Społeczeństwo

Chiny: Nie wszystko złoto…


Jednym z efektów ubocznych chińskiej rewolucji przemysłowej, gwałtownego rozwoju chińskiej gospodarki jest zmiana relacji międzyludzkich panujących między współczesnymi Chińczykami. Relacje te kształtują dzisiaj głównie pieniądze. Albo ich brak.

Kiedy w 1994 roku po raz pierwszy odwiedziłem Chiny zetknąłem się z krajem egzotycznym, dziwnym i zdecydowanie biednym. Nawet Szanghaj w konfrontacji z przecież niebogatą Polską nie robił zbyt dobrego wrażenia. Powszechny niedostatek wyłaził na człowieka z każdego kąta w postaci hałd śmieci, zaniedbanych budynków, samochodów z lamusa, czy hord żebrzących dzieciaków. Jednocześnie przekonałem się, że Chiny to kraj niezwykle bezpieczny. Pozostawiwszy teczkę na ladzie jednego z mnogich stoisk domu towarowego na Huaihai Lu mogłem obejść cały przybytek od parteru po VI piętro i z powrotem, a potem minąć wianuszek sprzedawczyń otaczających moją teczkę kordonem bezpieczeństwa, wziąć ją z lady, podziękować pięknie i pójść dalej. W środkach transportu publicznego nie mogło zagrozić nic poza awarią. Dostrzeżenie przez jakiegokolwiek współpasażera kieszonkowca grasującego w autobusie powodowało, że autobus ten zmieniał trasę, docierał do najbliższego komisariatu milicji, gdzie pasażerowie wspólnie oddawali łobuza w ręce funkcjonariuszy. Chiny połowy lat 90 XX wieku imponowały mi. Widziałem na ich przykładzie jakie znaczenie dla rozwoju państwa i ludzi ma model gospodarczy kraju. U nas rządzili byli komuniści, którzy pragnęli udowodnić rodakom, że są wrażliwsi na sprawy społeczne od Matki Teresy. W Chinach obowiązywał liberalizm w czystej, hobbesowskiej postaci: władza mając niekwestionowany monopol na władanie, władanym pozwalała bogacić się w dowolny sposób. Co więcej wspierała ową możliwość bogacenia się budując od podstaw infrastrukturę państwa. Chińczycy uzyskali wolność ekonomiczną, państwo pozbyło się garbu systemów opieki zdrowotnej, socjalnej, etc. Każdy kolejny przyjazd do Chin wywoływał kolejne zapierania dechu w piersiach z podziwu, zaś powrót do Polski uczucie rozczarowania. Tu nieustannie walczono z tymi samymi wiatrakami, a sukces i postęp odnotowywały głównie media, tam rozwój można było zobaczyć własnymi oczami, dotknąć własnymi rękami. Tu sprawy wlokły się niemiłosiernie, tam jeden rok przynosił zmian tyle, co nad Wisłą lat siedem. W Polsce powszechnie propagowano model sukcesu minimum: mały samochód, mały domek, mała firma, w chińskich reklamach człowiek sukcesu wracał do domu, z frontonem w stylu klasycystycznym,  bentleyem, albo czymś do bentleya podobnym, w domu tym żona przecudnej wręcz urody podawała mu wystawną kolację błyszcząc nieustannie podkreślającą smukłość ciała suknią wieczorową. Tam mierzono siły na zamiary, u nas raczej zamiary podług sił.

Chiny i Chińczycy, jak za dotknięciem magicznej różdżki zmieniali się błyskawicznie wyrywając się z ubóstwa gnębiącego ich przez setki lat. Powinno być świetnie. A nie jest.

Pierwsze pęknięcia na moim subiektywnym obrazie Chin Ludowych pojawiły się pod koniec lat 90. Zaczęło się od drobiazgów. Z ulic dużych miast zniknęły hordy żebrzących dzieci. Pojawili się za to kieszonkowcy i rabusie. Ci ostatni, miast wykazywać się kunsztem doliniarzy, po prostu wyrywali z rąk lub kieszeni własność swych ofiar i umykali sprintem. Kiedy w ostatni rok zeszłego millenium goniłem łobuza, który wyszarpnął mi z kieszeni telefon komórkowy, środkiem największej ulicy handlowej Suzhou, nie zareagował nikt. Gapiów intrygował jedynie, na nanosekundy, zziajany i wściekający się obcokrajowiec. Potem we wszystkich zacniejszych restauracjach pojawiły się pokrowce nakładane na oparcia krzeseł. Na oparciach tych należało rozwiesić kurtkę, płaszcz, przewiesić torebkę, a pokrowiec skutecznie chronił ich zawartość przed kradzieżą. W autobusach dalekobieżnych nagminne stały się kradzieże pieniędzy przeprowadzane przez kilkuosobowe grupy złodziei. Kradzieże te przebiegały dokładnie według scenariusza pokazywanego na monitorach we wnętrzu autobusu przed wyruszeniem w drogę: po kilkunastu minutach po rozpoczęciu podróży pasażerowie zasypiali, a złodzieje zaczynali udawać, że wyboje, hamowanie i zakręty powodują, że ich bagaże zsuwają się z półeczek nad głowami. Poprawiali te swoje bagaże raz, drugi, trzeci, a za czwartym przetrząsali torby swoich sąsiadów, z toreb tych wyciągali grube pliki czerwonych banknotów. Potem przekazywali je szefowi grupy, który siedział sobie z tyłu pojazdu, bacznie obserwując miejsce pracy i wysyłając instrukcje członkom grupy za pomocą sms-ów.

