Chiny subiektywnie

O tym jak odkryłem tajną broń Chińskiej Republiki Ludowej

Tajna broń ChRL.

Jej istnienie odkryłem przez przypadek zaledwie trzy lata temu. Mój serdeczny znajomy, z którym rozdzieliła mnie skutecznie pandemia, zaprosił mnie pewnego sobotniego ranka na spacer po dzielnicy Futian, jednej z najnowocześniejszych dzielnic Shenzhen.

Pojechaliśmy tam oczywiście metrem, a dotarliśmy na miejsce tuż po 11-tej. Zaraz po wyjściu ze stacji, która nazywa się Children’s Palace znaleźliśmy się w bardzo charakterystycznym miejscu. To tu znajduje się szeroka na kilkadziesiąt metrów kamienna aleja prowadząca od nowoczesnego centrum finansowego miasta do wzgórza, na którym wzniesiono pomnik Deng Xiaopinga, człowieka, który dał temu wszystkiemu początek.

Mniej więcej w połowie alei swoje gigantyczne skrzydła rozpościera Civic Center, czyli centrum spraw obywatelskich. W sobotę w cieniu tych wielkich skrzydeł dachu budynku urzędu tańczą grupy breakdance, śpiewają dziewczyny chcące być chińskimi Spice Girls, na rolkach, deskach i hulajnogach jeżdżą dzieciaki w różnym wieku, z jednakim zapałem próbujące sobie złamać kark. Chiny Ludowe.

Zeszliśmy z alei i poszliśmy przez porośnięte trawą i drzewami przestrzenie ku wielkim, szklanym górom budynków Centrum Kultury Shenzhen. Na trawnikach siedziało, lub leżało mnóstwo ludzi. W cieniu jednego z drzew rozłożył się zespół rockowy i próbował swych sił w kontaktach z żywą publicznością. A ta pomimo gorąca unosiła się co jakiś czas z trawy, żeby bić brawo i coś krzyknąć. W prostokącie wyznaczonym przez kwitnące krzewy spora grupa dzieciaków bawiła się w malowanie obrazów łapkami. Zajmowali się nimi młodzi ludzie, może licealiści, może studenci, rodzice siedzieli sobie w cieniu popijając mrożona kawę z pobliskiej kawiarni. Chiny Ludowe.

Zostawiliśmy to wszystko za sobą i zbliżyliśmy się do szklanych gór.

Przed nimi, w cieniu betonowych przęseł stał kiosk. Wielkości kiosku. Jego górną przeszklona część zajmowała karuzela, którą podróżowały… książki. Tak, na takiej niezbyt spiesznej karuzeli jeździły w kółko setki książek zwróconych do świata grzbietami z tytułami i nazwiskami autorów. Podszedłem bliżej, żeby przyjrzeć się jak to działa i po co działa, kiedy do kiosku podszedł młody mężczyzna z plecakiem. Z plecaka wyjął kilka książek, z kieszeni telefon. Na ekranie dotykowym kiosku wystukał co chciał, pojawił się kod QR, zeskanował go telefonem, otworzyła się szuflada. Mężczyzna wsuwał do niej kolejno książki, kiosk potwierdzał ich odbiór dzwonkiem.

Potem podeszła kobieta w średnim wieku, wystukała na ekranie kiosku coś tam coś tam, a potem podsunęła do ekranu swój telefon z wyświetlonym wcześniej kodem QR. Szuflada się otworzyła i pani wyjęła z niej książkę i poszła sobie.

A potem się okazało, ze jeśli nie mamy nic do oddania, ani nic do pożyczenia z kiosku – biblioteki, to możemy sobie na przykład pożyczyć jedną z tych książek z karuzeli. Trzeba podać kod QR zarejestrowanego członka biblioteki miejskiej w Shenzhen (a właściwie bibliotek miejskich, bo jest ich tu ogromna sieć) wybrać numer książki z karuzeli i kiosk zaraz książkę poda. A jak sobie kupiliśmy książkę w sieci i było nam akurat wygodnie, by ją odebrać w tym miejscu, to kiosk bibliotekarz z całego swojego boku i tyłu był książkowym paczkomatem. Kod QR, numer skrytki, kod od kuriera i voila, książka do odebrania. 24 godziny na dobę.

