Import Z Chin

Czy import z Chin ma przyszłość?

Dzieje się wiele na świecie, jest też sporo hałasu na naszym własnym podwórku. Hałasu, bo za 10 lat nikt nie będzie o tych „historycznych decyzjach i wydarzeniach” pamiętał. Może za wyjątkiem badaczy kuriozalnych ciekawostek. Jaki wpływ mamy na to całe zamieszanie? Niewielki, prawda? Czy zatem nie warto skupić się bardziej na tym co dotyczy nas wprost, bezpośrednio, a co może mieć istotny wpływ na naszą osobista przyszłość?

 

Produkuję i kupuję w Chinach przeróżne towary od ponad 20 lat. Obserwuję coraz poważniejsze zmiany na chińskim rynku i zastanawiam się, poważnie się zastanawiam, czy import z Chin ma przed sobą jakąś przyszłość? Czy zatem ja mam w Chinach i z Chinami przyszłość jakąś?

 

Chiny poznawane przeze mnie w połowie lat 90. XX wieku podbijały świat cenami, z którymi konkurować nie mógł nikt. Próbowano w Indiach, w Korei, w Bangladeszu, na Ukrainie i w wielu innych miejscach. I nic. Chiny wygrywały ceną oraz zaskakująco dużymi możliwościami produkcyjnymi. Bo nie tylko tanio, ale również kompleksowo. A z czasem i technologicznie poza zasięgiem potencjalnej konkurencji.

 

Od czasu Olimpiady w 2008 roku sprawy w Chinach zaczęły przyjmować niespodziewany obrót. Zupełnie bez uprzedzenia ceny tamtejszych produktów rozpoczęły mozolny, ale konsekwentny marsz ku górze. Po dwóch latach trend uległ wzmocnieniu. Wzrost cen przyspieszył. Ku zaskoczeniu wielu Chińczycy przestali sprzedawać swoje towary za pół darmo. W niektórych branżach okazało się, że chińscy dostawcy nie są już w ogóle konkurencyjni. T-shirty, jeansy, swetry, trampki, które stały się niemal synonimem tanich produktów Made in China dzisiaj można zdecydowanie taniej kupić w Wietnamie, Bangladeszu, Indiach, a nawet w Tunezji, czy Meksyku. O chemiczne produkty masowe lepiej najpierw wypytać w Rumunii, czy na Białorusi, żeby nie przepłacać, bo Chińczycy proponują na te same surowce ceny o 10 a nawet 20% wyższe i to nie licząc kosztów transportu. I tak dalej, i tym podobne.

 

Jeszcze kilka lat temu mawiało się, że Chiny wyprodukują wszystko za miskę ryżu. Dzisiaj mówi się, że Chiny się kończą. Za drogo.

Prawda to?

Że drożej? Prawda. Że się kończą? Bzdura wierutna. Chiny się nie kończą, Chiny się zmieniają zmuszając zarówno Chińczyków, jak i tych z Chińczykami współpracujących do podjęcia okropnie trudnego zadania przystosowania się do zmian.

Chiny się zmieniają z oczywistych powodów. Upraszczając dane do bólu: od 20 lat ChRL rośnie w siłę o 10% mierząc rok do roku. Jeśli wartość ich produktu krajowego w pierwszym roku wynosiła 100 jednostek, to w drugim 110. W piątym już 161, w dziesiątym 259, w dwudziestym 740! I to tylko w uproszczeniu nie uwzględniającym okresy kiedy wzrost chińskiego PKB szybował wysoko ponad poziomem 10%. Pieniądze pompowane w Chiny przez cały świat łakomy tanich i jeszcze tańszych produktów trafiają od lat do kieszeni właścicieli fabryk, firm transportowych, deweloperów, sklepikarzy, taksówkarzy, restauratorów i całej niewyobrażalnie wielkiej masy ludzi korzystających z napływu pieniędzy generowanego przez gigantyczny chiński eksport. Dzisiaj nikt już nie chce zarabiać groszy, które 20 lat temu skłaniały ludzi do podjęcia pracy na niewolniczych zasadach (7 dni w tygodniu po kilkanaście godzin dziennie, setki i tysiące kilometrów od domu, z miejscem do spania na 3 piętrowym żelaznym łóżku w wieloosobowym pokoju bez łazienki). Dzisiaj też nikt nie chwyta się każdego zlecenia, byle tylko zarobić parę groszy. Dzisiaj w Chinach się kalkuluje. Firmy prywatne nie mogą liczyć na opiekę państwa, na koło ratunkowe państwowego przyjaciela. Jeśli jakieś zlecenie nie zapina się finansowo w fazie negocjacji, to po prostu nie wchodzi do grafiku produkcji. Bo niby dlaczego?

