Nasza strategia wobec Chin – to the year 2012 and beyond!
Wizyta Pana Prezydenta RP w Chinach pod koniec zeszłego (już zeszłego!) roku na kilka dni pozwoliła błysnąć Państwu Środka na pierwszych stronach polskich gazet i portali internetowych. Ale jako, że Chiny nie mają do nas fartu ich temat został skutecznie zdmuchnięty przez smutne wieści z Pragi o śmierci Vaclava Havla oraz znacznie weselsze z Pyongyangu o śmierci Ukochanego Przywódcy. W rezultacie do Polski dotarły marne szczątki informacji o przebiegu wizyty prezydenckiej, jej celach i rezultatach. Niewiele też wiadomo co z tym fantem, czyli naszymi reanimowanymi relacjami z ChRL robić dalej. A co ja radziłbym na najbliższy rok i kilka następnych lat w sprawie ChRL, gdyby kogokolwiek rada ma obchodziła?
Po pierwsze radziłbym uzyskać obiektywny obraz, czyli jak się rzecz, czyli Chiny Ludowe mają naprawdę. Wkurza mnie organicznie podział głosów medialnych i około medialnych dotyczących współczesnej ChRL na takie, które popadają w ekstazę erotyczno-emocjonalną oraz takich, które widzą wszystko wyłącznie w kolorze czarnym i ciemnych szarościach. Jedne i drugie pozbawione są koniecznego obiektywizmu, przedstawiają Chiny nieprawdziwie. Taki podział funkcjonuje oczywiście również w Polsce. Z jednej strony mamy sino-entuzjastów, którzy już okrzyknęli Chiny przyszłym liderem i zarazem zbawcą świata. Z drugiej strony słyszymy głosy tych, którzy widzą w Chinach ucieleśnienie Lorda Vadera, który dłonią dławi wolność, swobodę i toczy krew niewinnych. W obu obrazach jest dużo przesady, a jednocześnie brak w nich wielu informacji, które konstruują rzeczywisty wizerunek Chin Ludowych na początku XXI wieku.
Patrząc z tak spreparowanej perspektywy rozumiem trudności naszych przedstawicieli, czyli prezydenta i rządu, w budowaniu sensownej polityki wobec Chin. Opierając się wyłącznie na doniesieniach medialnych oraz "ekspertów" będących ich autorami trudno byłoby się w ogóle do Chin odnieść racjonalnie. To tak jakby budować obraz Polski na bazie wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w ostatnich 3 miesiącach i na informacjach dotyczących znęcania się nad psami przez jakichś popieprzonych idiotów. Jasne, nie ma co ukrywać, to są rzeczy, które się w Polsce wydarzają, ale w tak ukazywanym obrazie brak jakiegokolwiek środka, czyli de facto, najistotniejszych elementów potrzebnych do odpowiedzi na pytanie " i co teraz?"
Po drugie musimy ostatecznie określić swoją wielkość i wartość dla Chin. Pomimo naszych ambicji podsycanych sentymentami dotyczącymi historii odległej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, od morza do morza, jesteśmy gdzie jesteśmy. Liczmy siły na zamiary. Dla największych graczy światowych jesteśmy krajem peryferyjnym. PE-RY-FE-RYJ-NYM. I to jest zdanie zarówno polityków jak i macherów od finansów. Gramy w drugiej linii, może nawet w trzeciej. I zamiast na to się oburzać bezsensownie, powinniśmy z tej wiedzy, samoświadomości uczynić oręż. Bo mając świadomość swojego miejsca jesteśmy w znacznie bardziej komfortowej sytuacji niż na przykład Niemcy. Ich wybory są o wiele trudniejsze niż nasze. To czy będziemy współpracować z Chinami, czy będziemy stawali wobec nich okonie wisi Pekinowi jak kilo kitu. Dzisiaj. I tu się pojawia kolejna okoliczność.
