Chiny subiektywnie

Chiny: to nie jest kraj dla ludzi myślących “po staremu”

Gdzieś tam w okolicach 2008 roku, kiedy Chiny szykowały się na Olimpiadę w Pekinie, uświadomiłem sobie, że import z Chin to historia, która się skończy, a rzeczywistą szansą dla wielkiego biznesu jest eksport do Chin.

Przez dwa-trzy lata próbowałem na bazie własnych sił i środków skłonić polskie instytucje do zbudowania bazy dla polskiego eksportu w Chinach. Stworzyłem koncepcję Polskich Targów Przemysłowych w Chinach. Wzięła się ona z bardzo prostej obserwacji. Każda zapytana przez mnie w Polsce osoba, pa pytanie: „Co możemy sprzedawać do Chin?” odpowiadała – „Mleko, wódkę, mięso”, albo „A bo ja wiem? Nie mamy nic ciekawego chyba…”. Dziś – jak sądzę – odpowiedzi były w przewadze podobne.

„Co możemy sprzedawać do Chin?” – gdzieś tak około 2010 roku…

Zrozumiałem, że nie jesteśmy w stanie skutecznie działać jako państwo-eksporter, skoro sami nie wiemy czym dysponujemy. Kiedyś, za ancien regime sposobem ujawniania potencjału państwa znanego jako PRL były targi ogólnoprzemysłowe w Poznaniu. I takie dokładnie targi, tylko, że w Chinach umyśliłem sobie organizować.

Kiedy przedstawiłem ten pomysł w kilku miejscach w Chinach, reakcja była natychmiastowa. TAK!

W Chinach odbywały się (i wciąż odbywają) dziesiątki TYSIĘCY imprez targowych rocznie. Większość ma charakter branżowy, mają zasięg ogólnokrajowy, prowincjonalny, miejski. Każde większe miasto w Chinach ma swoje zaplecze targowe. W znacznej części tych miast istnieją co najmniej dwa centra targowe: państwowe/miejskie i prywatne. A są takie miasta, gdzie centrów targowych jest więcej. I wszystkie te miejsca wciąż mają co robić. Tu dla podbicia statystyk nie ściąga się wycieczek ze szkół podstawowych. Ale koncept imprezy targowej o charakterze narodowym okazała się dla Chińczyków czymś wyjątkowym. A to dlatego, że taki charakter imprezy pozwalał zaangażować się w imprezę władzom lokalnym, nie tylko od strony organizacyjnej, ale również finansowej, marketingowej, każdej. Nie z miłości do Polski, Szopena, Madame Curie, czy Kopernika. Nie. To zainteresowanie wynikało z cynicznej kalkulacji. Zorganizowanie imprezy narodowej pozwalało udowodnić lokalnym władzom, że aktywnie działają na rzecz pozyskania zagranicznych inwestorów (import, czy eksport dla PKB jeden pies), a ta aktywność – wykazana targami – mogła skutkować wyłącznie pozytywnymi ocenami władz lokalnych przez centralne. Lokalne władze – zdradzono mi – były gotowe zrobić wszystko, żeby taka impreza nie umknęła uwadze „centrali”. Chińczycy, z którymi mnie kontaktowano sugerowali, że jak tylko impreza znajdzie się w fazie realizacji (konkretne przygotowanie do wystawy), organizatorzy zrobią wszystko, staną na głowie, aby z „gospodarską wizytą” wpadł na nią No. 2, a może nawet No.1. A wizyta któregokolwiek z nich to z kolei dla wystawców gwarancja podpisania umów, które przynajmniej pomogą pokryć wszystkie koszty. Te zaś nie miały być wielkie, ponieważ potencjalni organizatorzy po stronie chińskiej zaczęli się prześcigać w skali wsparcia pomysłu: zaczęło się od darmowych hoteli, skończyło się na halach wystawowych, hotelach, transporcie, bankietach, wizach i dopłatach do biletów lotniczych. Doszliśmy też do wniosku, że korzystając z dużego zainteresowania władz całą imprezą warto byłoby w trakcie targów powołać do życia spółkę celową, klaster, w ramach którego każdy polski uczestnik targów zyskałby swój przyczółek w Chinach, ze wspólną obsługą księgową, prawną, techniczną, sprzedażową, a przede wszystkim taką, nad którą lokalne władze będą rozpościerać ochronny parasol, aby pomóc inicjatywie wzmocnić się, dojrzeć. Chińczycy gotowi byli z góry założyć, że impreza będzie się odbywać cyklicznie co roku. Zaproponowali, żeby na początek podpisać umowy na 5 lat współpracy.

