Obejrzałem dziś kilka rozmów gadających głów w różnych telewizjach informacyjnych. Dyskusji na temat porozumienia pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, a Chinami w kwestiach handlowych. Porozumienie nazywane jest „fazą pierwszą”, a dyskusje oglądałem w telewizjach obcych, anglojęzycznych, bo od polskich jestem skutecznie odcięty. Nie spieszy mi się by udowadniać, że nie jestem wielbłądem podając dane swojego konta bankowego. Nie spodziewam się też, by polskie telewizje informacyjne miały coś ciekawszego do zaprezentowania/powiedzenia na tematy, które mnie interesują, a nie mają żadnego związku z poszczekiwaniem (od skamlenia, po ujadanie) przedstawicieli polskich „elit politycznych”.
Ale do meritum. Z przyczyn oczywistych interesują mnie reakcje na to co wydarzyło się wczoraj (15.01.2020) w Białym Domu. Osobiście uważam podpisanie porozumienia za wydarzenie wyłącznie medialne. Oprócz wielu słów spisanych na około 100 stronach „Phase 1” nie wnosi ono nic nowego do sytuacji. Przede wszystkim nie redukuje w żadnym stopniu niepewności. Donald Trump podpisał porozumienie jako „kandydat na prezydenta”, jak to sam określił, nie kryjąc (szczery z niego chłop) czemu ta cała historia służy. Można domniemać, że jeśli w jakimś momencie Trump uzna, że warto Chińczykom dokręcić śrubę, to to zrobi. A po dwóch tygodniach się znów wycofa, albo zaprosi do podpisania „Phase 2”, nawet jeśli niewiele w tej materii zostanie ustalone. Stronę chińską reprezentował wicepremier Liu He, szef chińskich negocjatorów. Xi JinPing nie wystawia swojego wizerunku na szwank w przypadku możliwej potencjalnie zmiany zdania przez amerykańskiego prezydenta. To również znamienne.
Wicepremier Liu He i prezydent Trump (co mówią dłonie chińskiego wicepremiera…?) / Foto: scmp.com
Porozumienie nie dotyka żadnej z tych kwestii, które posłużyły Donaldowi Trumpowi, jako casus belli dla wojny handlowej z Chinami. Nie ma tu ustaleń dotyczących subsydiowania producentów przez stronę chińską (i ewentualnie amerykańską), żadnych odniesień do niepokojącego Amerykanów projektu 中国制造2025 Made in China 2025, nie ma też regulacji dotyczących praw własności intelektualnej, czy transferu technologii. Nie ma zatem powodu, aby zakładać, ze „Phase 1” zmniejszy napięcie na linii Waszyngton – Pekin. Inaczej: formalnie i oficjalnie obie strony będą zmierzać do „historycznego porozumienia”, za kulisami napięcie będzie rosło.
Wicepremier Liu He i prezydent Trump / Foto: scmp.com
Wysłuchałem dziś opinii analityków, obserwatorów, ludzi zajmujących się prawem międzynarodowym, doradztwem biznesowym, itd., itp. Z Chin, Stanów, Europy, Azji. Wszyscy oni odnieśli wrażenia podobne do moich. Porozumienie podpisane w Waszyngtonie wczoraj to taki „deal no deal”. Nie wynika z niego nic konkretnego, w sumie nie wiadomo jak się sprawy potoczą dalej, jedyną możliwą do określenia perspektywą są wybory prezydenckie w USA w listopadzie. Trump będzie starał się przekuwać możliwie dużą liczbę konfliktów i napięć w swoje sukcesy. A jeśli zostanie prezydentem ponownie, wróci do znanych już doskonale praktyk. Ale to nie ta zgodność cudzych opinii z moimi skłoniła mnie do napisania tych paru słów. Największe wrażenie zrobiły na mnie dwie obserwacje.
- Komentatorzy amerykańscy, wśród których był nawet były oficer amerykańskiego wywiadu, naprawdę uważają, że dla Chin wewnętrznie (a zatem dla Xi JinPinga) wielkimi problemami są rozruchy w Hong Kongu, pytania świata o Ujgurów z Xinjiangu, jak i wyniki wyborów na Tajwanie. Te problemy z kolei jakoby powodują, że Chinom na rękę jest podpisanie „Phase 1”, bo ten gest na jakiś czas odsuwa przynajmniej ten jeden z wielu problemów.
