Polityka

III zasada dynamiki po pekińsku

Polski internet, media, opinia publiczna żyją Majdanem. Poświęciłbym temu tematowi więcej miejsca, gdybym wierzył, że będzie trwałym elementem polskiej zbiorowej swiadomości. Nie mam złudzeń. Za tydzień, dwa, Kijów przestanie pełnić rolę gorącego tematu. W sieci, w telewizorze, w Sejmie. Pojawią się inne ważne tematy. Jakaś matka Madzi, jakiś pasterz, co się brzydko zabawia, może jakaś świeża, nowa fala demonstracji. Nasza uwaga pobiegnie za tymi wydarzeniami, jak psiak za tenisową piłką. Chiny pewnie wciąż pozostawać będą na pozycji odległej ciekawostki.

Być może faktycznie Chiny nie są dla Polski jakoś specjalnie ważne. Polska dla Chin z pewnością nie jest problemem, czy tematem pierwszoplanowym. Nie zdziwiłbym się gdyby nie była tematem drugoplanowym. Chiny grają w lidze mocarstw i kontynentów: USA, Rosji, Europy, Afryki, Ameryki Południowej, Australii. A to we mnie osobiście budzi jeszcze większą ciekawość. Chyba głównie dlatego, że w  zasadzie w każdej kwestii, w odpowiedzi na każde pytanie Chiny zamiast konkretów sprzedają uśmiech tajemniczy niczym Mona Lisa.

Ostatnio moje bezgraniczne zdziwienie wzbudziła awantura wokół spotkania Dalaj Lamy z Barrackiem Obamą. Tak naprawdę cały świat miał głęboko w nosie to spotkanie. Ameryki żyją niepokojami w Wenezueli. Europa i Azja skoncentrowała się na sytuacji na Ukrainie. Afryka…. No właśnie, czy Afryka w jakikolwiek sposób zainteresowana jest tym co poza nią? Tymczasem pierwsze strony gazet chińskich, a co za tym idzie tajwańskich i hongkońskich wałkują na wszystkie strony "skandal", jakim było przyjęcie przez prezydenta USA lidera Tybetańczyków w Białym Domu w ostatni piątek. Wystarczyłoby sprawę zwyczajnie zignorować. Co jak co, ale Chiny mają skuteczne narzędzia kontroli przepływu informacji wewnątrz kraju. Ci nieliczni Chińczycy, których Dalaj Lama obchodzi niczego zatem nie mogliby się dowiedzieć. Nie zwracanie uwagi na to kto, kiedy i gdzie poza Chinami spotyka się z Dalaj Lamą odebrałoby cała siłę tych spotkań. III zasada dynamiki Newtona mówi, że tam gdzie akcja, tam natychmiast reakcja. Gdyby akcja nie wywoływała reakcji, cała energia szła by w gwizdek. Raz, drugi, trzeci… Za dwudziestym nie byłoby chętnych do podejmowania działań, które nikogo nie drażnią, nie wyprowadzają z równowagi. Bo nie przynoszą żadnych korzyści. Tymczasem Amerykanom wystarczy podjąć Dalaj Lamę, żeby Chińczycy wściekali się i walili pięścią w stół.

Powie ktoś, że to normalne, że to cecha rządów komunistycznych, aby nerwowo reagować na wydarzenia sprzeczne z ich widzimisię. Tylko, że władze Chin Ludowych to nie jest rząd komunistyczny starego typu. To aparat pragmatyczny. Wykonujący działania, które mają określony sens. W przypadku Dalaj Lamy nie jest nim kreowanie jakiegoś nieistniejącego napięcia na linii Pekin-Waszyngton. Co jest celem akcji "Dalaj Lama"? Nie mam pewności. Jednak biorąc pod uwagę różne sygnały, a to z Xinjiangu, a to z obszaru Morza Wschodniochińskiego, lub Morza Południowochińskiego można dojść do wniosku, że Chiny Ludowe otoczone są całą masą potencjalnych wrogów zewnętrznych i wewnętrznych, przeciw którym skierowany może zostać słuszny gniew narodu. Wiem, że to nic odkrywczego. Tylko czemu Amerykanie biorą w tym udział? No bo nie w imię wolności, równości i ogólnej szczęśliwości. Te nie leżą w ich obszarze zainteresowań. Czemu więc, czemu? Nie pozostaje nic innego jak wykazać się cnotą cierpliwości. Skoro aktualnych danych brak trzeba będzie wyciągać wnioski z następujących po sobie wydarzeń. Kiedy nastąpią.

Wkurzające te Chiny. Nic nie jest oczywiste, wszystkiego trzeba sie domyślać, lub wróżyć z fusów. Zielonej herbaty.

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button