Okręt flagowy
W roku 1793 lord George Macartney przewodniczący poselstwu Kompanii Wschodniochińskiej do cesarza Chin Qianlonga, tak opisał widziane przez siebie Państwo Środka:
“ Cesarstwo chińskie jest jak stary, wariacki, flagowy okręt wojenny. Przez te ostatnie 150 lat kolejni uzdolnieni i czujni dygnitarze szczęśliwie zdołali utrzymać go na powierzchni, onieśmielając sąsiadów samymi tylko gabarytami oraz faktem istnienia. Kiedy jednak za sterami zasiądzie pewnego dnia niewłaściwy człowiek – biada porządkowi na pokładzie, biada bezpieczeństwu statku”.
Dzisiaj ten opis mógłby równie dobrze służyć przedstawieniu współczesnych nam Chin Ludowych. Oczywiście należałoby zmienić to i owo, kilka szczegółów. Nie podróżujemy obecnie przecież przez morza żaglowcami, które musiał mieć na myśli lord Macartney. Flagowy okręt chińskich przemian gospodarczych , z którym dumnie obnoszą się po obcych krajach na zmianę prezydent Hu Jintao i premier Wen Jiabao odpowiada kondycji i rozwojowi Chin na początku XXI wieku.
Jest to zatem okręt piękny, potężny, o niezwykle nowoczesnej linii zaprojektowanej przez najznamienitszych projektantów z całego świata. Wystarczy samo wspomnienie tego okrętu, a przywódcy krajów europejskich dysponujących zazwyczaj niewielkimi jakimiś krypami spełniającymi wszystkie unijne normy ekologiczne, ale za to żadnych praktycznych dla żeglugi po wzburzonych morzach, tracą kontrolę nad zwieraczami i z zachwytu brudzą bieliznę swą. Czytaj: sikają z emocji w gacie.
Chiński kolos zbudowany jest z plastiku oczywiście, bo to materiał tańszy niż stal, a przecież pływalność ma znacznie lepszą niż metal. Specjaliści od budowania statków, co na budowaniu statków wszelakich zęby pozjadali, twierdzą wprawdzie, że plastik wygląda nieźle, ale bardziej nadaje się do produkcji mydelniczek niż pancerników, ale kto by się tam przejmował burczeniem zawistników. Chińczycy pracują z mozołem i bez przerw nad nowym, tajemniczym silnikiem dla morskiego giganta, ale póki co okręt napędzają turbiny parowe. Na węgiel. Węgiel zaś pochodzi głównie z nielegalnych chińskich kopalni. W legalnych wszyscy muszą nosić kaski, a to dramatycznie podnosi koszty wydobycia.
Piękny i nowoczesny wzorniczo chiński okręt flagowy rozwoju gospodarczego i postępu na wszystkich obszarach ludzkiej działalności ma poważne problemy z zabezpieczeniem załodze wody pitnej. Szczególnie dotkliwe braki wody do picia odczuwają oficerowie na wysoko usytuowanym mostku kapitańskim. Wprawdzie przywódcy i decydenci podjęli już odpowiednie decyzje o zbudowaniu specjalnego (a więc absurdalnie kosztownego) rurociągu, który będzie dostarczał wodę ze zbiornika umieszczonego niemal na dnie statku, aż na sam mostek, ale do czasu uruchomienia rurociągu marynarze i oficerowie będą raczej zdani na łaskawość (lub niełaskawość) aury, czyli na to ile im nakapie deszczu do plastikowych wiader i misek poustawianych na całym pokładzie.
Ładownie chińskiego okrętu wypełnione są po brzegi amerykańskimi dolarami, na których widok ślina intensywnie płynie owym posikanym wcześniej przywódcom krajów europejskich. Admiralicja chińska nazbierała tych dolarów od jasnej cholery sprzedając krajom całego świata szybko zatapialne kamizelki ratunkowe, łodzie podwodne jednorazowego zanurzenia na pedały, jak również kartonowe makiety lotniskowców w skali 1:1. Ci co kupowali te cuda chcieli zaoszczędzić parę groszy, ale w rezultacie tych oszczędności zrujnowali własne manufaktury kamizelek naprawdę ratunkowych, łodzi podwodnych wielorazowego użytku, a nawet stalowych lotniskowców z rzeczywiście latającymi samolotami na pokładach. Ci zaś, którzy sprzedawali w imieniu chińskiej admiralicji zapomnieli o istotnym fakcie ekonomicznym , który mówi, że pieniądze są umownym ekwiwalentem kupowanego za nie dobra. Skoro dobra były gówniane w swojej istocie, takimi też gównianymi okazały się być pieniądze wykorzystywane przez lata w tych transakcjach. Koniec końców chiński piękny okręt flagowy zajmuje się rozprowadzaniem tego nawozu w zielonej makulaturze po całym wiecie. Rąk wyciągniętych po datki z plastikowego okrętu jest coraz więcej. Głupich bowiem nie sieją, sami sobie rosną. Głupich, bo żeby wierzyć, że plastikowy kolos napędzany węglem nabywanym pokątnie jest wybawieniem dla pogrążającego się w kryzysie świata, trzeba być kretynem, politykiem, albo bardzo ważnym analitykiem z bardzo ważnego banku.