Chiny subiektywnie

“Afera Huawei”,

albo słaby scenariusz filmu sensacyjnego

Dawno już niczego nie napisałem od siebie. Dużo zajęć, dużo spraw, a przecież do tego i Święta i Nowy Rok… Ale rzeczywistość już tak ma, że lubi dorzucić do pieca. Ci z Państwa, którzy regularnie zaglądają na chiny24.com, wiedzą, że do wydarzeń bieżących nie ustosunkowujemy się bez uzyskania odpowiedniego dystansu przynajmniej tych kilku dni pozwalających odsunąć emocje. I tak jest w tym przypadku, w przypadku dwóch wydarzeń, którymi zajmę się w dwóch oddzielnych odsłonach. W odsłonie pierwszej sprawa dziś już niemal zapomniana  w Polsce (choć objawiła się nam zaledwie 8 stycznia br.), czyli „afera Huawei”. O sprawie drugiej wspomnę pod koniec tego tekstu.

Ale od początku.

Od wielu lat jestem przekonany, że wzorcem mentalnym najważniejszego politycznego decydenta w Polsce jest hybryda Janosza Boki i Ernesta Nemeczka, bohaterów „Chłopców z Placu Broni”. Najważniejszy polityczny decydent od małego (jak wyznał w wywiadzie-rzece) chciał mieć władzę. A jednocześnie – to już moja opinia wynikająca z obserwacji – pragnął tej tragicznej wielkości Nemeczka. Jako Boka wymyślił sobie kiedyś tam cel działania, swój Plan Broni, którego trzeba bronić wszelkimi środkami, za wszelką cenę. Nawet za cenę śmierci Nemeczka, zwłaszcza, że śmierć ta nadała idei Boki dodatkowych wymiarów: szlachetności, powagi, współczucia. Pozwoliła odnieść moralne zwycięstwo nad przeciwnikiem. Polityczny decydent, zwany tu i ówdzie Naczelnikiem wie, że sprawa obrony Placu Broni jest przegrana, że nie ofiary na jej rzecz poniesione nie mają w dłuższej perspektywie żadnego sensu, ale realizacja takiej szlachetnie beznadziejnej idei jest jego marzeniem od zawsze. Dlatego też Naczelnik ma w nosie jakieś tam inne przestrzenie niż jego Plac Broni, a ponieważ sam nigdy nie był najlepszy w gałę, nie wygrywał na przewracanki, czy na boksy, nie miał tez najlepszej kolekcji płyt, nie mogąc budować bandy na tych w klasie w czymś najlepszych, zaczął zbierać wokół siebie tych wybitnych inaczej. W każdej klasie są przecież indywidua, którym Najwyższy poskąpił urody, rozumu, talentów, albo wszystkiego na raz. I takich właśnie gromadził wokół siebie Naczelnik, czujnie usuwając każdą i każdego ujawniającego ukryte talenty, a już zwłaszcza własne zdanie. Naczelnik zbierał, zbierał i uzbierał niezgorsza armię. Ta armia zajmuje się dzisiaj rządzeniem.

Po tym wstępie możemy wrócić do „afery Huawei”. 8 stycznia 2019 roku wszystkie media krajowe, a później również zagraniczne poinformowały, iż pod zarzutem szpiegostwa na rzecz tajnych służb zostali aresztowani Piotr D. i Weijing „Stanisław” W, że przeprowadzono przeszukania miejsc zamieszkania obu panów, a funkcjonariusze ABW dokonali przeszukań również w miejscach pracy obu zatrzymanych, czyli w warszawskich biurach Huawei i Orange. No cóż, takie rzeczy zdarzają się na całym świecie, na całym świecie służby jednych państw podglądają co robią inne państwa, brawo polskie służby, urwano łeb działalności wrogiej naszemu państwu. Można by tak skonstatować, gdyby nie kilka drobiazgów:

– Aresztowaniu pracownika Huawei i byłemu oficerowi ABW nadano ogromnego rozgłosu. W tego typu przypadkach służby, które zazwyczaj wolą pozostawać w cieniu (z przyczyn oczywistych) trąbią głośno o wykryciu szpiegów z przyczyn taktycznych, dla osiągnięcia konkretnych celów. Jakie cele w relacjach z ChRL mogłyby chcieć osiągnąć polskie służby? Przecież my właściwie z Chinami nie mamy określonych w formalny sposób relacji, Chiny dla polskiego rządu są dla polskiego tak odległe, jak dajmy na to Warszawa dla Janosza Boki.

