Chiny trzęsą światowymi rynkami
To, że dzisiaj Chiny, a w zasadzie spadki na chińskich giełdach, są przedmiotem żywego zainteresowania wszelkich mediów w Polsce nie może budzić zdziwienia. Kolejna fala spadków kursów akcji, ponowne głębokie nurkowanie indeksów w Szanghaju i Shenzhen musi niepokoić. To co zdecydowanie dziwi, to powszechna dzisiaj opinia (potwierdzona wynikami najważniejszych światowych giełd), że sytuacja w Chinach ma wpływ na stan rynków finansowych na świecie. A przecież jeszcze w lipcu specjaliści od giełd, szczególnie warszawskiej, twierdzili, że Państwo Środka to rynek hermetyczny, nie mający wielu istotnych związków z Polską.
Wizerunek Chin od wielu lat obarczony jest pewnym brzemieniem. To brzemię konieczności osiągania nieustannego sukcesu. Przypomina to powszechnie znany syndrom wiecznej młodości. I tak jak w obliczu upływającego czasu nie da się trwać w młodości, tak w warunkach rynkowych hoss i bess nie można nieustannie piąć się w górę. Kiedyś – jak to pięknie ujął przedstawiciel polskiej muzyki popularnej – trzeba zacząć spadać w dół.
Chiny, w odróżnieniu od większości znanych nam krajów mających znaczenie dla światowej ekonomii, limitują dostęp do informacji na swój temat. Co więcej większość komunikatów istotnych dla siebie i dla świata prezentują w sposób pośredni, czasem zawoalowany. Ta specyficzna formuła komunikacji stała się bazą do stworzenia absolutnie fałszywego obrazu tego państwa. Większość osób zajmujących się analizą i komentowaniem światowej ekonomii uznała Chiny za miejsce funkcjonowania reguł rynkowych identycznych z tymi obowiązującymi w krajach rozwiniętych i rozwijających się. Jednocześnie zaś, co jest prawdziwym kuriozum, uznano się, że Chiny są państwem, które znalazło trzecią drogę, kombinację komunizmu i kapitalizmu. Doskonałość tego rozwiązania miała być udowodniona podczas kryzysu finansowego 2008 roku, kiedy to nagle ChRL stała się ostoją i stabilizatorem światowej gospodarki. Nagle cały świat zaczął zabiegać przychylność Pekinu i jego inwestycje bazujące na gigantycznych środkach wypracowanych przez globalną fabrykę.
Kiedy w lipcu tego roku indeksy giełd w Chinach poleciały na łeb, na szyję, w prasie ekonomicznej pojawiło się całe mnóstwo uspokajających komentarzy tłumaczących czytelnikom, że to co się dzieje nad Jangcy nie ma wielkiego wpływu na giełdy światowe. Dlaczego? A dlatego, że Chiny są hermetyczne, że dostęp do chińskich giełd dla zagranicznych inwestorów jest silnie ograniczony, zatem spadki w Szanghaju i Shenzhen nie mogą poważnie naruszyć kondycji parkietów w Azji, Ameryce i Europie. Czytając te poważne opinie poważnych specjalistów zachodziłem w głowę skąd się bierze w kontekście Chin taka ocierająca się o schizofrenię dwubiegunowość wnioskowania. Z jednej strony ci autorzy mówią o tym, że Chiny są drugą największą gospodarką świata, globalną fabryką, globalnym inwestorem i miejscem inwestycji wszystkich gospodarek światowych, a z drugiej strony, niemal równocześnie twierdzą, że wstrząsy w Państwie Środka nie mają większego wpływu na sytuację światowej ekonomii. Nie trzeba być geniuszem, żeby dostrzec alogiczność takiego stanowiska. Trzeba ten brak logiki zrzucić chyba na powierzchowność prezentowanych opinii, brak czasu na poważniejsze zbadanie omawianego tematu, bo trudno przecież uwierzyć w to, że ludzie zajmujący się profesjonalnie analizą makroekonomiczną, nie rozumieją pojęcia globalizacji i skutków zeń wynikających. Trudno uwierzyć, że tej klasy specjaliści nie zauważyli chociażby wpływu Chin ceny surowców.
