Chiny subiektywnie

我的三个分 Moje trzy feny,

czyli specjaliści od upadku Chin

Koronawirus sprawił, iż Chiny stały się popularnym tematem medialnym jak świat długi i szeroki. Temat COVID-19 funkcjonuje w przestrzeni medialnej od 2 miesięcy, to dla dzisiejszego biznesu informacyjnego wieczność, a wieczność to nuda. Nastał czas zatem, by temat Chin grillować pod innymi kątami, w szerszym spectrum. Oprócz samego wirusa tematem „około chińskim” stają się przewidywania wszelkiej maści specjalistów na temat negatywnych efektów jakie wywrze epidemia na chińskie realia polityczne, ekonomiczne i społeczne. W chórze krytykującym władze Państwa Środka nie może zabraknąć również polskich znanych znawców Chin, takich jak m. in. prof. Bogdan Góralczyk, dyrektor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego, czy pan Michał Bogusz z Ośrodka Studiów Wschodnich. Nie zamierzam polemizować z ich wypowiedziami, których udzielają m.in. na łamach Rzeczpospolitej, czy w radio TOK FM. Nie dlatego, że brakuje mi argumentów. Polemika, a zwłaszcza wskazywanie błędów w założeniach dla głoszonych tez i opinii zajęłoby mi bardzo dużo miejsca i czasu. Nie chcę tym zanudzać P.T. Czytelników. Zamiast „przynudzania” wolę skupienie się na czterech głównych tezach, które obaj panowie powtarzają niezależnie, aczkolwiek – mam wrażenie – za zagranicznymi mediami, bez konfrontacji założeń tychże tez z tym o czym powszechnie i otwarcie pisze się i mówi w Chinach.

Teza 1: Chiny nie radzą sobie z koronawirusem.

Tu sama brew unosi się w zadziwieniu. Przecież nawet zagraniczne media przedstawiają z mniejszym, lub większym podziwem skalę i konsekwencję działań rządu chińskiego mających na celu ograniczenia zasięgu epidemii, jednocześnie obrazując skuteczność tych działań. Spada wszak liczba zachorowań, życie gospodarcze stopniowo wraca do normy. Efektywność działań Chin spotkała się z oficjalnym uznaniem Światowej Organizacji Zdrowia. Wysiłki chińskiego rządu w walce z zagrożeniem docenił publicznie nawet Donald Trump. A mógł przecież – po swojemu – wbić szpilę. Chiny – to fakt bezsporny – nie radziły sobie z wyzwaniem na samym początku epidemii, co przyznali zresztą przedstawiciele chińskich władz od poziomu regionalnego do centralnego włącznie. Nie ukrywano zaniedbań, niedociągnięć, nie przemilczano błędów. Ale po okresie katastrofalnej nieporadności podjęto szybkie, zdecydowane, radyklane działania, wyciągnięto wnioski z popełnionych błędów. Dziś reszta świata może (i powinna) uczyć się od Chin jak skutecznie stawiać czoła zagrożeniu epidemiologicznemu.

Teza 2: Powszechne niezadowolenie społeczne z działań władz.

Mieszkając w Szanghaju, mając codzienny kontakt z przeciętnymi mieszkańcami Szanghaju i wielu innych miast chińskich, czytając i oglądając codziennie niezliczone ilości wiadomości publikowanych w mediach społecznościowych pytam: z czego Panowie wyciągacie taki wniosek? Taki, że społeczeństwo powszechnie sarka na władzę za sprawą wirusa. Frustracja objawiała się powszechnie w początkach epidemii, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Apogeum niezadowolenia miało miejsce po ujawnieniu informacji, iż zmarł doktor Li WenLiang (pisaliśmy o tym TUTAJ), który ujawnił informację o pojawieniu się w WuHan nowego, niebezpiecznego wirusa, za co spotkało go prześladowanie ze strony organów bezpieczeństwa. Ale dziś w mediach (również społecznościowych), ani „wśród ludzi”, w sensie fizycznych rozmów fizycznych osób, znajomych, obcych sobie, etc., śladu po owych emocjach nie ma. Władze podjęły działania i te działania przyniosły skutek. Każdy to widzi. W akcje wspierające prowadzenie powszechnej, samowolnej kwarantanny, jak i uruchomienie innych środków zabezpieczających przed wirusem włączyli się liczni woluntariusze. Samorzutnie, z potrzeby serca, bez przymusu. Walka z wirusem stała się wspólnym celem. Ale przede wszystkim – podkreślam to przy każdej sposobności – dla współczesnego Chińczyka priorytetem jest zarabianie, pomnażanie stanu posiadania, a nie jakieś protestowanie. A kto stworzył w Chinach warunki dla zarabiania, pomnażania? No? Tak, partia. Ta partia nie potrzebuje wartości konfucjańskich dla sprawowania władzy, jej legitymacja jest fakt, że ludziom żyje się dostatniej, lepiej. Czy – koniec końców – powodem owego niezadowolenia społecznego miałby być fakt, iż władza dba o zdrowie mieszkańców, a w tym celu wprowadza surowe przepisy i reguły postepowania?

