Chiny i Trumplandia
Emocje póki co opadły. Stało się to, czego po czerwcowym referendum w Wielkiej Brytanii należało się spodziewać. Trump został prezydentem USA. Teraz Ameryka i świat zachodni będą musieli do tego przywyknąć. Zrozumieć też, że wahadło nastrojów już dawno wychyliło się daleko poza wyobrażenia elit oraz tych (jak ja) pragnących bardziej stabilizacji, niż zmian, które mogą być na lepsze, ale równie dobrze (sic!) na gorsze. Że nieprzewidywalne, „niewyobrażalne”, stanie się normą, której najbliższej emanacji należy spodziewać się we Francji (domniemane zwycięstwo Marine Le Pen). A w konsekwencji tego, że Chiny zupełnie nieoczekiwanie zaczną odgrywać w polityce światowej rolę przynajmniej równą Stanom Zjednoczonym. O ile nie ważniejszą.
Wybór Trumpa nie jest przypadkiem. Wybory w Polsce (w Polsce, a nie na Węgrzech) można uznać za początek fali, która coraz wyraźniej przewala się przez świat zachodni. Świat zmęczony kolejnymi kryzysami i problemami, których rozwiązaniem z lęku o utratę popularności (jak widać i tak dramatycznie traconej) nie śmie się zająć żaden z aktywnych i zdolnych wpływać na rzeczywistość polityków „racjonalnych”. Tak jak i u nas, tak w UK, a teraz w USA wybrano opcję, która „może coś wreszcie zmieni”. To naiwna wiara. Na zarządzaniu państwem trzeba się niestety chociaż trochę znać. Bo to nie tylko sprawy wewnętrzne, ale złożony układ zewnętrznych zależności.
Naiwni wyborcy, zarówno tacy z mnogimi ograniczeniami intelektualnymi, edukacyjnymi, czy biorącymi się z młodego wieku (brak doświadczeń), jak i tacy zakładający, że „człowiek spoza układu” sprawi cud, nie rozumieją, że polityka XXI wieku to nie polityka wieku XVIII. Ale nie rozumiejąc, dzięki demokratycznym mechanizmom, dają przyzwolenie na jej zastosowanie. I w Polsce, i w UK, i w USA, a niedługo we Francji wygrywa opcja wielkości danego państwa samego dla siebie. „Make us great again”, to hasło, które się sprzedaje doskonale w każdym państwie zachodniego świata, gdzie większość społeczeństwa na co dzień żyje w niepokoju o przyszłość bliższą lub dalszą, w permanentnej niepewności jutra.
I tu natychmiast pojawiają się Chiny jako kontrapunkt. Po pierwsze nie ma tu generującego niepewność mechanizmu demokratycznych wyborów. Partia jest jedna, jedyna w swoim rodzaju i kompetencjach. Po drugie to ta właśnie partia wyciągnęła, dzięki Deng Xiaopingowi, największą populację świata z nędzy do rangi drugiej gospodarki świata. KPCh „made China great again”. I nie podlega to dyskusji. Nie wiem, i prawdę mówiąc guzik mnie to obchodzi, czy idea „One Belt, One Road” (Nowy Jedwabny Szlak) była efektem niezwykle długich i dogłębnych analiz polityczno-ekonomicznych, czy też zwykłym przypadkiem. Istotne jest to, że dzisiaj, w obliczu tak wielu źródeł niepewności, Chiny zaczynają stawać się w zasadzie jedynym na świecie pewnikiem. Tam władza nie zmieni się, nie zmieni swojego przekazu i czynu z dnia na dzień. Nie. Im więcej gaf popełni prezydent Trump, gaf mających wpływ na kurs dolara, wiarę w siłę amerykańskiej gospodarki i jej wpływ na inne gospodarki na świecie, tym bardziej atrakcyjne będą stawać się Chiny, gdzie nie ma miejsca dla takich niespodzianek. Im bardziej prezydent Trump będzie wcielał w życie swoje idee izolacjonizmu gospodarczego, militarnego, dyplomatycznego (nota bene bardzo korzystne dla USA w perspektywie krótkookresowej, czyli do kolejnych wyborów), tym bardziej atrakcyjnym partnerem dla zalęknionych średniaków (takich jak Polska) będą przewidywalne Chiny. Jeśli Stany Zjednoczone za sprawą Trumpa odetną się od świata, globalna scena geopolityczna, polityczna, dyplomatyczna stanie się szeroko otwarta dla Chin. I Chiny zajmą miejsce Stanów Zjednoczonych. Chociażby po to, aby ze swojej waluty uczynić podstawę światowej wymiany handlowej, a może nawet bazę rezerw walutowych państw Azji, Afryki i Europy. Sukces w obszarze makroekonomii, a co za tym idzie powodzenie wewnętrzne KPCh pozwoli politykom wszystkich państw świata dojść do tego samego wniosku, iż chiński monopartyjny model państwowego kapitalizmu się sprawdza. I jak sto lat temu w przypadku Mussoliniego, tak iw tej niedalekiej przyszłości znajdzie się wielu, aby model skopiować i zaimplementować u siebie. Ze wszystkimi tego konsekwencjami, którymi historia raczy nas obficie. Naśladowcy zazwyczaj chcą udowodnić, że są lepsi od swojego mistrza. Niestety.
A jak będzie naprawdę przekonamy się już wkrótce. Ot co.
Rys.: China Daily