Chiny subiektywnie

Podcast #14: Urocze patałachy kontra sztywne kujony

Od wielu dni przepełnia mnie uczucie, które zapewne i Państwu nie jest obce. Uczucie pogłębiającej się bezradności. To nie jest ani depresja (rosnąca w siłę ostatnio niezwykle, zwłaszcza wśród dzieci), ani jakaś desperacja. Te skrajne bardzo stany ducha można chociażby tłumić, dławić farmakologicznie, można z nimi walczyć terapią. Ale bezradność nie jest ani chorobą, ani stanem emocjonalnym. Jest utratą wpływu na to co i jak się dzieje dookoła nas.

Bezradność moja na przykład wynika z absolutnego braku przewidywalności otaczającej mnie rzeczywistości. Styczeń i luty to już te miesiące, kiedy zazwyczaj planuje się letnie wakacje. I to jest doskonały przykład bezradności. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach w Europie w tym roku kupuje wycieczkę do Grecji, albo 2 tygodnie pobytu w pensjonacie w Portugalii? Ja na przykład nie. Doświadczenie minionego roku każe mi się puknąć w głowę. Na zwrot pieniędzy z Lufthansy musieliśmy czekać ponad 8 miesięcy i cieszymy się jak dzieci, że za niezrealizowanie umowy odjęli sobie tylko 12%. Łaskawcy…

Większość z nas udaje, że przywykła do pracy zdalnej. Ja nie przywykłem. Nie satysfakcjonują mnie spotkania w sieci zastępujące spotkania w realu, przy kawie, lampce wina, gdzieś w Warszawie, Marsylii, czy w Shenzhen. Nie pracuje mi się dobrze w domu, pomiędzy sprawunkami, nagłymi potrzebami, lub problemami domowników, pośród miliona drobnych kompromisów, które sprawiają, ze rzeczy wykonywane normalnie w ciągu 2-3 godzin teraz często czekają niedokończone do dnia następnego. Być może jestem odosobniony w tym uczuciu, ale mam wrażenie, ze udając przed sobą samymi, że coś konkretnego ronimy, to jednak dryfujemy. Nie płyniemy tam, gdzie chcemy, tylko tam, gdzie niesie nas bezład organizacyjny dominujący w otaczającej nas rzeczywistości.

Moje poczucie bezradności zamienia się w piekący niczym jalapeno dyskomfort kiedy rozmawiam z moimi przyjaciółmi z Chin, którzy albo na przełomie 2019 i 2020 nie polecieli do Europy na święta, albo którzy wykorzystali krótkie okienko transferowe ostatniego lata i czmychnęli z powrotem do Chin. Niektórzy z gorzkim poczuciem swoistej klęski. Bo wracali do siebie, bo nagle się okazało, że to właśnie w Chinach jest już ich dom. Który rozumieją, który działa tak, jak działać powinien, czyli w sposób przewidywalny, relatywnie racjonalny… Piękna konstrukcja, nieprawdaż? Ale żyjemy w czasach, kiedy nawet rozum jest relatywny.

Kiedy rozmawiam z moimi przyjaciółmi, którzy są teraz w Chinach, jest mi przykro. Dlatego, że prowadzą w miarę normalne życie. Rozmawiają ze mną siedząc w knajpach, albo barach. Piją kawę przy stoliku wystawionym na ulicy. Dzwonią z biura, gdzie wszyscy znani mi ludzie siedzą przy biurkach i dziobią w klawiatury. Idą na zakupy do miejsc, gdzie przewalają się nieustannie tłumy znane u nas wyłącznie w okolicach wielkich stadionów na kilka kwadransów przed jakimś wielkim wydarzeniem. Życie toczy się normalnie. Z pewnymi oznakami tej „nowej rzeczywistości”, ale nienachalnymi. Pozostającymi gdzieś w cieniu.

