Polityka

Trump i Chiny, czyli…no właśnie, co?

 

Miniony i mijający tydzień obfitowały w wiele wypowiedzi i działań nowego prezydenta USA. Większość z nich – jak zwykle w przypadku onego miliardera-celebryty – budziła silne emocje, stawała się przyczynkiem do dyskusji medialnych i reakcji politycznych, czy dyplomatycznych. Sporo tych działań i wypowiedzi dotyczyło bezpośrednio i pośrednio relacji pomiędzy Chinami, a USA, jak również stosunków pomiędzy tymi mocarstwami, a innymi państwami. Wszystkie zaś one pozwalają domniemać, że król (Trump) jest nagi. Z czego nieoczekiwanie dla samych siebie skorzystać mogą Chiny.

Donald Trump zajął Gabinet Owalny w Białym Domu i….. nic w nim – w sensie człowieka, nie nieruchomości – się nie zmieniło. Wielu domniemało, że nowy prezydent USA po zajęciu miejsca w prezydenckim fotelu, za prezydenckim biurkiem, dozna jakiejś przemiany i z miliardera-celebryty, człowieka z jednej strony niezwykle charakterystycznego (charakterystyczna fryzura, specyficzna mimika, gesty, sposób artykulacji), z drugiej groteskowego (jak cały amerykański TV pop: od Jerry Springera po Jackass), zamieni się w męża stanu. Dojrzałego, rozsądnego człowieka, który wie gdzie dotarł, jaka odpowiedzialność na nim spoczywa, który, jedynie by wygrać wybory musiał założyć odpowiednią maskę, ale w Owalnym ją zrzuci. Nic z tego. Donald Trump (ku radości jego wyborców) realizuje z imponującą konsekwencją swoje wyborcze obietnice. I to się podoba. Na przykład szeryfom zaproszonym do Białego domu. Na przykład wyborcom kochającym tweety Trumpa. I na przykład wszelkim amerykańskim antysystemowcom.

Stary, dobry Arystoteles uznawał demokrację, oligarchię i tyranię za zwyrodniałe ustroje państwowe. W demokracji widział wyraźnie robaka, który od zarania drąży ten system. To rządy pospólstwa. Pospólstwa manipulowanego bądź przez różnego rodzaju trybunów ludowych, bądź przez oligarchów, którzy są w stanie kupić sobie głosy biedaków. Arystoteles uważał, że możliwym, doskonałym systemem byłby taki, w którym rządami zajmowałyby się specjalnie do tego celu kształcone i wychowywane wąskie elity. Po co o tym wspominam? Ponieważ mamy możliwość obserwowania konfrontacji takich systemów. W Stanach Zjednoczonych demokracja uczyniła głosami pospólstwa prezydentem oligarchę, któremu pewnie marzy się tyrania. W Chinach władają elity wychowywane i kształcone do sprawowania rządów. Oczywiście posługuję się grubym uproszczeniem, bo nie ma tu miejsca na analizy podobieństw i różnic, itd., itp. Nie ma też wpływu na obserwację: tam mamy demokrację, tu mamy wąskie, rządzące elity.

Donald Trump postanowił wypełnić swoje wyborcze obietnice. Nie zamierzał też zmienić swego stylu „człowieka, który mówi jak jest”. W ciągu kilkunastu dni swojego urzędowania zdążył skierować kilka oskarżeń wobec państw, które uznaje za nieprzyjazne. Równocześnie też nie omieszkał poobrażać szefów państw, z którymi Stany Zjednoczone od lat funkcjonowały w strategicznych sojuszach. Po co? Trudno powiedzieć. Oczywiście zwolennicy nowego prezydenta są zadowoleni. Takiego prezydenta chcieli. Właśnie takiego, co nie owija w bawełnę, tylko wali z grubej rury i nie pęka. Taka jest optyka pospólstwa, i właśnie dlatego pospólstwo nie powinno władać państwami. A to dlatego, że odpowiedzialne rządzenie (dzisiaj raczej zarządzanie) wymaga nie tylko wiedzy, ale również wyobraźni, doświadczenia, umiejętności delegowania obowiązków przy jednoczesnej umiejętności kontrolowania tych, którym obowiązki zostały delegowane. Walenie pałą w szachownicę podczas gry w szachy może się podobać, imponować antysytemowcom, ale w dłuższej perspektywie przynosi same straty.