To, mając w rękach list uwierzytelniający jednego z marszałków województwa w Polsce, osiągnąłem w Chinach w jakieś 2 miesiące.

Pomyślałem, że najlepszym polskim partnerem w takim przedsięwzięciu będzie któryś z polskich operatorów targowych w Polsce. Po powrocie do kraju zaczęliśmy poważniejsze rozmowy z jednym z takich operatorów. Rozmowy trwały miesiące. Spotykaliśmy się z zarządem targów w różnych konfiguracjach personalnych. A potem na 9 miesięcy zapadła cisza. Przestano odbierać ode mnie telefony, nikt nie odpowiadał na maile. Ja akurat miałem co robić, realizowałem jakieś projekty w Chinach, sprawa zeszła na dalszy plan. Po roku Chińczycy zapytali, czy rzecz aktualna. Ja (spryciula) zadzwoniłem z telefonu żony do pana wskazanego przez operatora targów jako koordynatora naszej współpracy. Pan odebrał i wił się jak piskorz wymyślając niczym uczeń klas pierwszych szkoły podstawowej całą serię powodów, które nie pozwalały mu skomunikować się ze mną. Tego samego dnia otrzymałem od niego e-mail, w którym poinformował mnie, że projekt Polskich Targów Przemysłowych w Chinach wiąże się dla polskiego operatora targowego „ze zbyt dużym ryzykiem”. I dlatego raczej nie.

Opadłem z sił, środki się skończyły, dałem sobie spokój z nakłanianiem innych do zdobywania rynku chińskiego.

To było z 10 lat temu. Mniej więcej.

Przypomniałem sobie o tamtych przygodach pod wpływem poniższej dość lakonicznej informacji umieszczonej w jednej z setek tysięcy grup na WeChat:

Pewna restauracja McDonald’s zrobiła oszałamiającą furorę w mediach społecznościowych w Chinach.

Restauracja należąca do sieci McDonald’s, znajduje się w Fuzhou w prowincji Fujian, mieście o populacji ponad 7 milionów mieszkańców, położonym w południowo-wschodniej części kraju. Stała się hitem chińskiej sieci dzięki niezwykłemu wystrojowi budynku i wnętrza.

Z zewnątrz budynek przypomina niegdysiejsze, budowane ponad 100 lat temu chińskie domy z tradycyjnymi oknami i rzeźbionymi drewnianymi panelami ściennymi. Na zewnątrz wiszą też charakterystyczne czerwone papierowe lampiony. Wnętrze również utrzymane jest w rustykalnej stylistyce, charakterystycznej dla dawnych chińskich gospód.

Mieszkańcy Fuzhou zachwycili się tym pomysłem, a dzięki ich zdjęciom restauracja stała się słynna w całych Chinach w ciągu kilku godzin.