Ja siedzę w tym czasie w domu, z jednej strony walcząc, żeby syn brał udział choć w sposób pozorowany w lekcjach zdalnych, z drugiej zaś starając się odkryć metodę odcięcia się od ciągów videocalls mojej żony z jej współpracownikami z całego świata. Składanie literek zarówno bierne, jak i czynne w tych okolicznościach to koszmar.

I nie wiadomo, czy stan rzeczy odmieni się po Wielkanocy, czy tez nie. No, bo Wielkanocy to raczej znów nie będzie. Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Belgia, Holandia wprawdzie zaostrzają działania wymierzone w rozprzestrzeniającego się wirusa, ale za to Polska, czy Włochy czynią wręcz odwrotnie. No to sól ziemi pojedzie pośmigać na nartach, wróci – zupełnie jak w zeszłym roku – i zaczniemy wszystko od początku.

Bezradność. Czy jak umówię się na spotkania za dwa tygodnie, to będziemy te spotkania mogli odbyć? Czy jak wyjadę, to będę mógł wrócić? Kiedy w końcu będę się mógł zaszczepić? A jeśli to gdzie? Bo chciałbym otrzymać wiarygodne świadectwo szczepienia, które nie będzie kwestionowane przez wzgląd na brak transparentności danego systemu szczepień. I tak dalej, i tak w kółko.

Tej bezradności w moim przypadku szczególnym towarzyszy złość. A to dlatego, że zajmując się Chinami nieco bardziej niż przeciętny Kowalski, siłą rzeczy niemal codziennie dowiaduję się jakichś szczegółów na temat sytuacji epidemiologicznej tam.

Ostatnio mówi się od drugiej fali pandemii w Chinach. Przy czym chodzi o jakieś 50 przypadków dziennie w państwie w którym mieszka 1 miliard 400 milionów ludzi. To jakby w Polsce każdego dnia wykrywano 1.28 przypadku zakażenia wirusem. A mimo to całe Państwo Środka postawiono w stan alertu epidemiologicznego. Bo? Bo – o czym piszę i mówię często – w Chinach wszyscy wiedzą, że wirus nie zniknął, że on wciąż krąży, nie przestało być niebezpiecznie. Bo sprawę wirusa lepiej traktować poważnie. Lepiej dmuchać na zimne. Bo w takiej sytuacji trzeba działać metodycznie i konsekwentnie. Bo są sprawdzone od ponad stu lat metody, a cudów nie ma.

Ale po kolei.

Wróćmy do przełomu roku 2019 i 2020. To wtedy zaczęło się mówić o ognisku SARS, lub choroby do SARS podobnej w WuHan, w chińskim mieście, o którym wcześniej na świecie nie słyszał prawie nikt. Wiadomo dziś, że miejscowe władze nie chciały na siebie brać odpowiedzialności za ogłoszenie stanu epidemiologicznego, zgodnie z opracowanymi lata wcześniej procedurami (w czasie i po epidemii SARS w 2002 roku…). A nie chciały, bo zbliżał się Chiński Nowy Rok, najważniejsze święto w chińskim kalendarzu, czas wyjazdów do rodzin, ale też wielkie żniwa dla restauracji, hoteli, kin, centrów rozrywki, etc. Okazało się jednak, że nowy wirus ma w czułku święta tradycyjne i robi co chce, czyli powoduje, że niektórzy ludzie w kontakcie z nim się duszą, że trzeba ich podłączać do respiratorów, że nie każdy z tej przychody wychodzi cało.

Do akcji przystąpiła centrala. Uruchomiono procedury i zaczęto je dopasowywać do nowych okoliczności. Bo okazało się, że COVID-19 jest jednak znacznie bardziej jadowity i zawzięty niż SARS, o którym już w zasadzie zapomniano.

W świat poszły zdjęcia z placu budowy. Chińczycy w kilka dób zbudowali szpital polowy (kontenerowy, a nie z namiotów) dla kilku tysięcy osób. Potem w telewizjach informacyjnych i na portalach newsowych pojawiały się codziennie sensacyjne wiadomości z Państwa Środka. Kolejne miasta objęte kwarantanna. Zakaz podróżowania w kraju. Wstrzymanie połączeń lotniczych z Chin i do Chin. Kolejne tysiące osób, u których stwierdzono obecność wirusa.

