Samobójstwo tybetańskiego mnicha
"The Voice of Tibet" nadające z Oslo radio tybetańskiej diaspory poinformowało, że Tsongwon Norbu popełnił samobójstwo w proteście przeciw chińskiemu zakazowi publicznych buddyjskich praktyk religijnych i celebrowania urodzin Dalajlamy XIV. Mnich napił się benzyny, oblał nią swoje szaty i podpalił się w miejscu publicznym.
Śmierć mnicha potwierdził recepcjonista z pobliskiego hotelu. – Widziałem mnicha leżącego na ziemi i płonącego. Zmarł tuż przed budynkiem rządowym – mówił świadek przez telefon agencji AFP.
Oficjalna agencja Xinhua podała, że powody samobójstwa mnicha są nieznane i wszczęto w tej sprawie śledztwo.
Chiny nękają Tybetańczyków
W marcu samospalenia dokonał tybetański mnich z klasztoru Kirti. Jego śmierć wywołała uliczne protesty mnichów i zwykłych ludzi. Wówczas władze w obawie przed eskalacją niepokojów wprowadziły godzinę policyjną, areszty domowe i blokady wokół regionu.
Przedstawiciele organizacji Wolny Tybet twierdzą, że i tym razem chiński reżim obawia się protestów. – W ciągu ostatnich kilku godzin odcięli połączenia telefoniczne i zamknęli kafejki internetowe, by nie pozwolić na rozprzestrzenianie się informacji o jego śmierci w Tybecie i na świecie – mówił członek organizacji.
Według radia chińska policja otoczyła klasztor i domaga się wydania ciała Norbu.
Tybet stał się częścią Chin Ludowych w wyniku operacji wojskowej przeprowadzonej na przełomie 1950 i 1951 roku przez 20 tysięcy żołnierzy chińskiej Armii Czerwonej na rozkaz Mao Zedonga a za przyzwoleniem Józefa Stalina. Początkowa formuła "pokojowej aneksji" uległa radykalnej zmianie w czasie "Wielkiego Skoku Naprzód", który wiązał się z rekwizycją większości dostępnych produktów rolnych, którymi Mao płacił ZSRR za technologie wojskowe, w tym za swoje marzenie, czyli broń nuklearną. Głód, który był następstwem "Wielkiego Skoku" stał się zarzewiem powstania Tybetańczyków, krwawo stłumionego przez Armię Czerwoną. Od początku lat 60-tych XX wieku Tybetańczycy pozbawiani są swojej tożsamości, odcinani od korzeni, tradycji, ale Tybet będąc najodleglejszą od Pekinu prowincją chińską wciąż sprawia wiele kłopotów swoim troskliwym opiekunom. Poważnie zaś rzecz ujmując, Tybetańczycy nieustannie pragną pokazać światu, że wolność wiary, przekonań, myśli i słowa jest im droższa niż własne życie. Trudno to zrozumieć nam w Polsce A.D. 2011, gdzie każdy może mówić co chce i gdzie chce, pomimo opinii członków głównej partii opozycyjnej. Być może rok w Tybecie pozwoliłby im na uzyskanie odpowiedniego dystansu do siebie i do rzeczywistości. Ot bezsensowna dygresja…
Źródło: gazeta.pl, beta.chiny24.com, opracował: Leszek Ślazyk