„Brytole bogacą się w Chinach” – podsumowanie
Film "Brits get rich in China", czyli "Brytole bogacą się w Chinach" to doskonały materiał poglądowy dla wszystkich zainteresowanych nie tylko importem z Chin, ale przeniesieniem tam swojej produkcji z kraju nad leniwą Wisłą. Ja osobiście bawiłem się znakomicie oglądając kolejne części filmu na youtube, chociaż, prawdę mówiąc, była to zabawa z kręgu czarnego humoru, jakaś "comedie noir". Leszek Ślazyk
Nie znalazłem niestety wersji z polskim lektorem, czy z napisami. Prawdopodobnie żadna z polskich telewizji filmu tego nie wyemitowała. A szkoda. Wielka szkoda.
Jak zwykle w przypadku brytyjskich dokumentów telewizyjnych doskonale przygotowano "obiekty", czyli najważniejsze, w tym przypadku tytułowe postaci dramatu, owych "Brytoli" owładniętych myślą zrobienia majątku w Chinach. Trzy różne ludzkie typy, trzy pozornie podobne, a jednak bardzo różne przypadki:
1. Starej daty gentleman z wojskową przeszłością, chcący uruchomić w Chinach produkcję i sprzedaż swojego wynalazku. Osobnik zorientowany na chiński rynek, mający o nim pojęcie takie jak mój pies o fizyce kwantowej. Brytyjczyk idealnie odpowiadający stereotypowi wyśmiewanemu przez zespół "Monty Python'a". Chce znaleźć w Chinach producenta na zlecenie, czyli tzw "manufacturer'a" oraz lokalny rynek zbytu, firmę-dystrybutora. Ma precyzyjny plan: zarobi w rok pół miliarda funtów. Koniec, kropka.
2. Stosunkowo młody "król poduszek", który zmiażdżony chińską konkurencją musiał zamknąć swoją fabrykę na Wyspach, a postanowił pójść z nurtem i wybudować swoją fabrykę w Chinach. Zagrywa "va banque" i bierze na swój projekt kredyt w wysokości 2 milionów funtów (bagatela). To obywatel posiadający duży rynek, spory potencjał, ale zagrywający pokerowo, zdając się na łut szczęścia. Chce uruchomić własną produkcję w Chinach, aby dostarczać poduszki produkowane pod swoją marką na zdobyte wcześniej rynki Europy i USA.
3. Mój ulubieniec, Vance Miller, "not a suite type of businessman", czyli dresiarz rodem z filmów Guy'a Ritchie'go, 200% determinacji i absolutny brak skłonności do pogłębionych analiz mentalności tubylczej. Ma być dobrze, lepiej niż dobrze i tanio, tanio, tanio! Typ prawdę mówiąc najbardziej zbliżony do najpowszechniejszego modelu importera: ma wielu dostawców, z którymi nie wiąże się na dłużej, interesują go gotowe produkty, które Vance może sprzedać w Wielkiej Brytanii.
Vance Miller stał się gwiazdą tego filmu, nakręconego wprawdzie w roku 2007, ale wciąż jak najbardziej aktualnego. To właśnie Vance, rzucający bezustannie "fuckami" cham kontroluje najlepiej z wszystkich 3 bohaterów dokumentu to co się dzieje wokół niego w chińskiej rzeczywistości. Zdarzają mu się wprawdzie kosztowne wpadki, ale z każdej z nich potrafi wyjść zwycięsko. Jest niczym czołowy łobuz brytyjskiego kina Vinny Jones:
Vance jest jak Vinnie, można kolokwialnie stwierdzić, że się zwyczajnie nie pieprzy, tylko prze naprzód jak wściekły byk. Jeśli pojawiają się przeszkody, to zazwyczaj bierze je na rogi. Zdarzają mu się momenty zmiany zwyczajowej strategii i odwrotu ku technikom miękkim, podyktowanym rozsądkiem. Jak na przykład w przypadku kontrahenta, który za 100 tysięcy funtów otrzymanych od Vance'a nie wykonał zlecenia, tylko wybudował sobie imponujących rozmiarów basen na pięterku swojej willi. Chiński kontrahent nie omieszkał pokazać tego basenu Millerowi podczas jego wizyty w fabryce, biadając jednocześnie w jakim to finansowym dole się właśnie znajduje, biedactwo. Vance pierwotnie planował urwać łeb Chińczykowi, ale zdecydował się puścić przeszłość w zapomnienie i zacząć wszystko od początku. Uznał, że tak ma szansę odzyskać pieniądze, a nawet coś w tym miejscu w przyszłości zarobić.