I w zasadzie tyle. Oprócz krótkotrwałej akcji wysyłki maseczek ochronnych do Chin, i jeszcze węziej zakrojonej akcji wysłania tam respiratorów i innych urządzeń medycznych specjalnie się sprawą po naszej stronie kuli nie zajmowano.

Przyglądano się sytuacji z pewnym zaciekawieniem, podobnym do tego przejawianego przez Tolkienowskie Niziołki podczas pokazu ogni sztucznych przygotowanego przez Gandalfa. Może straszno, może śmieszno, na co to drążyć?

Zarzucano Chinom i Chińczykom, że nie zareagowali w porę, że tak nieporadnie działali w pierwszych tygodniach epidemii, że po prostu żal dupę ściska.

No i wirus zapukał do Europy.

Tak gdzieś z początkiem lutego. Resztę znamy. Zachód podzielił się na dwa główne obozy:

– tych co w wirusa nie wierzyli (i do dziś w większości nie wierzą, może za wyjątkiem Borysa Johnsona, który z jednej skrajności poszedł w drugą, po tym jak się okazało, ze fikcja i wymysły lewaków prawie go udusiły w realu),

– oraz tych co założyli, ze skoro w Chinach było z nim – tym wirusem – tyle zachodu, to może jednak warto zareagować, przyjąć do wiadomości, że wirus stanowi zagrożenie, a co za tym idzie należy się przed nim bronić.

Od lutego zeszłego roku do dzisiaj niewiele się zmieniło. W sensie tych dwóch zasadniczych grup, z niezliczoną liczbą frakcji w każdej z nich.

Bo mamy już przecież sporą grupę ludzi uznawanych za zdrowych na umyśle i posiadających pełnię praw obywatelskich, którzy są w stanie dać się pociąć na kawałki w imię niezbitych dowodów na to, że szczepionki przeciw COVID-19 dokonują transformacji kodu DNA, a także pozwalają niejakiemu Gatesowi kontrolować zaszczepionych zdalnie,

jak i takich, dla których jedynym rozwiązaniem jest zatrzaśnięcie się na trzy spusty w miejscu zamieszkania i odczekanie tak długo, aż wirus sam sobie pójdzie, tudzież po prostu zdechnie. Przestanie istnieć.

No i mamy też tych co się chcą zaszczepić, i tych, którzy nie dadzą się omamić farmaceutycznym skrytobójcom.

Po nasileniu zachorowań w marcu i kwietniu, w maju sytuacja zaczęła się poprawiać. A w czerwcu w większości państw europejskich odtrąbiono wygraną i rozpoczęto letnie wakacje. Jednocześnie szeroko rozprawiając na temat drugiej fali, która jak nic przyjdzie do Europy i USA jesienią. I przyszła. I znów się okazało, ze byliśmy jak te tolkienowskie niziołki.

Tyle, że w naszej bajce nie było sztucznych ogni Gandalfa.

Boże Narodzenie odwołano, Nowy Rok został na dworze sam. No, ale pojawił się promyczek nadziei, no bo się okazało, ze Pfizer zrobił szczepionkę i ona nas wszystkich uratuje. Pod warunkiem, że się zaszczepimy, co było o tyle niełatwe, że co najmniej połowa potencjalnym biorców szczepionki powiedziała: a takiego wała, pocałujcie misia w pompkę…

A co się w tym czasie działo w Chinach?

Od chwili kiedy powstały owe słynne szpitale polowe dla tysięcy zakażonych minęło kilka tygodni. W całym państwie upowszechniono kilka standardów:

– powszechne noszenie maseczek przez wszystkich we wszystkich przestrzeniach publicznych. Co bardzo ważne: wszędzie i nieustannie informowano jaka jest zasadnicza funkcja maseczki, czyli, ze nie chroni ona noszącego przed wirusem, ale zapobiega przed roznoszeniem wirusa przez noszącego. Maseczki nie chronią noszących, chronią tych wokół. Jesteś członkiem społeczeństwa? Dbaj o innych.