– Kiedy następuje publiczne „spalenie” obcego szpiega, podaje się zazwyczaj konkretny obszar jego działania. Na przykład „wykradał tajemnice dotyczące budowy tego, czy innego rodzaju broni”, albo „budował siatkę wywiadowczą wśród oficerów armii”. Informuje się zarazem ogólnie i szczegółowo. Określa się na czym owo szpiegowanie polegało. Zapewne również jako sygnał dla pryncypałów danego szpiega. W przypadku Piotra D. i „Stanisława” mówi się wyłącznie o zarzutach „z artykułu 130. Kodeksu karnego dotyczącego szpiegostwa przeciwko Rzeczpospolitej Polskiej”. A to powoduje, aby natychmiast przejść do kolejnej kwestii, czyli:

– Cel działania szpiega. Obce państwo buduje siatkę wywiadowczą w innym państwie, aby pozyskiwać informacje, które mają dla obcego państwa znaczenie kluczowe, a co więcej są niemożliwe do uzyskania mniej ryzykownymi metodami. Myśląc o Polsce jako o potędze regionalnej, z którą liczy się każde państwo Europy, ba! Świata, można zakładać, że mamy od cholery tajemnic i sekretów, którymi zainteresowane są wrogie siły. Ale nie jesteśmy potęgą, nawet regionalną. Od lat nie potrafimy wykorzystać swoich naturalnych przewag, aby podnieść swoją rangę, jako państwa transferowego, jako państwa łącznika, jako gracza o dużych zdolnościach piwotalnych. To raz. A jeśli się chcemy czegoś dowiedzieć, to po prostu musimy umówić się z odpowiednim przedstawicielem Naczelnika piastującym akurat jakieś stanowisko, i on nam to wszystko sam powie, bez żadnych tam podchodów, czy wódki nawet. Gospodarkę mamy transparentną, armii nie mamy, w dyplomacji się specjalnie nie liczymy, o każdej w zasadzie tajemnicy można przeczytać w Internecie…. No co tu szpiegować?

– Kapitan z „Orange” przestał pracować w służbach w 2011 roku. A jest rok 2019. Kapitan Piotr D. wypadł ze służb w związku z podejrzeniem o współudział w ustawianiu przetargów. Po odejściu z ABW nie odszedł z branży telekomunikacyjnej. Działał w niej nieustannie, w czym przeszłość specjalisty od cyberbezpieczeństwa w „służbach” mu wyłącznie pomagała. Z kolei „Stanisław” z Huawei był odpowiedzialny za sprzedaż produktów chińskiego koncernu klientom instytucjonalnym. Jeden znał mechanizmy przetargów publicznych w Polsce, znał też oczywiście ludzi zarówno z branży, jak i tych odpowiadających za „informatykę” w instytucjach i firmach, drugi zaś miał dostęp do ogromnego wyboru produktów Huawei w odpowiednio skalibrowanych do okoliczności cenach. Mariaż kompetencji obu panów wydaje mi się oczywistą oczywistością, a ewentualne przestępstwo przez obu dokonywane raczej pachnie korupcją, nie szpiegostwem. Ale oczywiście wiem za mało, żeby twierdzić z całą stanowczością, że „afera Huawei” nie ma nic wspólnego z działaniem obcych wywiadów w Polsce.

Reasumując nie wiadomo:

– czemu aresztowanie „szpiegów” zostało upublicznione i tak intensywnie nagłośnione,

– co w zasadzie było celem działania „szpiegów”,

– jakiego rodzaju działania realizowały Chiny korzystając z usług swoich agentów, albo jakie chciały pozyskać informacje, których nie mogłyby zdobyć w sposób mniej ryzykowny, ostatecznie zaś,

– czy przypadkiem działalność obu zatrzymanych nie miała faktycznie wymiaru „śliskiego interesu”, a nie „szpiegostwa przeciw Rzeczpospolitej Polskiej”.

I pewnie się tego wszystkiego nie dowiemy w najbliższym czasie.

