Chiny jako Święty Mikołaj
Mawia się od bardzo dawna, że się nie wchodzi do tej samej rzeki. A my tu w Polsce wręcz odwrotnie – wskakujemy do niej co raz, w jakimś fascynującym zapamiętaniu. Nasze polskie relacje z Chinami są tego doskonałą ilustracją.
Od zakończenia wygranej, ale w istocie przegranej II wojny światowej dajemy sobie wbijać do głowy sny o potędze. Edward Gierek w świetnym humorze wodził nas za nos na tym patencie całe 10 lat zadłużając nasz wspólny dom po uszy. Mieliśmy być ponoć – co wykazywały statystyki statystyków zbliżonych do ośrodka władzy – dziesiątą potęgą przemysłową świata całego. Po 10 latach okazało się, że jesteśmy zadłużonymi biedakami w ogonie Europy. Gdzieś przed Albanią, ale za wszystkimi innymi. Dzisiaj znów chcemy wielkości, nawet jeśli to irracjonalne, albo wręcz głupie, jak te robiące karierę w internecie i brane na poważnie teorie o 3000 leciu słowiańszczyzny będącej sekretem watykańskich archiwów, czy te o słowiańskich literach w grobowcach faraonów. Wszystkie owe teorie o budowaniu naszej geopolitycznej pozycji, równania do USA, Chin, Rosji poprzez utworzenie „międzymorza” pod polskim przywództwem są mniej więcej tak rozsądne i poukładane, jak plan przeciętnego koleżki po trzech wizytach w siłowni, który postanawia stanąć na ringu przeciwko Tysonowi. No to jest jakiś plan. Na poważny w skutkach oklep. Nawet (a może szczególnie) gdy Tyson będzie nawciągany proszków aż po swoją dziarę na twarzy.
Jednym ze skutków postrzegania siebie samych jako potęgi aktualnej (albo in spe) jest śmieszność. Drugim, o wiele poważniejszym, jest brak możliwości odnalezienia siebie i swojej pozycji na arenie międzynarodowej. Źle oceniając własne możliwości, własne znaczenie dla innych, nie potrafimy opracować żadnej trafnej, skutecznej strategii współpracy z tymi innymi. Co więcej, sami źle oceniając siebie, wciąż źle oceniamy innych. Dlaczego? Proste: skoro jesteśmy potęgą, to mamy zwyczaj patrzenia na innych z góry. Co – w wielu razach – jest groteskowe. Takim przypadkiem są właśnie Chiny. Raz na ruski rok, kiedy dochodzi do oficjalnej wizyty prezydenta, lub premiera Polski w Chinach, czy Chin w Polsce (to akurat się wydarza naprawdę rzadko…) mamy w kraju kilkudniowy festiwal chiński. Media w kółko pokazują, mówią i piszą o Chinach, wraz z politykami udowadniają, że Polska jest bramą dla Chin w Europie. I, że nasza współpraca teraz nabierze ogromnych, liczonych w miliardach dolarów wymiarów. Że dla Chin jesteśmy tym najcenniejszym na świecie, a już na pewno w Europie partnerem. Że podpiszemy dokumenty i się będzie działo. Musi się dziać, bo skoro jesteśmy taką potęgą, to Chiny muszą z nami współpracować. Co więcej na zasadach określonych przez nas. Zasady są bardzo proste: Chiny powinny nam dać kasę, bo mają jej do czorta. Czyli inaczej rzecz ujmując Chiny powinny być dla nas takim wielkim Świętym Mikołajem.
Skąd takie założenie? Z ignorancji połączonej z arogancją. Ludzie, którym przypada u nas w udziale zajmowanie się Chinami mają o nich mgliste pojęcie. Wiedzą, że są. Coś tam przeczytali, coś tam widzieli w telewizji. A całą resztę dopowiadają w swoim gronie, w swoim sosie, tak samo niezorientowanych, niedoświadczonych, ale w pełni pewnych swego arogantów.
Chiny, czy się to komu podoba, czy nie, poczyniły w ostatnim ćwierćwieczu postęp ogromny. Nie tylko ekonomiczny. Chiny nauczyły się uczyć świata: zbierać informacje, analizować je i wyciągać z nich wnioski. Konsekwentnie, w pełnym spektrum. W przypadku Polski z wszelkich dostępnych materiałów, w tym przede wszystkim tych po polsku. Łącznie z opiniami, informacjami i komentarzami publikowanymi na tak mało istotnym portalu jak beta.chiny24.com. Dzięki temu Chińczycy doskonale się orientują co mamy ewentualnie do zaoferowania, co możemy, a czego nie jesteśmy w stanie zrealizować. Są świetnie przygotowani do spotkania na dowolnym szczeblu. Bo są w gotowości cały czas. I mają w zanadrzu rozmaite propozycje. Ale nie są to prezenty od Świętego Mikołaja, tylko wykalkulowane oferty, które mają Chinom przynieść konkretne, wymierne korzyści. Chiny chętnie zainwestują, wesprą, dołożą się, ale najpierw chcą usłyszeć co będą z tego mieć i jak blisko to „coś” jest ich wcześniej przeanalizowanych celów. Biznes jest biznes. Trudno z naszej strony położyć coś na stole, jeśli w ogóle nie zakłada się takiego scenariusza. Albo jeśli przygotowuje się do rozmów w ostatniej chwili. Bez głębszej wiedzy na temat osób, z którymi przyjdzie rozmawiać, propozycji, które te osoby zamierzają przedstawić, tego z kim wcześniej na dane tematy rozmawiano i z jakim rezultatem. Tak więc wciąż wchodzimy do tej samej rzeki. Jak na przykład minister Waszczykowski, który właśnie jest w Chinach, gdzie ma rozmawiać między innymi o ewentualnym inwestowaniu Chińczyków w nasze linie lotnicze, ale:
Hmmm…. Czy LOT ma taką wartość jako marka i jako biznes jak na przykład Volvo, w które Chińczycy zainwestowali, ale bez wtrącania się w działanie firmy? Obawiam się, że jednak nie.
Zanim cokolwiek będziemy proponować Chinom ze swojej strony (oprócz uroczych ofert inwestowania w Polsce w te firmy i projekty, które to my uważamy za wymagające chińskich pieniędzy bez nawet wstępnych konsultacji z Chinami w tej sprawie), powinniśmy najpierw zbadać jak jesteśmy przez Chiny postrzegani dzisiaj. Nie przez pryzmat naszych wizji przywództwa „międzymorzu”, tylko na bazie rzetelnej, racjonalnej, obiektywnej analizy pozycji Polski w regionie, Unii Europejskiej, całej Europie. Powinniśmy dowiedzieć się jak jesteśmy postrzegani i czego się po nas Chińczycy spodziewają. Czego od nas oczekują i dlaczego. A potem powinniśmy poważnie się zastanowić, co z tych oczekiwań zrealizować możemy bez uszczerbku na sprawach dla nas istotnych. Dopiero z taką wiedzą powinniśmy siadać do stołu, ze świadomością, że istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że druga strona z góry wie co możemy powiedzieć, zaproponować, czego oczekujemy, itd., itp. Sporo tych powinności, nieprawdaż?
Przy okazji spostrzeżenie takie: o wizycie Waszczykowskiego w Chinach próżno szukać informacji na gazeta.pl (co oczywiste), czy na gpcodziennie.pl (co już mniej oczywiste). Donoszą o niej prywatne polskie portale zajmujące się Azją lub samymi Chinami. A czy słyszeliście Państwo o tym, że w czerwcu planowana jest wizyta prezydenta ChRL Xi Jinpinga w Polsce? Nie? No właśnie.