– we wszystkich miejscach, gdzie taka czynność była możliwa wprowadzono mierzenie i rejestrację temperatury. Ponieważ najpowszechniejszym objawem zarażenia COVID-19 jest gorączka, postanowiono mierzyć temperaturę każdej osoby wchodzącej i wychodzącej przez bramę osiedla, przez hol hotelu, wchodzącej do budynku biurowego, do domu towarowego do restauracji. W ostatnim roku podróżowałem nieco po Polsce i Europie. Temperaturę zmierzono mi raz. W Marsylii.

– normą stał się obyczaj dezynfekowania rąk za pomocą płynów dezynfekujących dostępnych w każdym publicznym miejscu.

– po kilku tygodniach bardzo mieszanych reakcji społecznych zaczęto wprowadzać aplikacje pozwalające monitorować osoby zainfekowane wirusem, tudzież mające kontakt z osoba zarażoną. Podobne rozwiązania zastosowano równolegle w Korei Południowej, Japonii i na Tajwanie.

– wprowadzono powszechny obyczaj cyklicznego dezynfekowania przejść podziemnych, klatek schodowych, wind, ciasnych, charakterystycznych dla Chin ulic handlowych, pasaży, etc.

Latem, kiedy Europa udała się na upragnione wakacje, Chińczycy również starali się złapać kilka dni wolnego, a nie mogąc odbywać wycieczek zagranicznych ze zdwojona energią ruszyli na podbój lokalnych atrakcji turystycznych. Ale z zachowaniem wcześniej wymienionych reguł. Otwarto bary, restauracje, plaże, kina, teatry, siłownie, odpuszczono sobie otwieranie stadionów sportowych.

Równolegle realizowano reformy systemu opieki zdrowotnej i instytucji będących odpowiednikiem polskiego sanepidu.

Zgodnie z zaleceniami epidemiologów, potwierdzonymi doświadczeniami wiosennymi skupiono uwagę na jedynej sprawdzonej metodzie monitorowania epidemii, czyli na testowaniu.

Z jednej strony rozpoczęto prace badawczo-rozwojowe nad nowymi rodzajami testów wykrywających wirusa, takich, które nie wymagają obsługi wysoko wykwalifikowanych specjalistów ani specjalistycznego zaplecza sprzętowego, zarazem takich, które można wykonywać w dowolnych warunkach, a ich wyniki uzyskiwać jak najszybciej. Testy do zastosowania masowego, czyli dla testowania dziesiątek milionów ludzi miały być oczywiście jeszcze tanie. Zgodnie z wcześniej już wypracowaną metodologią zadanie to powierzono jednocześnie wielu placówkom i firmom z wielu rozproszonych po całych Chinach miast.

Z drugiej strony – znów na bazie doświadczeń wiosennych – przebudowano organizacyjnie cały chiński system laboratoriów powołanych do analizy próbek organicznych. Przystąpiono do tworzenia ogólnokrajowej sieci laboratoriów, dysponujących odpowiednim potencjałem, by dokonywać analizy wielkich ilości testów w jak najkrótszym czasie. Postanowiono też, że każda prowincja ma mieć przynajmniej jedno laboratorium dedykowane do analizy testów o poziomie bezpieczeństwa biologicznego 3 (BSL3), a każde miasto powyżej 5 mln mieszkańców uzyska co najmniej jedno laboratorium spełniające standardy bezpieczeństwa biologicznego na poziomie 2. Na bazie obserwacji poczynionych pomiędzy styczniem a kwietniem 2020 roku zwrócono uwagę, że wiele chińskich szpitali nie miało technicznej możliwości analizy próbek i przeprowadzenia testów, zwłaszcza w okresie, gdy wirus nie był jeszcze zidentyfikowany. Szpitale chińskie miały taką zdolność uzyskać w jak najkrótszym czasie.

