Dzieci na smyczy, czyli żywot ludzi nieważnych
Od lat cechą charakterystyczną rynku pracy Chin są tzw. "migrant workers", czyli robotnicy z odległych wsi prowincji centralnych i zachodnich przyjeżdżający w poszukiwaniu pracy do wielkich miast wschodniego wybrzeża, poczynając od Pekinu, skończywszy na Shenzhen. Miliony ludzi z niewiarygodnie biednych miejsc podróżują tysiące kilometrów, aby pracować za skromne (ale dla nich samych duże) wynagrodzenie. Robotników migrujących łatwo rozpoznać na ulicy, na dworcu autobusowym, na stacji kolejowej. To kobiety i mężczyźni niosący na plecach cały swój dobytek. Zimą to zwinięty materac, kołdra, garnki, plastikowe miski, czasem walizka. Latem to słomiana mata i wielka torba ze sztucznego sizalu, w charakterystyczną, znaną również u nas kratę biało-różowo-niebieską. Ludzie ze wsi przyjeżdżają do wielkich miast szukając pracy. Przywożą ze sobą małe,2-3 letnie dzieci. Kiedy dzieci były zupełnie malutkie, nie było szans na wyjazd do miasta i znalezienie pracy. Nikt nie chce pracownika, który co chwilę musi opiekować się swoim potomstwem. Dzieci, które mają 4 lata i więcej mogą zostać w domu z dziadkami, którym zawsze mogą pomóc w najprostszych zajęciach. Z nastolatków są już same pożytki: mogą pracować fizycznie na budowie, w szwalni, w kopalni, w fabryce eko-bawełny…
Z 2 latkami zawsze jest tylko kłopot. Ruchliwe, wszystkiego ciekawe, a za głupiutkie, żeby robić cokolwiek pożytecznego. Matki nie mają więc wyjścia i zabierają dzieci ze sobą kiedy wyruszają w podróż do wielkich miast, żeby znaleźć pracę. A kiedy już tą pracę znajdą nie mają wystarczająco dużych zarobków, żeby wysłać maluchy do żłobka, czy do przedszkola. Co zatem robić? Nie da się pracować i biegać za dzieciakiem. Potrzeba jest matką wynalazków. Wynalazków na miarę swoich wynalazców. Jeśli największym problemem jest ruchliwość dzieci, należy ją ograniczyć. Klatka? Hmmm…. Głupio trzymać swoje dziecko w klatce. Klatka też swoje kosztuje. Zatem co? Smycz! Dziecko ma dużą swobodę ruchu, a nigdzie nie polezie, krzywdy sobie nie zrobi, żadnych szkód nie zrobi. Rozwiązanie idealne. Wystarczy zajrzeć od czasu do czasu, przynieść coś do jedzenia i picia. Co na to dzieci? Nie potrafią jeszcze mówić, więc nie wiadomo. A nawet gdyby umiały – co one mają do gadania? Bez pracy nie ma kołaczy.
Powie ktoś: dzieją się na świecie o wiele gorsze rzeczy. W sumie przecież te dzieci są bezpieczne, nie cierpią bólu, po pracy matki zabiorą je do ciepłego mieszkania, nakarmią, napoją, ułożą do snu. Ktosiom takim życzę, żeby się pewnego ranka obudzili w ciele 2 letniego dziecka uwiązanego do kraty w brudnym, zimnym magazynie. I żeby im zostało tak na bardzo długo. Żeby zostali nieważnymi dla nikogo istotami, których użyteczność mierzona będzie wyłącznie zdolnością do prostej pracy, a bez tej zdolności żeby traktowani byli jak problem do rozwiązania lub stawali się przezroczyści dla otoczenia jak najczystsze powietrze pierwszej świeżości.
Z wyrazami,
Leszek Ślazyk