Chiny subiektywnie

Polski biznes w Chinach

W ramach sezonu ogórkowego postanowiłem napisać rzecz o polskich biznesmenach w Chinach. Dlaczego wspominam o sezonie ogórkowym? Bo w 99 przypadkach na 100 są to historie nie tylko śmieszne, zabawne, ale również niosące za sobą wiedzę, która nie pozostaje na dłużej w nieznanych mi bliżej zakątkach mózgu osób, które z tych historii winny wyciągać odpowiednie wnioski. Są więc one opowieści lekko strawne, przyjemne, w sam raz na czas letniej kanikuły. Sarkazm? Broń Panie Boże! Niemalże 20 lat doświadczenia, które mówi na bazie empirycznego poznania: nie ma nacji odporniejszej na cudze przygody i błędy jak polscy biznesmeni w Chinach.

Ponieważ jestem niewątpliwie zakompleksionym osobnikiem, to wykorzystam niniejszą okazję, żeby się powyzłośliwiać. Kto mi zabroni? U siebie jestem, hehe. Przedstawiam zatem poniżej opracowanie para-naukowe opisujące naszych rodaków starających się podbić rynek chiński dobrami z Polski, lub rynek polski produktami importowanymi z Chin.

Zaznaczam, że opracowanie to nie dotyczy owego 1% populacji związanej z biznesem, o tym to procencie na końcu

Polscy biznesmeni podbijający Chiny dzielą się na dwie zasadnicze grupy.

Do pierwszej należą tak zwane nieloty, czyli osobnicy skupieni raczej na pracy organicznej, bliskiej raczej robocie na roli, czy aktywności fabrycznej. Grupę tą charakteryzuje nadwaga i wąs obfity. Osobnicy ci zakładają, że świat można zdobyć za pomocą taktyki, którą określiłbym frazą z klasyka: "Muł Pancerny". Nie ma tam gadania o pierdołach, jakichś przepisach, mnożenie uwarunkowań. Ryzyka związane z prowadzeniem handlu zagranicznego to po prostu "pieprzenie w bambus". Skoro dało radę na bazarku, potem w hurtowni, a teraz w holdingu lub w grupie spółek, to w Chinach też da radę.

Kiedyś miałem specyficzną przyjemność przedstawienia takiemu panu prezesowi całokształtu procesu importowego z Chin. Wymieniłem – bo moja naiwność nie zna granic – czynniki ryzyka.

– Panie – zasępił się prepolski biznes w chinach, chiny, leszek slazykzes – czyli kiedy ja dostanę towar? 45 dni produkcja, 35 dni transport, to razem 80 dni i towar w Gdyni, tak?

– Nie – ja na to, nieco zdziwiony, bo ostatni kwadrans przekazywałem informację o tym przed czym należy się zabezpieczyć handlując z chińskimi dostawcami. – Wystarczy, że trafimy na któreś z chińskich świąt, albo chiński przewoźnik popełni błąd i musimy dorzucić co najmniej 2 tygodnie.

– Panie – na to oburzony prezes – a chuj mnie obchodzi co się w tych Chinach dzieje, jak ja zamawiam towar, to on ma tu być co do dnia.

No cóż, mogę jedynie dodać, że nie jest to przypadek odosobniony. Nieloty są stosunkowo liczne.

polski biznes w chinach, chiny, leszek slazyk

Druga grupa polskich He-manów biznesu międzynarodowego to tak zwane orły. Tych można rozpoznać po sppolski biznes w chinach, chiny, leszek slazyk, 1ortowej sylwetce oraz akcesoriach ukazujących możliwości finansowe. Duże emblematy z logo znanej firmy na poszczególnych częściach garderoby. Wstręt do zegarków, które nie mają średnicy budzika. Świeża opalenizna znamionująca częste wyjazdy w ciepłe.

polski biznes w chinach, chiny, leszek slazyk, 1
Fryzura typu irokez i buty pozbawione smaku, za to z długimi noskami.

Orły nastawione są na inny sposób zdobywania świata. Nie ścierają się z rzeczywistością jak czołg, tylko jak Motyl Emanuel skaczą delikatnie to tu, to tam i pobierają odpowiednie informacje, które mogą pozbierać do kupy i wykorzystać dla swoich korzyści.

Orły czują i okazują swoją wyższość nad nielotami. Głównie dlatego, że mają za sobą nie tylko bazarkową szkołę biznesu (w tej schyłkowej jego fazie), ale też dlatego, że zaliczyli [przynajmniej jeden semestr marketingu, zarządzania i wszystkiego najlepszego. Używają wyrafinowanych słów typu forex, handlują akcjami, spotykają się z niewątpliwie dla nich atrakcyjnymi niewiastami o włosach koloru blond. Spożywają kiełki i napoje regenerujące oraz budujące na bazie serwatki. Nie fraternizują się z pospólstwem. Każą do siebie mówić per panie prezesie. Mają wyrafinowane hobby jak na przykład kite, albo rajdy terenowe.

Nieloty gardzą tym gówniarstwem. Chadzają na ryby, lubią rzecz jasna podjeść i jak określiła to epizodyczna bohaterka Marka Koterskiego, uwielbiają "coś tam zahaczyć". Ale bez przesady. Bo to w końcu męczące.

Jedni i drudzy, wbrew wzajemnej niechęci, demonstracyjnej odmienności, mają całą masę cech wspólnych.