Miller ma największe doświadczenie we współpracy z Chińczykami z wszystkich 3 pokazanych Anglików. Przejechał Chiny wzdłuż i wszerz. Nie zapragnął nauczyć się języka chińskiego, nie poświęcił wiele uwagi poznawaniu tajników chińskiej mentalności. To nie są istotne elementy jego biznesu. Jego biznes to kupić tanio i sprzedać drogo. Na tym się skupia. Jeśli już dostosowuje się do chińskiej rzeczywistości to w sposób doskonale przewrotny. Ponieważ zbliża się olimpiada w Pekinie podróżuje po Chinach autobusem, który zostaje "ucharakteryzowany" na środek transportu członków komisji Komitetu Olimpijskiego, który sprawdza stan przygotowań Chin do igrzysk. Wie, że prowincjonalni policjanci nie będą śmieli zatrzymać białego (tak, tak, białego…!) w takim autobusie, żeby nie wiem co. Vance może robić co che, wjechać gdzie chce i pewnie jak Piotr Fronczewski w "Konsulu" nakłonić prowincjonalnych notabli do różnych korzystnych dla siebie decyzji.
Pozostali dwaj panowie są również na swój sposób barwni, ale dla mnie niestety w swej naiwności zbyt typowi. A przez to żałośni. Jak wszyscy ci, którzy nie zadbali o odrobinę nauki na cudzych błędach. Emerytowany pułkownik zachowuje się w 100% jak XIX wieczni oficerowie brytyjskiego Imperium z filmów z lat 60-tych i 70-tych o Brytolach ponoszących dotkliwe klęski w Indiach, czy w Afryce wskutek swojej wyniosłej ignorancji i bezmyślnej pychy.
Ten człowiek patrzy na świat oczami, które nie pozwalają mu zrozumieć co się dookoła niego dzieje. Nie rozumie, że Chiny to nie regiment, w którym służył przez kilkadziesiąt lat, poukładany, przewidywalny, podporządkowany jemu i jego rozkazom. Kiedy na niego patrzę, gdy spotyka się rekinem biznesu z Hong Kongu, czy z Chińczykami z Chin kontynentalnych, którzy maja budować dla niego sieć dystrybucji, mam wrażenie, że widzę bezgranicznie ufne i niewzruszone w swej naiwności dziecko uważające, że wszystko się musi skończyć dobrze. Doskonały jest komentarz w ostatniej scenie z pułkownikiem i jego żoną na pokładzie wielkiego jachtu motorowego. "Pułkownik już zaczyna konsumować swój sukces w Chinach. Ale teraz czeka go najtrudniejszy moment. Musi otrzymać swoją zapłatę." Jakże przypomina to sytuację z autostradą A2. Pułkownik podpisał umowy, odbył spotkania, otrzymał jakieś pisemne potwierdzenia i gwarancje, więc uznał, że wszystko już załatwione, już wszystko jest pięknie…. Dupa, nie pięknie!
Król poduszek również przeraża w swej naiwności i nieporadności. Bierze 2 miliony funtów kredytu, które właściwie puszcza w obce ręce i oczekuje rezultatów. Tylko szczęśliwy przypadek sprawia, że trafia na krewnego swojej chińskiej wspólniczki, który potrafi ogarnąć budowę fabryki. Zupełnie też nie rozumiem po co ten chłop władował się w budowę fabryki, zamiast uzależnić swoimi zamówieniami już istniejące fabryki… Tak jak nie miał kontroli nad budową swojego budynku, tak nie będzie miał kontroli nad życiem mieszczącej się w nim fabryki. Co więcej prędzej czy później może się okazać, że jego fabryka już nie produkuje dla niego. Sądząc po niewielkiej ilości czasu jaką poświęcił nadzorowi na powstawaniem zakładu, założył prawdopodobnie, że skoncentruje się na sprzedaży, a jego chińska partnerka skupi się na kontroli produkcji. Może mu się uda. Wszystko zależy od tego, czy ta chińska partnerka zaakceptuje swoją pozycję w firmie, czy kiedyś może uzna, że jednak "jej się więcej należy za tą codzienną harówę".
Jest też coś czego mi w tym filmie brakuje. Jakiegoś grande finale, albo cichego epilogu. Co się stało później z tymi trzema facetami? Jak rozwinęły się ich historie w ciągu następnych 2-3 lat? Podejrzewam, że przetrwał tylko mistrz importu z Chin, Vance Miller. Pułkownik oddał swój wynalazek i tyle go widział. Król poduszek przyjechał kiedyś do swojej fabryki i się okazało, że nie jest już jego. A Vance Miller ciągle podróżuje otoczony coraz większym szacunkiem chińskich dostawców, szczególnie tych, którym postanowił odpuścić i nie oklepać dotkliwie organizmu za jakieś przewiny. Ot, ludzkie z niego panisko….