Po paru dniach od wybuchu „afery Huawei” wygląda na to, że strona polska najzwyczajniej w świecie zapragnęła błysnąć i dać się zauważyć sojusznikowi zza oceanu. Piękne to i szlachetne, jak czyny Janosza Boki i jego bandy podwórkowej. I tak samo bez sensu. Sojusznik twitami swego prezydenta może przecież teraz oświadczać jedno, a za chwilę będzie ćwierkać zupełnie co innego, twierdząc przy tym, że wcześniej został źle zrozumiany, złośliwie oczywiście. Najlepszym miernikiem wiarygodności amerykańskiej administracji, jej szefa wszystkich szefów, jest decyzja Sekretarza Obrony USA Jima Mattisa, który po prostu zrezygnował ze współpracy z prezydentem Trumpem. Bo ten, z tylko sobie wiadomych powodów, potrafi wycofać się z ustaleń i porozumień z dnia na dzień. Pełne zawierzenie polskiej strony takiemu sojusznikowi wydaje się co najmniej nierozsądne. Polskę, ze względu na doświadczenie historyczne i położenie geograficzne, powinna cechować umiejętność grania na wielu fortepianach jednocześnie, zdolność rozmawiania ze wszystkimi w celu uzyskiwania sojuszników, partnerów, zarówno w bezpośrednim sąsiedztwie, jak i na innych kontynentach, właściwość przyciągania, a nie odpychania. Tymczasem ktoś, gdzieś tam zadecydował, że pójdziemy z Chinami na zderzenie czołowe. Co ciekawe nie robią tego Niemcy, Anglicy, Francuzi i wielu innych, którzy chociażby w dziedzinie badań naukowych i zamienianiu ich w konkretne produkty mają znacznie więcej do chronienia niż my. Oczywiste jest, że przy dzisiejszych technologiach każdy szpiegować może każdego. WikiLeaks z jednej, Snowden z drugiej udowodnili nam czarno na białym (chociaż nie papierowym, a cyfrowym), że wszyscy nas podglądają, podsłuchują, zbierają informacje na nasz temat. Bo te dane mają dziś większa wartość niż złoto. I nie chodzi o wywiad, tylko o biznes. I z „aferą Huawei” chodzi wyłącznie o biznes. Gdyby było inaczej, to w efekcie przyłapania łobuzów uprawiających „szpiegostwo przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej” wszystkie chińskie firmy działające w Polsce powinny doświadczyć działań jeśli nie odwetowych, to przynajmniej prewencyjnych. Zwłaszcza firmy telekomunikacyjne i informatyczne, takie jak Xiaomi, czy ZTE. Które jako firmy chińskie, są – pisaliśmy o tym wielokrotnie – de facto firmami państwowymi, zarządzanymi, administrowanymi przez osoby prywatne. Ale tak się nie stało, tak się nie stanie. Bo tu nie chodzi o działalność szpiegowską na rzecz ChRL, ale o niechęć USA do Huawei. Tu wyłącznie o biznes chodzi, chodzi też o zadyszkę, którą USA złapały w wyścigu technologicznym. Szczególnie Huawei daje popalić amerykańskiej konkurencji wprowadzając na rynek coraz to mocniejsze, odważniejsze technologicznie smartfony. Lepsze i tańsze. To taki moment, który znamy z konfrontacji technologicznej USA i ZSRR: w lipcu 1969 roku Amerykanie wysłali na Księżyc misję załogową Apollo 11, Neil Armstrong stanął na powierzchni naszego satelity, ludzie sowieccy wysłali rok później na Srebrny Glob łazik zdalnie sterowany „Łunochod 1”. Byliby z łazikiem przed Amerykanami, gdyby nie nadmierny pośpiech, który skutkował katastrofą rakiety nośnej 19 lutego 1969 roku.