Trzecia 3: Wirus pokazuje słabość partii i przewodniczącego习近平 Xi JinPinga, któremu grozi „utrata stołka”.

Jak przystało na ekspertów od Chin wspomniani na wstępie panowie są świetnie poinformowani. Mają sygnały z wiarygodnych źródeł w Chinach świadczące o tym, że szef KPCh sobie nie radzi, a pęknięcia w monolicie partii widoczne są już gołym okiem. No cóż. Muszę Was Panowie zmartwić. Xi JinPing jak i partia mają się dobrze, co więcej, trzymają się mocno. Profesor Góralczyk pamięta zapewne jeszcze czasy PRL. Otóż – młodszym, nie pamiętającym tamtych czasów naświetlę – w owych czasach całe społeczeństwo funkcjonowało w swoistej schizofrenii. Co innego mówiło się publicznie, co innego mówiło się w rozmowach prywatnych. Żarty kabaretowe, dowcipy polityczne opierały się na aluzjach, metaforach, wypowiedzi osób publicznych analizowano pod kątem tego, co „między wierszami”, co powiedziano, aby nie powiedzieć czegoś innego. Chiny to taki PRL, tyle, że po chińsku. No i w tych schizofrenicznych realiach nawet w rozmowach prywatnych nikt nie narzeka na Xi. Nikt nie wyrzuca mu opieszałości, nieporadności, nieumiejętności zarządzania w czasie kryzysu. Nie. Co więcej, w odróżnieniu od teorii popularnych wśród specjalistów od Chin Xi nie jest jakimś samotnym autokratą owładniętym wizją absolutystycznego jedynowładztwa. Nawet jeśli Xi JinPing prowadząc bezwzględną kampanię antykorupcyjną (uruchomiona niemal w dniu kiedy objął stanowiska przewodniczącego ChRL w 2013 roku) oczyścił swoje otoczenie z jednostek potencjalnie gotowych zająć jego rozliczne dziś stanowiska i funkcje, to nie jest samotnym wilkiem. Chinami, państwem wielkim fizycznie, będącym właściwie kontynentem, a zamieszkałym przez 1 miliard 400 milionów ludzi, nie da się zarządzać w pojedynkę. Nawet z najsprawniejszym aparatem policji, nawet z najsprawniejsza armią. Decyzję, aby Xi odgrywał swoją rolę podjęło najpierw grono dawnych i aktualnych ludzi u szczytów władzy, później decyzja ta została zaaprobowana przez tysiące delegatów. Decyzję podjęto kolektywnie. Chiny doświadczyły konsekwencji jednoosobowych rządów. I ludzie tutejszej władzy wiedzą, że aby sprawnie zarządzać państwem potrzebne są decyzje kolektywne, które nabierają fizycznego wymiaru w osobie lidera cieszącego się silną, niekwestionowana pozycją.  Tak przecież dzieje się w wielkich przedsiębiorstwach, które odnoszą sukcesy. Firmy identyfikowane są z konkretnymi osobami, a właściwie osobowościami, ale te osoby, ci „wizjonerzy” niezwykle rzadko podejmują decyzję w oparciu o własne przeczucia, intuicje. To może tak wyglądać z zewnątrz. Od wewnątrz procesy decyzyjne są o wiele bardziej złożone. Czy słusznie? No cóż, skuteczność chińskich rozwiązań ilustruje świetnie walka z wirusem. Któż zatem miałby zagrozić dziś pozycji Xi? Nie ma w partii takiej frakcji, która miałaby pretekst, by podważać pozycję Xi, nie ma w społeczeństwie takiej siły, która w sposób zorganizowany i skuteczny mogłaby pozyskiwać przychylność kosztem KPCh. Skąd ta siła miałaby brać napęd do swoich działań, gdzie leży to społeczne niezadowolenia, na którym taka siła mogłaby wzrastać? No, ale specjaliści od Chin wiedzą lepiej i mają swoje źródła informacji. Są nimi prawdopodobnie media zagraniczne i nieliczni niezadowoleni intelektualiści chińscy (nie używam tu zwrotu „intelektualiści”, w sensie pejoratywnym, chodzi mi raczej o podkreślenie niszowości środowiska krytycznego), którzy nota bene publikują swoje opinie i komentarze bez większych przeszkód. Stąd o nich wiem. Choć nie używam VPN. Specjaliści od Chin zapominają, że nawet najbardziej prawe i zasadne opinie nielicznych nic tu nie znaczą. O powodzeniu władz (nie tylko w Chinach, nie tylko) decyduje poparcie mas. A masy popierają partię, władze i system. Choć i partia, i władze, i system nie są idealne, i nie zawsze szczegółowe rozwiązania systemowe masą się podobają.