Jak już wspomniałem Chiny nie komunikują się ze światem wprost. Kto to wie mógł przewidzieć wczorajszy „czarny poniedziałek”. Otóż w zeszłym tygodniu bank HSBC opublikował komentarz Stephena Kinga, starszego doradcy ekonomicznego Grupy HSBC, na temat roli Chin w globalnej gospodarce. Stephen Kong napisał między innymi: „ Od początku globalnego kryzysu finansowego w 2008 roku, jeden kraj w dużo większym stopniu niż wszystkie inne działał jako dźwignia wspierająca wzrost gospodarczy na świecie. Były to Chiny, druga co do wielkości gospodarka świata.” I dalej: „W ostatnich latach Chiny odgrywały rolę "konsumenta ostatniej szansy", którą tradycyjnie pełniły Stany Zjednoczone. Chiny stanowiły przeciwwagę do "wielkiego oddłużania" w wielu innych krajach – ze szczególnym uwzględnieniem USA i większości Europy. Podczas, gdy inni oszczędzali, Chiny pożyczały.(…) Chiny odgrywały rolę worka treningowego globalnej gospodarki. (…) Odgrywanie tej roli sprawiło jednak, że Państwo Środka odniosło pewne obrażenia. (…) Odgrywanie roli stabilizatora globalnej gospodarki wywołało destabilizację w samych Chinach. Dzięki Państwu Środka globalna gospodarka poradziła sobie lepiej, ale Chiny poniosły znaczne koszty tej sytuacji: przegrzany rynek nieruchomości, znaczny wzrost zadłużenia, istotne wahania na rynku akcji, rozwój bankowej szarej strefy czy spadek stopy zwrotu z kapitału. (…) Żadna gospodarka nie może w nieskończoność odgrywać roli poduszki bezpieczeństwa. (…) Światowa gospodarka potrzebuje nowej poduszki.”
Chcecie Państwo wiedzieć co to oznacza? Pekin mówi: „niech się dzieje co chce”. Pekin już przeprowadził próbę, eksperyment polegający na wpompowaniu w niecałe 2 tygodnie co najmniej 500 miliardów juanów (ponad 250 MILIARDÓW złotych), aby zatrzymać trendy spadkowe w Szanghaju i Shenzhen. Zabieg się nie udał, nie spowodował bowiem poprawy innych wskaźników ekonomicznych Chin, takich jak chociażby poziom eksportu, czy indeks PMI dla sektora przemysłowego. Chiny już nie chcą być buforem bezpieczeństwa dla świata. I świat obwinią tłumacząc swoim obywatelom załamanie gospodarcze, które kiedyś nastąpić musi. A jak się obywatelom nie będzie podobać, to wrócą do metod wypracowanych przez Mao Zedonga, którego portret widnieje na każdym chińskim banknocie. Niemożliwe? Tak samo możliwe jak to, że Chiny pozostaną głuche na wezwania autorów publikujących dzisiaj w zachodnich dziennikach ekonomicznych wezwania kierowane do chińskich władz do ponownego uruchomienia środków na rzecz ratowania sytuacji, zintensyfikowania działań mających na celu zwiększenie konsumpcji wewnętrznej, otwarcia rynku, poprawienia jego transparentności, itd., itp. Nic takiego się nie stanie. Chiny borykają się z tymi wyzwaniami beznadziejnie już od co najmniej 2 lat. Władze w Pekinie zdecydowały się prawdopodobnie na puszczenie sterów na jakiś czas. Być może zanim trzeba będzie wziąć wszystkich za twarz, przyznać się do błędów wynikających z odejścia od ideologii na rzecz mamony i przykładnie ukarać fałszywych proroków, rynek jakoś się tam sam poukłada. Spróbować przecież można. Od wpływu tego eksperymentu na gospodarki innych państw świata Państwo Środka umyło już ręce.
A Rok Owcy miał być tak spokojny….
Leszek Ślazyk