Od tego czasu Rosjanie już zawsze pozostawali w tyle za Jankesami. A przecież to oni umieścili na orbicie pierwszego sztucznego satelitę, to pies Łajka był pierwszym ssakiem latającym wokół Ziemi, potem był Gagarin i Tiereszkowa. Przegrywając w tym wyścigu Rosjanie zeszli z nieba na ziemię i tu wrócili do swoich wypróbowanych metod, czyli użycia siły na szachownicy świata. Tu ostatecznie potknęli się militarnie o Afganistan, a generalnie o skłonność przeciętnych ludzi do życia w przeciętnym dostatku, którego nie zapewniały w żadnym stopniu systemy reglamentacji. Amerykanie przyjęli wariant radziecki, bo to rozwiązanie proste zarówno dla Trumpa, jak i jego prostych zwolenników. Skoro Huawei zaczął niebezpiecznie zagrażać takim firmom jak Apple, czy Cisco, a nie ma realnych szans w nawiązaniu walki konkurencyjnej na technologie, produkty, ceny, no to cóż – walimy pałą. Pałą z napisem „szpiedzy”. Polskiej administracji, żyjącej mentalnie w świecie Boki i Nemeczka do głów nie przychodzi, że w dorosłym świecie każda akcja skutkuje reakcją. Już dzisiaj w Chinach słychać głosy, że skoro opowiadamy się tak wyraźnie po stronie amerykańskiej, to powinniśmy liczyć się z tego skutkami. Chiny nie mają w Polce jakichś szczególnych interesów. Firmy chińskie nie zainwestowały tu poważniejszych pieniędzy. Polska może stać się zatem doskonałym przykładem dla innych państw regionu jak reaguje Pekin na nieprzemyślane działania pewnych rządów. Wystarczy drobiazg: na przykład wstrzymanie wydawania wiz obywatelom polskim. Jaka będzie nasza odpowiedź? Wystosujemy notę dyplomatyczną, czy wstrzymamy eksport miedzi do Chin? Chiny bez eksportu do Polski i importu polskich towarów dadzą sobie rade znakomicie. A my? Naczelnik wmówił członkom swojej wariacji „Związku Zbieraczy Kitu” (a ci zarazili wiarą kilka milionów Polaków), że Polska jest – jak za Gierka – potęgą i gospodarczą i polityczną. Z takiego punktu widzenia można zakładać, że nasz demonstracyjny zwrot ku Stanom Zjednoczonym ma ogromne znaczenie. Obiektywnie jednak porównując potencjały, biorąc pod uwagę kilka parametrów, jak PKB, populacja, wielkość inwestycji zagranicznych w państwie i państwa poza granicami, ciężar głosu w takich organizacjach jak ONZ, G20, czy WTO, wielkość dowolnego przemysłu, albo skala prowadzonych badań, na przykład w przestrzeni kosmicznej, siła i sprawność armii, to rzeczy wyglądają raczej mniej budująco. Nie jesteśmy z Chinami, ani ze Stanami w jednej lidze. A co za tym idzie, powinniśmy sobie bardzo precyzyjnie ustalać, czy opłaca się nam, czy ma sens wchodzenie na pole konfliktu olbrzymów, dla których naprawdę nie mamy większego znaczenia. Mielibyśmy znaczenie, gdybyśmy przyjęli do wiadomości nasze prawdziwe wady i zalety, i zamiast stawiać na jedną kartę, rozsądnie, z wyczuciem rozmawiali i wchodzili w bliższe relacje z wszystkimi. Żeby z jednej strony umieć uzyskać te wymarzone jednostki stałe armii amerykańskiej na terenie Polski, bez kupowania ich za 2 miliardy dolarów rocznie (tańszych i równie „lojalnych” najemników można pewnie zorganizować spośród radzieckich weteranów z Afganistanu i Czeczenii), z drugiej zaś na dobrych warunkach budować sieć 5G i sieć szybkich kolei, które miałyby dla równomiernego rozwoju Polski o wiele większe znaczenie, niż obciążone megalomanią centralne lotnisko. Z trzeciej mieć pewność, że w przypadku jakichkolwiek problemów z Moskwą, któryś z sojuszników ruszy ręką, a nawet nogą. Nie w imię przyjaźni i braterstwa, tylko w obronie zainwestowanych środków.

I na zakończenie jeszcze kilka myśli:

– Gdyby przewiny „Stanisława” i Piotra W., były przewinami faktycznymi, nie robiłbym z nich publicznego halo. Mając twarde dowody w rękach spróbowałbym z Chińczykami ubić jakiś interes, albo w wymiarze politycznym (poprawa relacji dyplomatycznych wyraźnie pogorszonych po tym jak premier Morawiecki przedłożył pielgrzymkę z Rodziną Radia Maryja ponad spotkanie z premierem Li Keqiangiem w Sofii, w ramach szczytu 16+1; zauważmy, że od tego momentu nic istotnego się nie wydarzyło pomiędzy dyplomacjami naszymi), albo ekonomicznym (sieć 5G na niezwykle atrakcyjnych warunkach finansowych, rozpoczęcie większego projektu infrastrukturalnego, na równie atrakcyjnych warunkach), a robił z tego publiczną aferę wyłącznie w przypadku odrzucenia oferty. Która w przypadku rzeczywistych przewin strony chińskiej zostałaby przyjęta oczywiście…..