- Komentatorzy z Chin, zwłaszcza osoby poniżej 40 roku życia wyraźnie zdradzały rozdrażnienie, niezadowolenia wynikające z faktu podpisania porozumienia. Wypowiadały się otwarcie: podpisanie „Phase 1” przez wicepremiera Liu He jest oznaką słabości, nieuzasadnioną rejteradą Chin na tym etapie sporu. Sporu, którego Chiny nie rozpoczęły.
Hong Kong i Tajwan nie są poważnym problemem wewnętrznym Chin. Chiny mają znacznie istotniejsze sprawy do „ogarnięcia”. Jak choćby transformacja sposobu sprawowania władzy i administrowania państwem i jego zasobami (w tym finansowymi) w nowej formule, opartej o nowe technologie, ogólnie rzecz ujmując, informatyczne. W przypadku krytycznego napięcia, kryzysu dotykającego ChRL Pekin zamrozi/znacjonalizuje biznesy Tajwańczyków i Hongkończyków w Chinach, świat zapała świętym oburzeniem, a za chwilę o sprawie zapomni. Ujgurzy, nawet jeśli chcieliby oderwania Xinjiangu od ChRL (a nie o niepodległość rzecz w Xinjiangu idzie) podzielą los Katalończyków. Chiny bronią swej integralności jak Hiszpania. Bezpardonowo. To oburza świat. Sezonowo. Bo zawsze pojawia się jakiś nowy wątek, który odciąga uwagę świata od wątków ogranych. Świat jest przewidywalny. Ten sam świat ma jednak chyba zupełnie nieoczekiwany problem. Jest nim młode pokolenie Chińczyków. Oni już patrzą na świat z perspektywy państwa, które osiągnęło wiele. Nie ma w nich tej pełnej niepewności, rezerwy i zagubienia postawy ich rodziców. Ci "nowi-młodzi" zaczną rządzić Chinami już za chwilę, za 10, za 15 lat. Z nimi Trump niczego by nie podpisał. Nawet w ramach pustego gestu. Kiedyś już o tym wspominałem: Trump uruchomił procesy, które są nieodwracalne, a które sprowadzą na Stany Zjednoczone wiele kłopotów, i to znacznie wcześniej niż ktokolwiek mógłby zakładać, kiedy gwiazdor reality show pt. „Praktykant” wprowadzał się do Białego Domu. Najszybciej skutki działań obecnej administracji odczują amerykańscy producenci komponentów elektronicznych. Chiny zapowiedziały, że w perspektywie 5-7 lat uniezależnią się od zewnętrznych dostaw podzespołów i komponentów do produkcji urządzeń elektronicznych w Chinach. I żadne "Phase 1, 2, 3…" tego nie zmieni. Samsung zareagował natychmiast: inwestuje kolejne miliardy dolarów w rozbudowę swojej fabryki procesorów w Chinach. W dłuższej perspektywie działania Trumpa wobec Chin odczują jego następcy. Niezwykle taktownego, uprzejmego i eleganckiego pana Liu He zastąpią zimni, bezwzględni, świadomi swojej wartości i stojącej za nimi siły przedstawiciele chińskiej administracji. Młode wilki, czy raczej młode smoki… Nie będzie miękkiej gry.
Wicepremier Liu He i prezydent Trump / Foto: scmp.com
I właśnie ta nowa (dla mnie) postawa wśród młodej generacji Chińczyków Ludowych zrobiła na mnie największe wrażenie. I nie wiem dlaczego przyszedł mi do głowy „Człowiek z Wysokiego Zamku” Philipa K. Dicka. Ale tak to już z myślami bywa. Przychodzą i ulatują. Czasem z sensem, a niekiedy zupełnie bez.
[Swoją drogą szef chińskich negocjatorów to niewątpliwy wzór do naśladowania dla adeptów dyplomacji w ramach przygotowywania się do radzenia sobie z sytuacjami niekomfortowymi, dalece niestandardowymi, czy wręcz żenującymi]
Zdjęcie tytułowe straitstimes.com