważny dla nas wszystkich. Doświadcza on coraz większych problemów, których tak łatwo można by uniknąć. Gdyby ktokolwiek zajmował się polskim eksportem na poważnie.

Wolny rynek to między innymi hossy i bessy, okresy prosperity i czasy kryzysu. Każdy uczestnik tak zwanej gry wolnorynkowej prowadząc swój biznes musi przewidywać jak zachowa się, gdy wszystko układać się będzie po jego myśli, a także co zrobi, jeśli sprawy pójdą zupełnie nie tak, jakby sobie życzył. Nie przewidując zagrożeń, ryzyk, turbulencji naraża się poważne problemy, z kompletną plajtą włącznie. Nie przez przypadek osobnikom chcącym zajmować się poważniej biznesem przedstawia się analizę SWOT. Biznes, ekonomia, gospodarka posiada bowiem dobre, ale i te złe strony.

We współczesnym świecie, tak jak i w całej historii ludzkości, o sile państwa nie stanowiły wyłącznie miecze, włócznie, działa, czołgi, bombowce. Siła fizyczna, siła armii pozwoliła wielu wybitnym, choć zazwyczaj niezrównoważonym i niebezpiecznym jednostkom podbić całe kontynenty, złamać i wymordować miliony. Ale zazwyczaj ich gwiazdy błyszczały mocno, za to niezwykle krótko. Gasły zaraz po tym, jak kończyła się kasa wraz z wszelkimi możliwościami jej pozyskania. „Money  turns the world around”, doesn’t it?

We współczesnym świecie o sile państw decyduje ich kondycja gospodarcza. Truizm. Ale nie dla wszystkich. Na pewno nie dla osób, które w zadziwiający je same sposób zajęły w Polsce różne stanowiska w przeróżnych instytucjach, które zasilane pieniędzmi publicznymi zajmować się powinny tym, aby Polska rosła w siłę mocą polskich przedsiębiorstw i polskich przedsiębiorców. Oglądając kilka dni temu film „Bogowie” uświadomiłem sobie rzecz straszną. W czasach tak zwanej komuny była w Polsce jedna siła, dzięki której, albo jej dając d..y, albo robiąc ją sprytnie w ch..a, można było załatwić niemożliwe. Władza, partia, komuna. Jak zwał, tak zwał. Dzisiaj nie ma takiej siły. Jest glut. Glut, masa, ameba, stworzona przez tysięczne rzesze urzędników i gości na stanowiskach, których świętym patronem jest postać grana przez Jerzego Dobrowolskiego w „Poszukiwany, poszukiwana”.

Ich nie obchodzi ani państwo, ani jego kondycja, ani Pani, ani Pan, ani Ty dziewczynko. Ich obchodzi ich własny etat, bezpieczeństwo tego etatu, jego dożywotność. To dlatego kiedy z nimi rozmawiacie widzicie natychmiast, że was nie słuchają, że myślami są zupełnie gdzie indziej. Najczęściej wyłączywszy się na wasze ględzenie analizują wypowiedzi kolegów z ostatniego posiedzenia. Kto i co miał na myśli, jakie ma intencje, z kim się sieciuje, z kim pije, z kim sypia i jakie z tego wynikają korzyści i zagrożenia. To czy polski eksport będzie rósł, czy będzie malał nie ma przecież żadnego wpływu na wysokość ich pensji. Za to dyrektor departamentu ma. Może się czepić, albo coś.

Dlatego też wbrew wszystkim znakom na niebie i ziemi, wbrew temu co podpowiadać powinna zarówno intuicja jak i rozum, nikt do tego stanowiskiem zobligowany nie traktuje w Polsce poważnie eksportu polskich towarów i usług do Chin. Czasem się coś mówi, czasem ktoś do Chin pojedzie, czasem gruchnie w mediach wiadomość o podpisaniu jakiegoś porozumienia. A jeśli już dochodzi do konkretów, to robi się wszystko, żeby z tego nic nie wyszło.

Jeśli jakieś firmy w ramach jakiegoś przez diabła nagranego projektu wyjadą na targi do Chin, to broń Panie Boże, żeby ludzie z tych firm wzięli ze sobą materiały reklamowe w języku chińskim. No przecież to nie dzieci, instytucja państwowa nie będzie za nich robić wszystkiego, co nie? Po co zresztą tym firmom materiały w języku powszechnie używanym i rozumianym w Chinach? Przecież po targach nikt się tymi firmami w Chinach zajmować nie będzie. No bez jaj.

Nie po to się uruchamia polską stronę promującą polskie produkty i firmy, żeby jacyś Chińczycy zawracali głowę swoim zainteresowaniem polskimi produktami i firmami. Na cholerę odpowiadać na maile od Chińczyków zainteresowanych polska ofertą, skoro strona ma finansowanie, a brak efektów jej działania w sieci zawsze można wyjaśnić, że robi się co tylko można, tylko ta polska oferta taka słaba….

Nie po to publikuje się materiały dla polskich eksporterów pod hasłem „Jeśli nie Rosja, to co?”, żeby dać jakąś realną alternatywę. Publikuje się je po to, aby zrealizować harmonogram, którym trzeba było się wykazać na jakiejś konferencji prasowej, czy gdzieś tam w telewizorze. W materiałach dla zapewnienia sobie spokoju ze strony potencjalnych eksporterów umieszcza się dane, które nawet największego optymistę odwiodą od głupiej myśli, żeby spróbować sił w Chinach.

Od czasu do czasu zaglądam na niemiecką stronę www.german-company-directory.com . Patrzę i wiem, że można. To pewnie jak z polskim sportem. Trzeba by pewnie nająć obcego trenera, żeby ułożył wszystko tak jak trzeba, poustawiał nawet niezbyt wybitne jednostki, by stworzyć maszynę, która daje sobie radę w Chinach jak Niemcy, Japończycy, czy Amerykanie. Jest jeden problem. W sporcie wolno wynająć obcokrajowca do kierowania drużyną. W przypadku zarządzania państwem zrobić tego nie można. Tragifarsa.

Leszek Ślazyk

P.S. Jako, że Chińczycy po wielokroć powtarzali mi, żeby nie kopać się z koniem, bo to głupie i bez sensu, obiecuję z koniem się nie kopać. 

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button