Co to ma wspólnego z Polskimi Targami Przemysłowymi w Chinach? Niewiele. Bo przez te 10 lat zmieniła się diametralnie rzeczywistość biznesowa w Chinach, zwłaszcza w obszarze dóbr konsumpcyjnych. Te 10 lat temu można było przyjechać do Chin, zaprezentować określony towar i znaleźć lokalnego partnera zaintrygowanego zagranicznym produktem, marką, widzącego szansę dla tej oferty na chińskim rynku. Dziś samo pokazanie produktu nie ma żadnego znaczenia. Chiny to rynek, gdzie obecni są wszyscy duzi, średni i mali gracze. To rynek, gdzie opowieść o posiadaniu międzynarodowej, europejskiej, polskiej (czy amerykańskiej, lub japońskiej) marki nie ma żadnej magii. Tu dziś trzeba przekonać potencjalnego partnera, potencjalnego konsumenta, że oferujemy dobro, które jest w jakimś sensie unikalne, które ma określone przewagi od tych na rynku dostępnych, że wybór naszego produktu ma swoje wymierne uzasadnienie. To oznacza, że trzeba na rynku być, trzeba wiedzieć, czym dysponuje konkurencja, trzeba rozumieć też jakie rodzą się wśród Chińczyków trendy, sentymenty, co motywuje ich do podjęcia decyzji zakupowej. Tu dziś po prostu trzeba mieć pieniądze, żeby zaistnieć, żeby dać o sobie znać i tę wiedzę o sobie utrwalać. Nie w trybie dokonanym, a niedokonanym: nie utrwalić, a utrwalać.

McDonald’s z Fuzhou jest doskonałą ilustracją tego zjawiska: to, że firma ma tutaj ogromne wzięcie, nie znaczy, że utrzyma swój udział w rynku tylko tym, że sobie tu będzie. Restauracja w Fuzhou jest oczywistą (dla niektórych) reakcją McDonald’s China na to, co Chińczyków dzisiaj „grzeje”, co przyciąga ich uwagę. Tym czymś jest „powrót do przeszłości”, sentyment za czasami minionymi, o wiele spokojniejszymi, bardziej przewidywalnymi, to tylko, że biednymi, pełnymi przemocy i ograniczeń, o których dziś się nie pamięta.

Starsi wzdychają do czasów kiedy byli młodzi, piękni i zdrowi, młodzi zaś… Ha! Tu sprawa wcale nie jest taka jednoznaczna. Z jednej strony to ciekawostki, chwyty skłaniające do uruchomienia elektronicznego portfela, a z drugiej, sprytny sposób, aby i oni sobie porównali, jak wyglądał świat 40 lat temu, a jak wygląda dzisiaj.

Kasety, aparaty jednorazowe, filmy do zdjęć małoobrazkowych, gadżety rodem z lat 80. XX wieku – nowy nurt w chińskim handlu.

 

Walkman! Odkrycie, że stanowi całość z KASETĄ MAGNETOFONOWĄ to odkrycie, które wywołuje wstrząs!

McDonald’s nie będzie przerabiał teraz wszystkich swoich restauracji na staromodne gospody. Nie. Gdzieś pewnie jacyś franczyzobiorcy pójdą tropem Fuzhou. Ale generalnie nie ma to większego sensu. Za rok Chińczykom się odmieni, co innego będzie ich kręcić. Co? Wiedzieć będą to te firmy, które w Chinach będą fizycznie obecne. I które potrafią reagować szybko, albo bardzo szybko.

P.S. Na zdjęciu głównym artykułu widać niewielki fragment kolejki, w której 2 kwietnia br. stanęły tysiące osób chcących skosztować jednej z popularnych ostatnio herbat z mlekiem (tych są setki rodzajów). Według niektórych źródeł osób tych było pomiędzy 30, a 50 TYSIĘCY, w kolejce trzeba było stać SIEDEM godzin, by nabyć napój w cenie 200 RMB (ok. 115 PLN)… Na cel tej JEDNODNIOWEJ akcji przearanżowano fronton nowoczesnego budynku  (z zastosowaniem m.in. wielkich ekranów LED), tak by wygląda jak typowy blok chiński gdzieś tam na początku lat 90. XX wieku…

Czego tu nie rozumiesz….?

(Zdjęcia i filmy: A. Adamczyk, L. Slazyk, weixin.qq.com)

Leszek B. Ślazyk

e-mail: kontakt@chiny24.com

© 2010 – 2021 www.chiny24.com

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button