Po chwili dziwowania się wynalazkiem oderwaliśmy się od kiosku bibliotecznego i ruszyliśmy ku głównej bramie szklanej góry. Dodam, ze ja wciąż nie do końca wiedziałem dokąd zmierzamy. Jedyny napis, który widziałem informował, że znajdujemy się w Centrum Kultury Shenzhen. Pokonaliśmy niezwykle szerokie schody, doszliśmy do szeregu szklanych drzwi, za którymi widać było szereg bramek, takich jak na lotniskach, czy w budynkach publicznych. Security check. A ja bez dokumentów. No i mówię koledze Arkowi, że ja nie mam przy sobie paszportu, więc ta nasza wizyta chyba się kończy. A kolega Arek z dobrotliwym politowaniem puka się w głowę i delikatnie, acz stanowczo skłania mnie do przekroczenia szklanej granicy.

Weszliśmy do środka, daliśmy do prześwietlenia plecaki i już. Weszliśmy do środka. Znalazłem się w ten sposób we wnętrzu wielkiego budynku głównej biblioteki publicznej Shenzhen. Weekend, sobota, okolice południa, Chiny Ludowe. Z parteru, ogromnego zewsząd przeszklonego hallu ruszyliśmy windą na ostatnie piętro. Kiedy wyszliśmy z windy okazało się, że mamy do wyboru kilka korytarzy wyłożonych grubymi wykładzinami, ze ścianami wyłożonymi panelami drewnianymi likwidującymi echa i pogłosy. Poszliśmy jednym z tych korytarzy, by wejść do sporej Sali widowiskowej, gdzie na scenie znajdowało się ze 30 osób i kilka manekinów. Szybko zorientowaliśmy się, że ma tu miejsce spotkanie szkoleniowe młodych ludzi, którzy przygotowują się do pracy przy jakimś sportowym evencie typu maraton, czy coś tam. Ludzie z pogotowia i straży pożarnej pokazywali jak się prowadzi akcję reanimacyjna, kilka osób ćwiczyło na manekinach. Chwilę popatrzyliśmy i zeszliśmy piętro niżej.

I tu się zaczęło.

Z poziomu tego piętra było można było zobaczyć wszystkie piętra poniżej. Bo elewacja, te szklane góry, stanowiły jakby namiot rozłożony nad betonowo-drewnianą konstrukcją pięter rozpościerających się nieregularnie niczym tarasy upraw herbaty na wzgórzach w Guangxi. I na każdym piętrze znajdowały się dziesiątki, setki osób. Wszyscy ci ludzi czytali. Były tu sale jak z Harry Pottera, w drewnie, z lampami z zielonymi kloszami na stołach z ogromnymi blatami, gdzie można rozłożyć kilka, kilkanaście książek, do których zagląda się pisząc jakąś pracę. Były ultranowoczesne przestrzenie z designerskimi szezlongami, gdzie zamiast książek do czytania służyły tablety i e-czytniki, były sale komputerowe, gdzie można było czytać cyfrowe wersje książek nowych i takich bardzo starych.  Czytający siedzieli pod ścianami, w wymyślonych przez architektów krużgankach, na parapetach, na schodach. Były tu dzieciaki w wieku lat 6-7, był tez pan, który wyglądał niczym mistrz z Kill Billa, tyle, że odziany w sztruksową marynarkę i jeansy, który analizował na ekranie komputera jakąś partię go. W sumie we wnętrzu tej szklanej góry było kilka tysięcy osób. I była cisza jak w wielkiej katedrze w sobotnie popołudnie, odwiedzanej przez setki turystów, którzy zachowują ciszę, ale ktoś czymś szurnie, ktoś kaszlnie, lub chrząknie, ktoś stuknie czymś o blat. Żadnych głośnych rozmów, żadnych dzwonków telefonów. Szklano-betonowy ul, w którym wszyscy czytają, albo stoją w ogonkach by książki oddać, lub książki pobrać. Z poziomu bodaj 5 piętra postanowiliśmy zjechać wielkimi, długimi niczym w moskiewskim metrze ruchomymi schodami zawieszonymi w pustej przestrzeni nad recepcja biblioteki. I kiedy tak jechaliśmy w dół w tej ciszy przeszył mnie dreszcz. Włosy stanęły mi dęba na rękach i na karku, jak zawsze wtedy, gdy słyszę muzykę, która mnie urzeka.