Teza 4: Brak dostępu do „wolnego Internetu”. 

Widocznie mówimy o różnych pojęciach ukrytych pod tym samym słowem „wolność”. Mieszkając w Szanghaju jestem użytkownikiem i „konsumentem” mediów społecznościowych. Niezwykle licznych. W mediach tych znajduję dużo krytyki, znajduję często przykłady złego działania władz lokalnych. O wspomnianym doktorze Li WenLiangu, zmarłym „whistleblowerze”, który pierwszy ostrzegał przed zagrożeniem piszę się w mediach społecznościowych do dziś dnia. Są tu zarówno krótkie wpisy, jak i dłuższe artykuły. Niestety nie jest on jedynym pracownikiem służb medycznych, który padł ofiara wirusa. Takich osób – niestety – jest już sporo, o każdą za dużo. Doktor Li nie będzie bohaterem opozycji, społecznego ruchu oddolnego działającego w oporze do władzy. Jest już przykładem walki o zdrowie innych za cenę zdrowia własnego, jest przykładem oddania i poświecenia pracowników służby zdrowia dla społeczeństwa. Tak jego śmierć, jak i śmierć lekarzy, sanitariuszy, pielęgniarek zarażonych wirusem jest dziś odbierana w Chinach. Ja sam zaś mogę z tymi opiniami się zapoznawać, komentować je jak chcę i kiedy chcę. Nie korzystając z serwisu VPN mogę je konfrontować z tym co na temat epidemii piszą media zachodnie, takie jak BBC, czy CNN. Mam dostęp do mediów zachodnich, może nie wszystkich, ale nie narzekam na wielkość wyboru. Bo z szanghajskiej perspektywy zagraniczne media to nie tylko media amerykańskie, czy europejskie. Są japońskie, koreańskie, indyjskie, z państw ASEAN, australijskie, nowozelandzkie, arabskie, afrykańskie, południowoamerykańskie… Nie muszę mieć dostępu do konkretnego serwisu, żeby wiedzieć doskonale, co ten serwis aktualnie publikuje. Czy występują jakieś ograniczenia w dostępie do Internetu w związku z koronawirusem? Jestem najlepszym dowodem na otwartość Internetu – z chińską charakterystyką – w granicach rozsądku i prawa. Piszę co chcę. Nikt mnie  w związku z tym nie nagabuje, nie nachodzi, nie niepokoi.