 

Jest więc znacznie drożej niż 5, 10, 20 lat temu. Ale to nie znaczy, że Chiny się kończą jako największy eksporter świata. A oto (w skrócie) dlaczego:

1. Chiny wciąż są największą fabryką świata. Z największymi możliwościami. Chcesz kupić ołówki z logo? Najwięcej propozycji otrzymasz właśnie z Chin. Proste ołówki kupisz też i w wielu innych miejscach. Ale gdybyś na przykład chciał, żeby ołówek miał w sobie zegarek elektroniczny, oraz GPS, żeby można było namierzyć właściciela ołówka w dowolnej chwili, albo, żeby posiadacz ołówka dzięki aplikacji na smartfona mógł sprawdzać ile kilometrów dziennie pokonuje w ramach drogi do pracy, w pracy i z pracy – voila! – zrealizujesz to wyłącznie w Chinach.

Chiny są miejscem, gdzie zlecenia realizuje się kompleksowo. Rozwiązywanie problemów typu atrakcyjne opakowanie z niezwykle intrygującym nadrukiem według Twojego projektu, to zmartwienie chińskiego dostawcy, a nie Twoje, jak to ma miejsce na przykład we współpracy z polskimi wytwórcami. Chcesz coś oryginalnego? Daj tylko znać co to ma być, a dostaniesz. Indie, Meksyk, czy Wietnam tego nie zaoferują. To znaczy, owszem, po sprowadzeniu wszystkich Twoich „fanaberii” z Chin.

 

2. Chiny przestały być atrakcyjne w kategorii najtańszych produktów na tym łez padole. Tanie T-shirty kupuje się dzisiaj w biednym Bangladeszu. Niedrogie trampki w Kambodży. Ale jeśli chcesz kupić T-shirty dla biegaczy, narciarzy, płetwonurków, oddychające, z materiałów o kosmicznych parametrach, to wciąż je możesz uszyć tanio w tanich krajach, ale materiałów szukać musisz w Chinach. Bo Chiny posiadają wszystkie te technologie, o których nawet producenci w najbogatszych państwach świata pomarzyć tylko mogą. Jeśli zatem nie szukasz towarów tanich, ale wyrafinowanych technologicznie (a jednocześnie w swej kategorii konkurencyjnych cenowo), właśnie tych strojów dla sportowców wyczynowców, rowerów na ramach kewlarowych, czy kewlarowych wędek, lamp to sprzętu audiofilskiego, urządzeń do laserowej obróbki materiałów, itp., itd., to Chiny są pierwszym kierunkiem Twoich poszukiwań. Bo w Chinach produkuje się wszystko. I igły do szycia i rakiety kosmiczne.