Zrozumiałem, że my, tam gdzieś na Zachodzie mamy przechlapane. Dokładnie w tamtym momencie mój mało lotny umysł dokonał syntezy obserwacji poczynionych na przestrzeni kilku miesięcy i zrozumiałem, że odkryłem tajna broń Chińskiej Republiki Ludowej.

Tą bronią jest nauka. Rozumiana jako edukacja, jako czyli nauczanie i uczenie się, ale także jako działanie w obszarze nauki, praca naukowa, poznawanie, odkrywanie. I znów nauczanie.

Sobota, weekend, kilka tysięcy mieszkańców Shenzhen z wielu opcji spędzenia wolnego czasu w mieście, które ma naprawdę wiele do zaoferowania jeśli chodzi o spędzanie wolnego czasu, wybiera bibliotekę. By czytać. By się dowiadywać. By się czegoś nauczyć.

Zrozumiałem też, że zmienił się charakter i znaczenie tych pojęć, czyli edukacji, nauki w czasie mojego bywania w Chinach od połowy lat 90, a ja tego po prostu nie zauważyłem. Rzecz wydarzała się obok mnie. Gdzieś tam, realizując kolejne projekty słyszałem, rozmawiałem na temat przedszkoli, szkół, studiowania. Zwłaszcza to studiowanie miało podobny do polskiego charakter, czyli generalnie zazwyczaj chodziło o dobry papier. Jakiś marketing, jakieś zarządzanie. Dyplom, a już taki z zagranicznej uczelni otwierał drzwi do kariery w korporacji, albo w urzędach, z możliwością sięgnięcia po te najwyższe szczeble. No, i ze to kosztowało krocie, więc trzeba było zakasywać rękawy i robić kolejne interesy, większe, zyskowniejsze, bo chińscy studenci musieli liczyć się z płaceniem 100% czesnego na uczelniach w Stanach, w Australii, czy Wielkiej Brytanii.

Ale gdzieś tam z początkiem XXI wieku ten model kariery, ten model ścieżki edukacyjnej zaczął się zmieniać. Coraz ważniejsze były kierunki techniczne, coraz większą renomę zyskiwały chińskie uczelnie. Zmieniał się też status naukowców w Chinach. Zupełnie dla mnie niepostrzeżenie z gości w sfilcowanych sweterkach, zarabiających ekstra kasę jako tłumacze na targach i osoby odpowiedzialne za korespondencje mailową z zagranicznymi klientami, zmieniali się w ludzi prowadzących coraz śmielsze projekty badawcze, coraz częściej wyjeżdżających na międzynarodowe konferencje, coraz częściej organizujących najważniejsze dla danego obszaru nauki wydarzenia na swoim terenie, w Chinach.

No i zaczęli zarabiać bardzo przyzwoite pieniądze. No i mogli liczyć na wsparcie władz w realizacji swoich projektów. Wsparcie organizacyjne i finansowe, liczone w milionach, dziesiątkach, setkach milionów dolarów.

I co dalej? O tym w podcaści “Ujawniam tajna broń Chin”

 

 

Zdjęcia: Arnold Adamczyk & Co. – ogromne dzięki!

Redakcja: Leszek B. Ślazyk

e-mail: kontakt@chiny24.com

© 2010 – 2021 www.chiny24.com

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button