Z trzeciej strony rozpoczęto intensywne ćwiczenia mające na celu wypracowanie jak najefektywniejszych procedur umożliwiających masowe, idące w miliony testowanie osób, w jak najkrótszym czasie. Z wiosennych doświadczeń wynikało wprost, że nieprzećwiczone procedury, nawet te najdoskonalsze są bezużyteczne, jeśli nie zostały przećwiczone.

Sprawność systemu wypróbowano w Qingdao. Tam w ciągu tygodnia przetestowano ponad 10 milionów osób. Potem podobne ćwiczenia na wielka skalę przeprowadzono miedzy innymi w Pekinie.

W Szanghaju zaś wypróbowano bardziej precyzyjny model działania. Kiedy wykryto przypadek zakażenia wirusem COVID-19 u jednego z pracowników lotniska PuDong, który uległ zarażeniu w wyniku kontaktu z zakażoną przesyłką lotniczą w ciągu dwóch godzin odtworzono całą mapę jego kontaktów, namierzono te osoby i poddano testom, kwarantannie, ponownym testom i podziękowano za współpracę. Zamknięto na 10 dni wyłącznie dzielnicę (kilka kwartałów) wokół miejsca zamieszkania chorego. Przetestowano wszystkich, zatrzymano w domowej kwarantannie, po potwierdzeniu, że nie ma innych przypadków zakażeń odwołano bardzo lokalny lockdown.

W tym samym czasie zintensyfikowano produkcję środków ochrony osobistej, czyli maseczek, ubrań ochronnych, przyłbic, rękawic, etc. Po krótkim okresie pospolitego ruszenia wprowadzono ostre zasady weryfikacji jakości produktów, dla uniknięcia skandali poza granicami Chin, a dotyczących wątpliwej jakości produktów medycznych wyeksportowanych z Chin, wprowadzono dla tych produktów zasadę eksportowania wyłącznie za pośrednictwem państwowych central handlu zagranicznego, na których spoczęła odpowiedzialność za jakość dopuszczanych do eksportu towarów.

Późną wiosną świat odgrażał się, że przenosi produkcje z Chin, że dość tego, w maju i w czerwcu ilości eksportowanych przez chińskie firmy produktów medycznych od rękawic lateksowych po respiratory biły historyczne rekordy. A mogły je bić, ponieważ od końca kwietnia sukcesywnie wracano do normalnego tempa pracy. W zmienionych warunkach, w reżimie sanitarnym. Polegał on miedzy innymi na tym, że fabryki dzielono na separowane strefy. W sytuacji kiedy stwierdzano u któregoś z pracowników obecność wirusa, zamykano sekcję, a nie całą fabrykę, była to ostateczność, możliwa w przypadku pojawienia się wieloosobowego ogniska epidemicznego.

Szybkie przystosowanie do „nowej normalności” spowodowało, że chińska gospodarka, która w I kwartale 2020 roku runęła po raz pierwszy od początku reform głęboko poniżej zera, zaczęła odzyskiwać wigor. W III i IV kwartale zaczęła bić rekordy zarówno na rynku wewnętrznym (obroty w e-commerce, sprzedaż aut elektrycznych), jak i na rynkach zagranicznych. Świat, który tak się odgrażał z tym przenoszeniem produkcji, kupował z Chin tak dużo, że zatkały się wszystkie kanały transportu morskiego, kolejowego, lotniczego. Koniec końców chiński PKB wzrósł w całym roku 2020 o ponad 2%. A deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych z Chinami ponownie się powiększył. Tak jak i wielkość inwestycji bezpośrednich kapitału amerykańskiego w Chinach. Chiny w roku pandemii stały się najważniejszym celem bezpośrednich inwestycji zagranicznych świata.

Od końca marca wiadomo było, że liczne chińskie firmy farmaceutyczne i uczelnie farmakologiczne rozpoczęły prace nad opracowaniem lekarstwa, prawdopodobnie szczepionki przeciwko wirusowi COVID-19. Rzecz stała się jasna po opublikowaniu przez chińskie media zdjęć generał major Chen Wei, która poddała się szczepieniu specyfikiem opracowanym przez jej zespół, który wcześniej opracował szczepionkę przeciwko eboli.

