Chiny: filantropia na cenzurowanym
Chińczycy, zwykle hojnie wspierający rodzime organizacje pomocowe, niemal zupełnie przestali wpłacać pieniądze na ich konta. Według Ministerstwa Spraw Publicznych darowizny spadły o 85 procent. Od marca do maja wyniosły prawie 6,5 mld yuanów (3,25 miliarda złotych), a w kolejnych trzech miesiącach były 7,5 razy niższe (840 milionów).
To skutek licznych skandali korupcyjnych, jakie wybuchły w tym roku w największych organizacjach charytatywnych. Nagłośnili je chińscy internauci, najbardziej aktywna społeczność w Państwie Środka.
W czerwcu ujawnili aferę z 20-latką w roli głównej, krytykując jej mikroblog, w którym chwali się bogactwem. Guo Meimei oburzyła internautów nie maserati, którym jeździła na przemian z lamborghini, i nie torebkami od Hermesa, ale tym, że opływała w te dostatki jako główny menedżer Chińskiego Czerwonego Krzyża. To jedna z nielicznych organizacji charytatywnych, która korzysta ze wsparcia rządu. Okazało się potem, że maserati jest prezentem od szefa firmy, która zbiera fundusze dla ChCK.
Organizacja była już wtedy przedmiotem zainteresowania krytyków, bo okazało się, że na pomoc ofiarom gigantycznego trzęsienia ziemi w Syczuanie wydała tyle, ile na bankiet dla członków swojego zarządu (10 tys. yuanów).
We wrześniu okazało się, że szanowana w ChRL Fundacja Soong Ching Ling wykorzystywała darowizny na pożyczki dla deweloperów, którzy budowali dla niej domy przeznaczane na wynajem.
Chińczycy wpadli w furię, gdy okazało się, że jedna z największych fundacji (Chińsko-Afrykański Projekt Nadzieja) potrąca 10 procent składek na swoją działalność. Oznaczało to 150 milionów yuanów prosto do kieszeni managementu. Nawet chińska prasa, zwykle przychylna takim organizacjom, widzi problem w ich działalności. Cytowany tu często China Daily opublikował artykuł, w którym znalazły się następujące zdania: „Krytyka fundacji charytatywnych to za mało. Problem korupcji jest znacznie szerszy i obejmuje cały sektor. Tu trzeba rozwiązań systemowych".
Źródło: PAP, China Daily