Po pierwsze są w swej własnej wyobraźni imperatorami. Z jakiegoś tajemniczego powodu mają pewność swej ponad naturalnej władzy nad materią. W efekcie lądując w Chinach przekonani są, że tamtejszy liczny, aczkolwiek nikczemny wzrostem ludek skakać będzie wokół nich jak w febrze, podniecony potencjalnym zyskiem wynikającym z wzajemnego biznesowania. Tymczasem pieniądze jakie posiadają nieloty i orły na Chińczykach nie robią większego wrażenia. Ach czemuż to? A temuż to, że niektórzy z tych ludków posiadają tego typu kwoty w pedałówce pod pachą kiedy idą z małżonką, lub z którąś z licznych nałożnic na szoping do miasta, żeby se nowe Lambo lub Porszawkę kupić. Brak podziwu ze strony Chińczyków głęboko frustruje oba odłamy polskiego biznesu i wywołuje agresję.

Po drugie orły i nieloty, pomimo udawania, noszą w sobie ciągle brzemię bazarkowego dilowania kasetami VHS, czy czekoladą z orzechami aus Berlin. Pomimo holdingów, grup, parkietów nie są w stanie prowadzić prawdziwie cywilizowanego biznesu. Postrzegają świat przez pryzmat własnych doświadczeń oraz własnych osobowości. Zatem każdy ekspert, czy agent, który funkcjonuje z powodzeniem w Europie Zachodniej dla nich to oszust, cwaniak i właściwie złodziej. No bo kurde jak to tak można brać pieniądza za sprzedawanie swojej wiedzy? Przecież jedyne miejsce gdzie ewentualnie można za to płacić to Wyższa Szkoła Gotowania na Parze, gdzie dają dyplom i tytuł magistra po 4 latach płacenia czesnego. Głusi są i ślepi na ostrzeżenia, przykłady. Po wstępnym zapoznaniu się z materią robią wszystko po swojemu, aby po jakimś czasie kierować maile o następującej treści:

"Nasz dostawca wysłał nam towar o jakości niezgodnej z ustaloną pomimo tego, że wpłaciliśmy 100% przedpłaty. Czy mógłby się Pan zając dla nas odzyskaniem tej przedpłaty, ponieważ towar, który otrzymaliśmy nie nadaje się do niczego, musimy ponieść jeszcze dodatkowo koszty utylizacji."

Acha! No oczywiście powinienem zająć się sprawą za darmo, no bo przecież poznaliśmy się już jakiś czas temu, więc ja powinienem czuć się zobligowany do pomocy rodakom. Już lecę…..

Po trzecie owa bazarkowa proweniencja zmusza niejako tych naszych biznesmenów do działań "niestandardowych". Polegają one głównie na tym, że na każdym interesie "trzeba być do przodu", a jak to w naturze, ktoś tam dla równowagi musi być do tyłu.

Nasze orły i nieloty mając w nosie wiedzę fachowców opierają swoją wiedzę o Państwie Środka na opowieściach kolegów znad biesiadnego stołu, lub przyjaciół z klubu kite'owcow. Koledzy mówią zawsze, że wprawdzie nie robią niczego w  Chinach, ale "ten tam ten, co wiesz ten taki, co jeździ tym wiesz mówił, że wszystko tam kosztuje połowę tego co tu u nas. Tylko trzeba się z nimi targować, bo oni inaczej nie umieją bez targowania". Możemy zatem ustalić w Polsce wszystkie szczegóły, prowadzić miesiącami negocjacje, a w momencie pierwszego spotkania wybucha bomba, która właściwie zamyka sprawę. Chińczycy wnioskując słusznie, że mają do czynienia z idiotami proponują nam po prostu wspólny lunch, lub kolację, a potem dziękują za spotkanie. OIrły i nieloty zaś znów wpadają we frustrację i furię no bo przecież miał być Klondike, a tu kupa. Jeśli po iluś próbach okaże się, że faktycznie Chińczycy nie dadzą z siebie wycisnąć ostatniej kropli krwi, to dla satysfakcji trzeba wycisnąć te kilka procent z cwaniaka-eksperta od siedmiu boleści. Żeby później, po kilku miesiącach napisać mail: "Nasz dostawca wysłał nam towar o jakości…"

I tak w kółko, i tak do znudzenia.

Ale jest przecież ten jeden procent na osłodę. To na szczęście zupełnie inna liga, zupełnie inna świadomość funkcjonowania w biznesie. Tych ludzi łatwo rozpoznać, bo są i w Polsce, są w Europie Zachodniej, a często i na innych kontynentach. Myśląc o współpracy z Chinami zarówno jako dostawcą jak i odbiorcą, biorą pod rozwagę wszystkie ryzyka współpracy z firmami na tak odległym rynku. Podchodzą do takiej współpracy rozważnie i zakładają konieczność wprowadzania dla Chin strategii wieloletnich, nie działań partyzanckich. Na szczęście wygląda na to, że z powodu coraz bardziej skomplikowanych warunków działania w Chinach procent przedstawicieli realnego, cywilizowanego biznesu w Państwie Środka będzie systematycznie rósł.

Czego i sobie i Państwu życzę. Ci ludzie to również nasza wizytówka. I Pana, i Pani, i Twoja też dziewczynko…

Leszek Ślazyk

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button