Pod koniec sierpnia w III ostatniej fazie badań klinicznych znajdowało si e 6 chińskich szczepionek. W samych Chinach wiadomości na temat postępów w pracach nad szczepionkami na daleki margines wypchały doniesienia z dorzecza rzeki Jangcy doświadczonego największymi od 40 lat powodziami.

Również w sierpniu pojawiły się pierwsze informacje na temat wprowadzenia nowego modelu gospodarczego dla Chin. Gospodarka oparta dotąd na eksporcie będzie ewoluować ku tak zwanym dwóm obiegom, gdzie podstawowym obiegiem będzie rynek wewnętrzny przekształcany stopniowo w rynek światowy. Czemu? Świat zewnętrzny okazał się być bardziej nieprzewidywalny niż to mogło się wcześniej wydawać. A wewnętrzny wymagał wielu istotnych zmian.

Ot chociażby kwestia zaopatrzenia wielkich miast w czasach trudnych. W okresie apogeum epidemii w Chinach okazało się, że miasta pozbawione zostały dostaw świeżych warzyw i owoców. Dostawcy produkujący daleko od dużych miast nie mogli dotrzeć do swoich odbiorców. Wniosek: produkcję żywności należy przenieść bliżej miast, a nawet do samych miast. Co stoi na przeszkodzie, aby uruchomić w granicach miast różnej wielkości hydroponiczne uprawy owoców i warzyw? Produkcję masową, przemysłową zbóż i wszelkiego rodzaju mięs należy zautomatyzować, wyeliminować z niej człowieka. Dostawy powierzyć pojazdom autonomicznym.

Pod koniec lata 2020 roku rozstrzygnięto międzynarodowy konkurs organizowany przez władze centralne na projekt modułowego miasta samowystarczalnego. Idea: miasto, które zapewnia możliwość pracy i życia w warunkach okresowych lockdownów z dowolnych powodów, a które jest samowystarczalne jeśli chodzi o energię, wodę, żywność…

Cały rok 2020 był w Chinach triumfem nowych technologii. Dostawy medykamentów na terenie całego państwa organizowano przy użyciu pociągów super szybkich. W efekcie tych doświadczeń opracowano superszybki pociąg towarowy, który już dziś wozi przesyłki z prędkością 350 kilometrów na godzinę.

W pierwszych miesiącach zeszłego roku opracowano i wdrożono powszechny system edukacji zdalnej dla dzieci i młodzieży od wieku przedszkolnego do maturzystów włącznie. Połączono tu potencjały telewizji prowincjonalnych i centralnej ze szkolnymi systemami, z których dzieci i młodzież korzystały dzięki otrzymanym ze szkół tabletom. No i powszechnemu dostępowi do internetu. W dużych miastach internetu 5G. I tak dla każdego rocznika oddzielnie w telewizji prowadzono lekcje – nazwijmy je profilowymi – podczas których przekazywano podstawę programowa przedmiotu. Te lekcje trwały 20 minut. Po lekcji telewizyjnej zaczynała się lekcje „klasowe”. Znany uczniowi nauczyciel, poprzez tablet prowadził lekcje uszczegółowiającą lekcję telewizyjną. Zadawał prace domowe, które dzieci dostarczały mailem, w wersji plików audio lub video. Platforma komunikacji stał się program pierwotnie zaprojektowany przez Alibabę dla zastosowań korporacyjnych, czyli Ding Talk. Znacie Państwo? Nie? Ja znam i używam.

