Wiadomości

Co dalej z kasą za A2, czyli Chiny okiem naszych geniuszy symulowanych

Powinienem dać spokój już sprawie wizyty ministra Sławomira Nowaka w Chinach, bo niby nie jest ładnie kopać leżącego, ale do czorta, dlaczego? Przecież problem dotyczy mnie osobiście. Nie dość, że jestem podatnikiem płacącym wbrew woli za pracę rządzących i jej efekty, to jeszcze odrobinę się na tym konkretnym temacie p.t. Chiny troszeczkę znam. Wystarczająco jak mniemam, żeby swoje trzy grosze wrzucić. Do czynu pobudził mnie artykuł w wyborczej.biz, który ubawił mnie po pachy.

Tak jak już wcześniej pisałem nie o samego ministra Nowaka chodzi, tylko o ludzi, którzy mu w sprawie Chin doradzają. Nie trzeba być członkiem klubu "Mensa", żeby zrozumieć na bazie podstawowych wiadomości o Chinach, że nasze dwa kraje są w kategoriach systemów, ustrojów politycznych bytami absolutnie różnymi. Zatem przykładanie naszych standardów do rzeczywistości chińskiej jest co najmniej niemądre. Coż nam po hasłach typu "Polska walczy w Sądzie Najwyższym Chin o pieniądze za autostradę"? To już nawet żałosne nie jest, jeśli przestaniemy fisiować i zaklinać rzeczywistość, a weźmiemy do głowy, że sąd w Chinach, szczególnie ten najwyższy nie jest niezależny w naszym rozumieniu, stanowi instrument prawny partii rządzącej, czyli KPCh. Tak jest, czy nam się to podoba, czy też nie. Oznacza to, że jakieś walczenie przed Sądem Najwyższym ChRL o parę złotych gwarancji bankowych ma taki sens jak reytanowe szat darcie u drzwi wykwintnych. Śmieszne to, owszem, ładne z dramaturgicznego punktu widzenia, ale efektywne tak jak dmuchanie na słońce, żeby zgasło.

Nie chcę się przyłączać do coraz bardziej popularnego w moim kraju nurtu wskakiwania na pochyłe drzewo, czyli potępiania w czambuł wszystkiego co mówi lub robi ekipa rządząca. Nie tędy droga. Bez sensu również jest dzisiaj takie dziennikarstwo, które opisuje jakąś sytuację powtarzając zdania sprzed tygodnia, miesiąca, kwartału, roku. Uważam – i stąd pewnie ta moja dzisiejsza chęć powrotu do tematu -, że skoro stanowimy opinię publiczną, która ma chęć wpływania na to co się wokół dzieje, a także niechęć do bycia traktowanymi jak zwierzęta hodowlane stadne, musimy wyskakiwać znacznie ponad poziom rzemiechy wierszówkowej, tudzież narzekania dla samego narzekania. Temu drugiemu znakomicie służy jedna audycja w "Superstacji", która leci codziennie późniejszą wieczorową porą. Można tam zadzwonić i przez telefon nawrzucać komu tylko nam przyjdzie do głowy, a pan redaktor leciutko obkręcając się w fotelu będzie się do nas uśmiechał ze zrozumieniem. Nota bene – straszna robota panie redaktorze. Ja bym nie dał rady.

Skoro coś tam o Chinach wiem, uważam, że mam obowiązek wtrącić swoje trzy grosze. Tym bardziej, że od pierwszych chwil problemów z Covec uprzedzałem jak się sprawy rozwiną i miałem niestety rację. Dlaczego? Bo w odróżnieniu od większości "specjalistów od Chin" nie tylko pracowałem i mieszkałem w Chinach przez prawie 20 lat, ale również przez ten czas zdany byłem na swoje siły, a co za tym idzie zmuszony byłem wejść w bliższe relacje z tambylcami. Doświadczyłem wielu zaskoczeń, rozczarowań, ale zrozumiałem wiele i wiele się nauczyłem. Na przykład tego, że bez względu na wiek, poziom edukacji, pozycję społeczną akcja typu: "Chińczyku oddaj mi moje pieniądze w gotówce, już zaraz!" w Chinach Ludowych zawsze musi się skończyć klęską. My zakładamy, że on nam musi oddać pieniądze, bo się tak z nami umówił, papier podpisał i w ogóle. A on tymczasem usiądzie sobie, zapali fajeczkę i pomyśli: "a na cholerę mnie oddawać jakieś pieniądze, do tego jeszcze nie zarobione? Że się na mnie obrażą? No trudno. Na globusie widziałem jakieś 200 krajów, to mam jeszcze z kim pohandlować". Nas oczywiście doprowadza to do furii. Od razu nabieramy w płuca honoru, jak helu, i się unosimy tym honorem: "Precz, nie to nie, won mi stąd". No i okey…tylko kto na tym zyskuje? My? Raczej nie. Oni z pewnością nie tracą.

Co zatem robić?

Ano trzeba mózgu używać proszę Państwa. Zanęcać, jak mawiają wędkarze. Przedstawić konkretny plan, biznesik do zrobienia, taki specjalnie skrojony na tego naszego Chińczyka. Zamiast dawać gotówkę niech zainwestuje w ten biznesik i na nim sobie zarobi. To go zainteresuje. Rozwiązania gotówkowe raczej na pewno nie. Chyba, że zainterweniuje szef wszystkich szefów, czyli chiński Krzysztof Jarzyna ze Szczecina. Ale zanim p.Krzysztof podejmie jakąś decyzję wezwie do siebie na herbatkę szefa Bank of China i zapyta: "Się opyla im te pieniądze dać?" (no bo nie oddać, to gwarancja była, nie zaś pieniądze już wpłacone za towar lub usługę…) A co my mamy za relacje z takim Bank of China? Jakież to my mamy potrzeby kredytowe na tej naszej wyspie zielonej, w tej naszej krainie powszechnej szczęśliwości? No więc szef Bank of China odpowie łykając herbatkę: "Średnio". W efekcie szef wszystkich szefów zadzwoni do szefa Sądu Najwyższego i powie: "Się nie opyla. Amen". I pozamiatane, chociażbyśmy ze złości wywrócili się na lewą stronę.

Ja rozumiem, że chcielibyśmy wszyscy, żeby cały świat działał tak jak nasze najbliższe otoczenie. Ale tak nie jest i nie będzie. Chciałbym zatem, żeby dowódcy naszego niewielkiego okrętu spuścili do wody dotychczasowych teoretycznych specjalistów od porad wszelakich, a zaczęli opierać swoje decyzje o wiedzę praktyków zdolnych przyjąć na siebie odpowiedzialność osobistą za swoje słowa. W przeciwnym razie to oni sami, czyli dowódcy, będą musieli przyjąć na klatę ciężar wszystkich niepowodzeń. Wcześniej jednak staną się powszechnym tematem żartów, kpin i docinków. Bo na pochyłe drzewo…..

Hmmm….. Czy idealizm to jest już jednostka chorobowa?

 

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button