Po trzecie powinniśmy sobie jasno powiedzieć, czy zapisujemy się do klubu spolegliwych by ustawić się z wyciągniętą łapką po jakiś marny grosz sypnięty przez chińskiego łaskawego pana, czy też idziemy pod prąd ogólnej tendencji. Wydawać by się mogło, że oczywistą jest pierwsza opcja. No co my możemy zrobić w konfrontacji z takim olbrzymem? Przecież wszyscy najwięksi tak już zdecydowali. Ale czy nam pisany jest los lemingów? Otóż niekoniecznie. Jesteśmy wprawdzie traktowani jako kraj peryferyjny, ale takie postrzeganie pozwala nam zastosować taktykę o wiele odważniejszą niż mogą sobie na to pozwolić kraje umieszczone na świeczniku. Taktykę? A konkretnie? A konkretnie – o zgrozo – powinniśmy zacząć czerpać garściami z doświadczeń chińskich. Wszyscy wiemy, że dzisiejszy poziom naszych wynagrodzeń jest znacznie niższy niż ten w Niemczech, Austrii, Francji, etc. Mamy wciąż jeszcze ogromny potencjał ludzi, którzy posiadają znajomość wszelakich fachów, branż, itd. Przejmijmy tą działkę, którą odpuszcza sobie Państwo Środka z różnych powodów. Stańmy się fabryką Europy. Ja wiem, że mistrzowie intelektu widzą w Polsce kraj wysokich technologii. Ale proszę zwrócić uwagę na drobny fakt, że nie wszyscy mieszkańcy kraju nad Wisłą chcą koniecznie zostać dyrektorami do spraw marketingu lub programistami w języku srutututu. Większość z nas pragnie wykonywać tradycyjne zajęcia, z którymi teraz kłopot, bo nie ma ich komu w Polsce zaoferować (a o dziwo za granicą jest), a które pozwalają produkować i wytwarzać wszystko to co jeszcze ściągane jest z Chin. Tam koszty pracy zaczynają rosnąć coraz gwałtowniej, u nas nie urosną w takim tempie, nie ma szans. Z Chin do Europy daleko, trzeba zamawiać wszystko z dużym wyprzedzeniem, z większym zaangażowaniem finansów. Do nas nie dość, że bliżej to i dogadać się łatwiej i ludzi z głową na karku, ze znajomością swojego fachu jest bez liku. Oczywiście ludzie ci, doskonała większość naszego społeczeństwa nie znajdą pracy w kraju, jeśli państwo, a konkretnie rząd nie stworzy warunków wzorowanych właśnie na tych chińskich. Łatwość pozyskiwania finansowania na działalność eksportową. Efektywne i powszechne wspieranie firm chcących wziąć udział w targach międzynarodowych. Przymykanie oka na szarą strefę. Ograniczenie działania wielu zapisów prawnych, które są pozostałościami po niegdysiejszych eksperymentach. Rozwiązaniem idealnym byłby powrót do roku 1988 i hasła "co nie jest zakazane jest dozwolone". W tym ostatnim przypadku to oczywiście nierealne marzenie, ale wart byłoby powalczyć.
Ha! Tylko kto wpadnie na tak pozornie oczywisty pomysł wśród naszych przedstawicieli wybranych na drodze demokratycznych wyborów, którzy w większości przypadków rozgrywają swoje własne szachy w dupie mając wpływ prywatnych rozgrywek na całość otoczenia, w którym przyszło im żyć, a które dzięki aktywnemu zajmowaniu się polityką mogą zmieniać? Może Pan Panie Premierze? No w końcu następne parlamentarne są za niecałe 4 lata i nie ma Pan ochoty znów zajmować się tym samym! To przecież kupa czasu do zagospodarowania. A skoro nie ma Pan zamiaru ponownie premierować, to może najwyższy czas zagrać twardo jak Margaret Thatcher? Na początku wielu się wprawdzie oburzy i zacznie sarkać, bo głębokie zmiany nigdy nie cieszą się popularnością, ale wystarczy, że przeciętny obywatel dostanie dobrą pracę za dobre pieniądze, w swoim zawodzie, to się mu optyka znacznie skoryguje. Tak to działa. Ponieważ zaś czasy bardo dynamiczne to na pozytywne efekty nie trzeba będzie czekać dekadami.
No można też nic nie robić. Obstając przy takiej opcji należy na wstępie obejrzeć sobie"Greka Zorbę", żeby w odpowiednim momencie powtórzyć za Anthony Quinnem: "Jaka piękna katastrofa".