Upowszechnienie nowoczesnych technologii sprawiło również, że pracę kontynuowały urzędy i sądy. W tym drugim przypadku efekty przyniosła cyfrowa reforma chińskiego sadownictwa, która rozpoczęła się w 2017 roku. Rozprawy sadowe prowadzono pomimo powszechnych kwarantann, lockdownów i innych fizycznych barier. Każdy z uczestników procesu mógł brać udział w rozprawie, czy posiedzeniu sądu ze swojego mieszkania. Sprawdziły się tu komunikatory takie jak WeChat, dedykowane systemy komunikacji, możliwość przesyłania dokumentów w formie elektronicznej. Dzisiaj sąd nie musi wzywać świadka, czy biegłego z drugiego końca państwa. Proces w formule hybrydowej nikogo nie dziwi. Po to są w końcu technologie… Nowe oblicze chińskich sądów to zresztą osobna, niezwykle fascynująca sprawa. Polecam uwadze serię artykułów poświęconych temu tematowi na stronie chiny24.com

W grudniu ogłoszono, że szczepionka firmy SinoPharm o nazwie SinoVac została dopuszczona do użytku. Warunkowo. Zapowiedziano, że tą i innymi szczepionkami przed rozpoczęciem chińskiego nowego roku zostanie zaszczepionych 50 milionów osób. Wyjasniono jednocześnie, ze Chiny zastosują odmienną od europejskiej strategię szczepień. Najpierw zaszczepione zostaną osoby aktywne zawodowo, wśród nich w pierwszej kolejności te, których charakter pracy powoduje, ze maja kontakt z dużą liczbą innych ludzi. Pracownicy służby zdrowia, kierowcy taksówek i autobusów, urzędnicy, kolejarze, pracownicy sklepów itd., itp. A kiedy oni zostaną zaszczepieni, przyjdzie kolej na innych. A kiedy i inni Chińczycy zostaną zaszczepieni, Chiny będą traktować swoje szczepionki jako dobro wspólne. Podzielą się ze światem i produktem i jego recepturą.

No i dzielą się. Na początku roku szef chińskiego MSZ odwiedził państwa afrykańskie. Tam ustalono harmonogramy dostaw chińskich szczepionek. Tydzień później Wang Yi odwiedził Filipiny. Przed wyjazdem do Pekinu podarował Filipińczykom pół miliona dawek chińskiej szczepionki. Ta szczepionka stała się podstawą strategii szczepień w Indonezji. Rośnie liczba państw, które nie chcą czekać na łaskę Astra Zeneci czy Pfizera, skoro znów się okazuje, że Chińczycy mogą dostarczyć szczepionki szybko i bez ściemniania. Pierwszym państwem unijnym, które nabyło w Chinach szczepionki przeciw Covid-19 były Węgry. W obliczu braku możliwości wypełnienia przez zachodnich dostawców ustaleń kontraktów Angela Merkel oświadczyła, że Unia powinna jak najszybciej zweryfikować chińskie specyfiki, a jeśli spełniają europejskie normy, wprowadzić je do użytku.

W pierwszej połowie 2020 roku pokpiwano sobie z – zacytuję: „płytkości dyplomacji maseczkowej”. Dziś Chiny prowadzą dyplomację szczepionkową. Z niewątpliwym powodzeniem. Zachód w chwili zagrożenia nie potrafi wyzwolić się z małostkowości, chciwości, krótkowzroczności. Rządy największych państw okazują się bezradne wobec korporacji, które po prostu łamią spisane wcześniej umowy. I nie obawiają się żadnych konsekwencji. Nie potrafimy skoordynować działań, tak by w tym samym czasie i w tych samych okolicznościach zakładać te maseczki, mierzyć temperaturę, kiedy trzeba siedzieć na tyłku i zjednoczeni dawać odpór wspólnemu przeciwnikowi, czyli wirusowi.

Zastanawiałem się jak rozwinie się sytuacja w Chinach w związku z Chińskim Nowym Rokiem. To przecież poza samym świętowaniem największa na świecie migracja ludności. Setki milionów ludzi, setki milionów udaje się w podróż do rodzin. Jedni z wielkich miast do odległych wniosek, inni z wiosek do wielkich miast. Wielki świąteczny megamiks podróżujących samochodami, autobusami, pociągami i samolotami. Oczywista okoliczność, z której skorzystać może wirus.