Domy z klasycystycznymi frontonami, pod które zajeżdżały bentleye, lamborghini, czy astony martiny stały się rzeczywistością. W centrach, jak i na obrzeżach takich miast jak Pekin, Szanghaj i  Shenzhen wyrosły całe dzielnice willowe dla tych, którym się udało. Sukces mieszkańców tych dzielnic w większości przypadków zależał od ich umiejętności poruszania się po skomplikowanym układzie guanxi, którego tradycyjne cechy wzmocniły pieniądze. Systemem nerwowym i krwiobiegiem chińskiego systemu socjalistycznej gospodarki rynkowej stała się korupcja. Ci, którym nie udało się tak, aby mieszkać w willi, albo na ostatnich piętrach drapaczy chmur, zaczęli patrzeć złym okiem na ludzi sukcesu. Nie dlatego, że metody osiągania sukcesu raniły ich normy etyczne, albo pojęcie uczciwości. Nie. Powodem niepogodzenia się z taką sytuacją był (i jest) żal, że to innym los podarował w prezencie taką właśnie pozycję w sieci chińskich układów.

A układ, owo guanxi, zaczął coraz bardziej determinować codzienność Chińczyków. Odpowiednie relacje nie tylko zapewniają pieniądze. One pozwalają istnieć poza systemem dla maluczkich. Masz wypadek samochodowy, masz spór z kontrahentem, masz kłopoty ze zdrowiem? Każdy z tych problemów, jak i wiele innych załatwia się dzisiaj dzwoniąc „do kogo trzeba”. Ludzie z guanxi mają w telefonach wiele numerów do wykorzystania w niezliczonych sytuacjach. Ci, którym się nie udało mogą liczyć na siebie. Pomocy od osób przypadkowych nie należy się spodziewać. Dlaczego? Czy to znieczulica? Nie! Zwykła ostrożność. Osoba, rzucająca się na pomoc staruszce, która przewróciła się na chodniku, musi liczyć się z tym, że owa staruszka natychmiast narobi rabanu, zwabi gapiów, którzy później świadczyć będą, że staruszka została przewrócona przez ową osobę i doznała w wyniku upadku niewiarygodnych obrażeń. Opieka medyczna w Chinach jest odpłatna. Osoba, która spowodowała obrażenia musi pokryć koszty leczenia. Te wyliczy się na bazie cenników lokalnych szpitali. Odszkodowanie trzeba będzie zapłacić, czy staruszka podda się leczeniu, czy też może cudownie ozdrowieje. Gorzej jeśli kalkulacje „ofiary” pomocy zetrą się z kalkulacjami „sprawcy”, jak w przypadku, który miał miejsce 2 lata temu w Xiamen. Tam student miejscowego konserwatorium potrącił swoim autem kobietę jadącą na rowerze. Kobiecie w zasadzie nic się nie stało, ale upadłszy udawała nieprzytomną. W ten sposób prawdopodobnie chciała „wycisnąć” z kierowcy przyzwoite odszkodowanie. Młody pianista pomyślał, że kobiecie stało się coś poważnego, policzył szybko, ile może go to kosztować i uznał, że tańszym rozwiązanie będzie użycie noża, który woził w skrytce auta. Zabił kobietę, która doznała zaledwie powierzchownych obrażeń. Państwo skazało go na karę śmierci. Ale czy przykład ten wpłynął prewencyjnie, albo otrzeźwiająco na innych studentów konserwatoriów w Chinach?

Fascynujący jest upór wielu badaczy współczesnych Chin w poszukiwaniu w społeczeństwie Chin Ludowych trwania myśli konfucjańskiej, jej 3 cnót (humanitarność, nabożność synowska, lojalność) oraz 5 powinności (syna wobec ojca, poddanego wobec władcy, żony wobec męża, młodszego brata wobec starszego oraz przyjaciół wobec siebie nawzajem). I cnoty i powinności ugięły kolan przed siłą pieniędzy. To one determinują lojalność, one kształtują powinności. Dzisiaj zaś bardzo często powodują, że prowadzą do zerwania więzi rodzinnych, nie tylko pomiędzy małżonkami, ale również pomiędzy dziećmi i ich rodzicami, rodzeństwem, przyjaciółmi. Jeszcze 20 lat temu przyjaźń zawiązana w wojsku, na studiach znaczyła dla Chińczyków co najmniej tyle ile więzi z braćmi i siostrami. Dzisiaj „mój przyjacielu” mówią natychmiast do każdego z kim można zrobić jakiś interes. Bo ten dzisiaj w Chinach jest najważniejszy. 

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button