 

3. Można szukać coraz tańszych źródeł produktów. I jak wspomniałem na tym polu z Chinami konkurują państwa znacznie od Chin uboższe. Pamiętać trzeba jednak o pewnej prawidłowości: czym państwo biedniejsze, tym mniej sprawne. A to oznacza na przykład obniżający się poziom bezpieczeństwa. W praktyce: można dogadać się znakomicie co do ceny z właścicielem fabryki w Zimbabwe, czy Pakistanie. Ale jeśli „w praniu” okaże się, że ceny utrzymać nie można, to negocjacje z owym fabrykantem mogą nieoczekiwanie z poziomu „international business rules”, przejść do „local business rules”. W tym drugim przypadku przyjemny dotąd fabrykant może zaproponować odseparowanie Twojej głowy od reszty ciała, co może znacznie skomplikować wszystkie plany na nawet niedaleką przyszłość. W Afryce – bywa – chcą obciąć łeb, albo odstrzelić go z kałacha. W Kambodży – jak opowiadał mi znajomy – bywa, że pan właściciel zaczynając rozmowę o zmianie warunków na jego korzyść (oczywiście) z szuflady biurka wyciąga mocno spracowany pistolet i kładzie go znacząco na blacie. W Pakistanie wystarczają za wszystko codzienne doniesienia o zamachach i utarczkach zbrojnych pomiędzy tymi co są lepszymi synami Allacha, a tymi uważanymi za gorszych. Inny mój znajomy opowiadał kiedyś jak całą jego dostawę profesjonalnych rękawic motocyklowych przejęli talibowie. I nie oddali.

W Chinach takie rzeczy się nie zdarzają. Można się dać nabrać, dać oszukać. Ale nikt tu nie będzie – dosłownie – stawiał spraw na ostrzu noża. Chiny są po prostu bezpiecznym miejscem. Jeśli interesy prowadzi się tutaj z głową, nie da się owładnąć chciwości i jej siostrze głupocie, jeśli robi się wszystko zgodnie z prawidłami sztuki importowej – wszystko odbywa się po bożemu. To, poza niskimi cenami, fundament chińskiego sukcesu eksportowego: bezpieczeństwo.

 

4. Jest takie dosadne powiedzenie: „czas nie ch…., nie stoi”. Moim zdaniem to urocza parafraza heraklitowego „panta rhei”, tak bardzo polska. Bez względu na to jednak, kto rzecz wykoncypował: rzeczywistość nas otaczająca ulega nieustannym przeobrażeniom. Ale wśród niezliczonej liczby zmiennych są pewne stałe. W handlu zagranicznym taką stałą są Chiny. Że o Jedwabnym Szlaku wspomnę chociażby. Są koniunktury i dekoniunktury, bessy, hossy, wzrosty i spadki. Ale Chiny były, są i będą godnym pożądania źródłem towarów, Chińczycy byli, są i będą pożądanymi partnerami handlowymi. Dla importerów i dla eksporterów.

Dzisiaj do importerów z Chin znów uśmiecha się Fortuna. Dolar słabnie. Tak niedawno kosztował nas 4,2 złotego. Dzisiaj to już mniej niż 3,8. Kto kalkulował ceny na bazie drogiego „zielonego” zyskuje już 40 groszy na dolarze „w suchym”. A koszty transportu? Kto by pomyślał rok temu, że za transport „puszki” z Szanghaju do Gdyni płacić się będzie kilkaset dolarów. Dla eksporterów to jeszcze większe emocje. Słyszałem, że za odesłanie kontenera do Chin z Hamburga trzeba dzisiaj zapłacić 1 (jeden!) €.

Dekoniunktura, wywołana rosnącymi w Chinach cenami, odczuwana jest coraz silniej przez te chińskie branże, które uzależnione są od eksportu. Producenci stają się coraz bardziej elastyczni. Nie rozmawiamy już o minimach typu jeden kontener na początek. Na początek może już być jedna paleta, a czasem po prostu jedno zbiorcze opakowanie. Zmiany, zmiany, zmiany. Szczególnie interesujące dla tych, którzy zaczynają. Trudno zaczynać od zakupu jednego kontenera towarów. Od jednej palety tych towarów zacząć łatwiej. No i bezpieczniej.

 

Zatem czy import z Chin ma przyszłość? Odpowiedzcie sobie sami.

 

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button