Władze chińskie nie wprowadziły żadnych zakazów, ani nakazów. Poprzestały wyłącznie na zaleceniu, sugerowaniu, żeby może jednak powstrzymać się od podróży w tym roku, bo lepiej dmuchać na zimne. A potem – oczywiście przypadkiem zupełnym – okazało się, że są pojedyncze przypadki zachorowań, zwłaszcza na północy kraju, zwłaszcza w Pekinie. Niedużo, 50 osób w całym kraju, ale lepiej dmuchać na zimne.

Natychmiast wprowadzono ponownie powszechne mierzenie temperatury, obligatoryjne noszenie maseczek, uruchomiono aplikacje mobilne. Natychmiast w miejscach wykrycia nowych przypadków uruchomiono specjalne centra masowych testów. Bo lepiej dmuchać na zimne.

Pojawiły się w mediach chińskich artykuły na temat potencjalnych zagrożeń wynikających z podróży w tłumie obcych osób, z których każda może być nosicielem wirusa. W reklamach chińskich wielkich firm pojawił się motyw świętowania na odległość, którą łagodzą nowe technologie. Lokalne władze zaczęły informować, że nie ma problemu, przyjechać może każdy i wyjechać może każdy, tyle, że zgodnie z wypracowanymi procedurami każdy przyjezdny musi odbyć dwutygodniowa kwarantannę. Oczywiście po przedstawieniu aktualnego negatywnego wyniku testu. Wracający ze świąt z głębokiej prowincji do pracy w odległych miastach muszą liczyć się z okolicznością, ze jeśli w czasie świąt ich prowincja zostanie uznana za region wysokiego ryzyka epidemiologicznego, to nie wjadą do miasta, w którym pracują, nawet jeśli testy wykażą, że są „czyści”. A, no i że jak ktoś chce jechać prywatnie sobie do domu, to wszystkie testy i kwarantanny są oczywiście odpłatne.

Ale jeśli ktoś mając na uwadze dobro społeczne poświęci się i nie wyjedzie na te najważniejsze w kalendarzu chińskim święta rodzinne, może liczyć na premię w wysokości 1500, a może nawet 300 juanów, czyli od 850 do 1700 złotych. Może tez spodziewać się dodatkowych punktów pozytywnych na swoim koncie Systemu Zaufania Społecznego. A ten przekłada się na przykład na możliwość zaciągania kredytów bez żyrantów, zabezpieczeń, etc.

Niedawno mówiłem o stosowaniu kija i marchewki, prawda? No właśnie.

Według danych zebranych przez Krajowy Urząd Statystyczny aż 85% Chińczyków odpuszcza sobie w tym roku wyjazd do rodziny z okazji Chińskiego Nowego Roku.

Znajomi przesyłają z Chin zdjęcia wielkich dworców kolejowych, które normalnie w tym okresie powinny przypominać wielkie batalistyczne obrazy, typu Panorama Racławicka. W tym roku na dworcach kręcą się głównie ludzie odpowiedzialni za porządek i czystość.

Kij i marchewka. Chińczykom jest oczywiście przykro, że nie będzie tak, jak zwykle. Ale coś za coś.

W minionym roku specyficzna dla Chin społeczność robotników migrujących liczyło około 285.6 miliona osób. To oni, robotnicy migrujący, ludzie zameldowani w setkach tysięcy chińskich wiosek i małych miasteczek, którzy pracują w wielkich miastach w fabrykach, na budowach, w handlu, w logistyce, zwłaszcza w firmach kurierskich, to oni głównie w normalnych czasach jechali na święta do domu. W tym roku w ogromnej większości tego nie zrobili. Wigilia Chińskiego Nowego Roku przypada w tym roku 11 lutego. Żeby wziąć w niej udział trzeba było dojechać do swojej rodzinnej miejscowości najpóźniej 28 stycznia.

I jeszcze jedno:

Do 27 stycznia tego roku zaszczepiono w Chinach szczepionką SinoVac 23 miliony osób.

 

Leszek B. Ślazyk

e-mail: kontakt@chiny24.com

© chiny24.com 2010-2021

 

 

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button