– Intrygujące w konstrukcji logicznej „afery Huawei” jest pomijanie pewnego drobnego szczegółu. Otóż doskonała większość dostępnego na świecie sprzętu teleinformatycznego, urządzeń do łączności Internetowej, tej przewodowej, jak i bezprzewodowej, elementów infrastruktury sieci telefonii komórkowej i smartfonów pochodzi z Chin. Nawet jeśli urządzenia te noszą logo Samsung, Apple, czy Ericsson, to zazwyczaj gdzieś tam oznaczone są krótkim, acz znamiennym „Made in China”. Jeśli sprzęt firmy Huawei jest niebezpieczny (co stwierdziło już w Polsce paru mistrzów myśli głębokiej), i to w takim stopniu, że firma ta, decyzją polskiego rządu, może zostać wykluczona z polskiego rynku IT (sic!), to co z wszystkimi innymi firmami zagranicznymi, które sprzedają sprzęt wprawdzie sygnowany swoimi znakami firmowymi, ale składany w Chinach, w dużej mierze na chińskich komponentach? A co z istniejącymi rozwiązaniami, dostarczonymi przez Chińczyków, przez firmy mające swoje zakłady produkcyjne w Chinach, albo w których większość udziałów mają inwestorzy z Chin? Likwidujemy? Czy może zgodnie z najnowszym trendem zbudujemy wszystko po swojemu sami, jak ten elektryczne samochody, których już za rok mieliśmy produkować coś około miliona rocznie?

– Jak wspomniałem: każda akcja implikuje reakcję. O aresztowaniu pracownika Huawei w Polsce zrobiło się całkiem głośno w Chinach. Dla każdego Chińczyka zdolnego połączyć kreseczką dwie kropki jasny jest związek „afery Huawei” w Polsce z aresztowaniem Meng Wanzhou, córki szefa koncernu, a zarazem dyrektor finansowej Huawei w Kanadzie. Pod zarzutem złamania embargo na dostawę sprzętu IT dla Iranu. W chińskiej prasie niemal natychmiast pojawiły się informacje na temat wydarzenia, jak i komentarze, w których mało subtelnie uzmysłowiano stronie polskiej jakie mogą być konsekwencje tak raźnego stawania po amerykańskiej stronie w sprawie, która ma wymiar przede wszystkim biznesowy, dla której zaangażowano środki polityczne. W chińskich mediach społecznościowych, gdzie od grudnia amerykańskie problemy Huawei nabrały – określiłbym to mianem „drażliwego charakteru sprawy narodowej” – gdzie osoby prywatne i firmy deklarują odejście od Apple na rzecz rodzimej, prześladowanej przez Trumpa marki, pojawiło się zwielokrotnione pytanie: a co właściwie ta Polska takiego ma, czego byśmy chcieli? Ropę, gaz, technologie, najnowocześniejsze myśliwce, okręty podwodne, systemy rakietowe, leki na raka i odpowiedź na pytanie jak żyć wiecznie? No, co? I jakby było mało, nastąpiła feralna niedziela 13 stycznia. Chińscy internauci zaczęli zadawać pytanie: jak to jest możliwe, że państwo, w którym byle kto może zadźgać publicznie prezydenta wielkiego miasta, podczas dużej imprezy, które nie potrafi zorganizować oczywistej ochrony policji, a potem uratować życia ofierze napaści – przywołano wypowiedzi obecnego ministra zdrowia na temat katastrofalnego stanu polskiej służby zdrowia – jest w stanie wykryć jakiegokolwiek szpiega?

Generalnie nasze akcje w ChRL stoją najniżej od naprawdę wielu lat. Co będzie dalej zależy od trudnych do przewidzenia działań zupełnie nieprzewidywalnych łaskawie nam panujących. Trudno w tych okolicznościach wykrzesać z siebie większą dawkę optymizmu. A mamy w tym roku przecież 70-tą rocznicę nawiązania stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską, a Chińska Republiką Ludową. Amerykanie nawiązali relacje z Chinami 30 lat po nas. Ileż można by uzyskać dla nas korzystając z tej okoliczności. Ale biorąc pod uwagę „aferę Huawei” nikt chyba „na górze” nie podjął na poważnie możliwości ułożenia naszych relacji z Chinami, właśnie na kanwie wspomnianej rocznicy. No chyba, że „afera Huawei” jest do układania tych relacji na nowo zaledwie wstępem.

A’propos wstępu: wspomniałem w nim o rzeczywistości, która nie daje spokoju, o dwóch aktualnych wydarzeniach. Przemyślenia wynikające z pierwszego przedstawiłem powyżej. Drugim jest tragiczna śmierć prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. O tym dlaczego taka rzecz nie mogłaby mieć miejsca w dzisiejszych Chinach już niebawem.

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button