Chiny od lat grają w szachy. Co więcej nie graja w te nam znane, czyli arabskie, ale w weiqi, gdzie nie chodzi o pokonanie przeciwnika, o danie mata, ale o uzyskanie przewagi. W szachach mamy jedną linię frontu. W weiqi wiele równoległych sytuacji. Niektóre są bluffem, niektóre realnym atakiem. Wygrywa ten, kto zdobędzie więcej pól na planszy, nie ten kto bardziej wykrwawi przeciwnika. Chiny w swoich politycznych szachach posługują się od wielu lat pieniędzmi i perswazją. Dzisiaj do tego kompletu Trump podarował Pekinowi argument psychologiczny: otóż w rzeczywistości tak rozedrganej, tak pełnej niepewności, Chiny staja się nagle czymś niezwykle stabilnym. Paradoskalnie te wszystkie cechy, które jeszcze niedawno mogły stanowić zarzut, dzisiaj są przewagą Chin na tle światowego rozchwiania. Chiny są jakie są. I będą. Jest się o co oprzeć. Bo trudno wyobrazić sobie możliwość budowania jakiejkolwiek sensownej konstrukcji na administracji Trumpa. Wystarczyły dwa ostatnie tygodnie, aby stracić orientację w tym co z tego co mówi i robi jest prawdą, a co „alternatywnym faktem”. Zwolennicy Trumpa i jemu podobnych „ludzi, którzy mówią jak jest” z Europy nie są w stanie zrozumieć, że ta konfrontacja już dzisiaj przynosi im szkody. Widzą tylko to co blisko, co najwyżej na wyciągnięcie ręki. Trump „wreszcie nawtykał Meksykańcom, ostrzegł Iran, pogroził Niemcom, Chinom też nie odpuścił”. Świetnie. Meksyk nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń intensywnie szuka alternatywy dla swojej gospodarki. Inne kraje odwiecznego dominium USA, czyli Ameryki Południowej już myślą o reanimacji starych układów, może też o utworzeniu nowego paktu gospodarczego, którego potencjalnymi partnerami mają być Europa i…. Chiny. Iran od lat współpracuje z Chinami, obecne pokrzykiwania Trumpa tylko takie więzi zacieśnią. Z punktu widzenia Niemiec współpraca z Chinami może być ważniejsza dla żywotnych interesów Berlina niż dyplomatyczno-ekonomiczne utarczki z Waszyngtonem Trumpa. To samo dotyczy Australii.

Za jakiś czas (niedługi) okazać się może, że drużyna „chińska” jest znacznie liczniejsza, niż „amerykańska”. Izolująca się Ameryka może zostać sama sobie. Ku uciesze antysytemowców. Niezwykle krótkiej uciesze. Bo wkrótce nawet oni zrozumieją, że dali się zwyczajnie oszukać.

Może. Bo wygląda coś na to, że – jak to ładnie mawiano niegdyś – antysystemowcom już niebawem spadną łuski z oczu. I tym amerykańskim i tym naszym lokalnym. W zeszły piątek Donald Trump przeprowadził nieoczekiwaną rozmowę telefoniczną z Xi Jinpingiem. Trump zapewnił Xi, że USA nie będą podważać polityki jednych Chin, która jest priorytetem władz ChRL. Chodzi rzecz jasna o relacje z Tajwanem, który według Pekinu nie jest samodzielnym bytem politycznym – Republiką Chińską, a jedynie „zbuntowana prowincją”. A tyle było gadania o tym, że z Chinami będzie na noże. W ten sam piątek okazało się również, że dekret skierowany przeciwko wszystkim niebezpiecznym muzułmanom, którzy mogą zagrozić bezpieczeństwu obywateli USA może mieć poważny wpływ na swobodę wjazdu do Stanów obywateli polskich. Tych samych, którym Trump obiecał zniesienie wiz w ciągu dwóch tygodni od objęcia urzędu. Dwa tygodnie minęły i…. no i nic.

Pewnie takich sytuacji czeka nas całe mnóstwo.

Zdjęcie do niniejszego tekstu, idealnie ilustrujące Trumpiadę, zapożyczyłem od p. Michała Bogusza, z jego bloga Za Wielkim Murem, który uwadze polecam?

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button