Uważam, że zarówno pan prof. Góralczyk, jak i pan Bogusz w wielu wypowiedziach łączą bardzo celne stwierdzenia wynikające choćby ze znajomości najnowszej historii Chin ze swoimi wyolbrzymionymi wyobrażeniami na temat chińskiego dnia dzisiejszego, chińskiej współczesności. Pierwszego odbieram jako sinologa (w sensie wiedzy o Chinach, nie w sensie filologicznym) pasjonata, hobbystę, drugiego jako eksperta wyraźnie Chinom niechętnego. Pierwszy często zdaje się być w swych ocenach chińskiej współczesności – mimo wszystko – powierzchowny, jakby opierał owe opinie na relacjach kilku kolegów z dawnych lat. Drugiemu z kolei niechęć do systemu panującego w Chinach zdaje się przesłaniać istotne dla naukowca czynniki, zjawiska, elementy procesów. Jednemu i drugiemu wyraźnie brakuje doświadczenia, pomieszkania w Chinach, które zmieniają się przecież tak szybko. Chiny nawet trzy-cztery lata temu były inne niż są dzisiaj. Obaj panowie wpisują Chiny w teorie spiskowe dziejów. Kiedy czytam i słucham i ch wypowiedzi odnoszę wrażenie, iż wieszczą, że za chwilę dłuższą, bądź krótszą, ale bez żadnej wątpliwości upadnie Xi, upadnie partia, upadnie chińska gospodarka. To tylko kwestia czasu. Bo przecież państwo, w którym obowiązuje system socjalistyczny nie może odnieść sukcesu, nie może z powodzeniem zrealizować swoich planów.

Jeśli mógłbym coś zasugerować, to zagłębienie się w media chińskie, w tym chińskie media społecznościowe. Są dostępne bez ograniczeń i cenzury. To wymaga odrobiny chęci i czasu. Dla poznania prawdziwych Chin nie wystarczy ukończenie studiów sinologicznych na chińskiej uczelni, czy spędzenie kilku lat na placówce dyplomatycznej w Chinach. Znać język to jedno, znać Chiny, to zupełnie inna rzecz. Chiny trzeba czuć, trzeba być z nimi na bieżąco, trzeba też wiedzieć, co się o Chinach pisze i mówi tu, w Chinach. Zadaniem „eksperta od Chin” jest wyjaśnianie ludziom Chin nie znających, jest próba przedstawiania chińskiego punktu widzenia, uwarunkowań, z których taki punkt widzenia wynika. Żyjąc w Chinach już prawie 32 lata nie odważyłbym się powiedzieć, że Chiny poznałem na wskroś. Wciąż się uczę, wciąż obserwuję, wciąż słucham ludzi z różnych środowisk, różnych profesji, z różnych społecznych warstw, z różnymi życiowymi doświadczeniami. Wciąż czytam. Nie śmiem twierdzić, że wiem coś na pewno, bez wątpliwości. Codziennie coś mnie tu zaskakuje. I niekoniecznie w sposób przyjemny.

Stawianie jednoznacznych tez ex cathedra w przypadku współczesnych Chin jest niezwykle ryzykowne. Jakikolwiek osąd w tej materii, próba przewidywania przyszłych wydarzeń, wymaga tu spojrzenia z wielu perspektyw, zarówno tej zewnętrznej, ale również jakże istotnej, wewnętrznej. Bez spojrzenia na Chiny od wewnątrz uzyskujemy obraz nieprawdziwy, zafałszowany. Być może zgodny z naszym sposobem rozumienia świata, z naszym wypracowanym zbiorem pojęć, ale jednocześnie bardzo daleki od prawdy obiektywnej. A gdzie nie ma prawdy obiektywnej, tam są już tylko wyłącznie subiektywne opinie, osądy, hipotezy. Te zaś raczej powinny cechować publicystów aniżeli ekspertów, zwłaszcza tych mających istotny wpływ na opinię publiczną. W tym kontekście konstruowanie tez jak te powyższe staje się po prostu grzechem.

梁安基 Andrzej Z. Liang  

上海,中国 Shanghai, Chiny       

电子邮件  E-mail: azliang@chinamail.com

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Andrzej Zawadzki-Liang

Andrzej Zawadzki-Liang (梁安基), prawnik, biznesmen, współpracownik think-tanku Instytut Badań Chin Współczesnych (当代中国研究中心), od 35 lat w Chinach.

Related Articles

Back to top button