Chiny nowym hegemonem?
Pisząc nowy felieton na temat dzisiejszych Chin natknąłem się na interesujący wywiad Witolda Gadomskiego z Jean-Paul Guichardem i Antoine Brunetem, autorami niedawno wydanej w Polsce książki " Chiny światowym hegemonem? Imperializm ekonomiczny Państwa Środka". W wywiadzie obaj francuscy ekonomiści przedstawiają najważniejsze tezy zaprezentowane w książce, której lekturę gorąco polecam.
Witold Gadomski: Twierdzą panowie, że ekspansja gospodarcza Chin odbywa się kosztem reszty świata. Tymczasem Alan Greenspan w swej książce "Wiek turbulencji" z 2007 r. pisał, że dzięki Chinom świat przeżył dekadę prosperity. Ich tanie towary obniżały poziom inflacji, dzięki czemu banki centralne mogły utrzymywać niskie stopy procentowe, nawet gdy gospodarka szybko rosła.
Jean-Paul Guichard: Sądzę, że Greenspan się bardzo mylił. W latach 2001-07 średni wzrost w USA wynosił 2,4 proc., a w Europie 2,1 proc. Trudno to nazwać szybkim wzrostem. W tym czasie gospodarka chińska rozwijała się w tempie 10 proc. rocznie.
Ale wcześniej, w latach 90. gospodarka USA rosła w średnim tempie prawie 4 proc., a były lata, że wzrost wynosił blisko 5 proc. Jak na bogatą gospodarkę to wysokie tempo.
Antoine Brunet: Trudno tamto wysokie tempo wiązać z chińską ekspansją handlową. Greenspan, z którym się głęboko nie zgadzam, wyjaśnia, dlaczego kierowana przez niego Rezerwa Federalna utrzymywała latami niskie stopy procentowe. Tłumaczył to niską inflacją i wpływem tanich towarów chińskich. Gdy pracowałem w banku HSBC France jako główny ekonomista, codziennie śledziłem stan rynków finansowych i byłem coraz bardziej zdumiony wypowiedziami Greenspana. "Chiny nie są problemem – mówił. – Inflacja jest niska, stopy procentowe niskie, więc wszystko jest OK". Nie dostrzegał, że w efekcie narasta bańka spekulacyjna, która może przekształcić się w globalny kryzys. Doprowadził do katastrofy gospodarki amerykańskiej i zachodniej.
Jean-Paul Guichard: W gospodarce USA następowały procesy dezindustrializacji – kurczył się przemysł przetwórczy. Rósł rynek nieruchomości, co pozwalało przez wiele lat utrzymywać niski poziom bezrobocia. Ludzie kupowali mieszkania na kredyty, ale wszystko skończyło się wielkim kryzysem.
W jaki sposób chińska strategia rozwoju szkodzi gospodarkom innych państw?
A.B.: Chiny utrzymują kolosalną nadwyżkę w wymianie handlowej z krajami grupy G-7. Wynika ona z nieprawdopodobnie taniej siły roboczej w Chinach oraz zaniżonego kursu chińskiej waluty – juana. Chiński robotnik zarabia w godzinę od 40 do 100 razy mniej niż amerykański i europejski. To są dane sprawdzone. Pewna potężna wielonarodowa firma mająca fabryki w USA, w Europie i w Chinach podała nam informację, że w chińskich oddziałach korporacji średnia płaca robotnika jest 80 razy niższa niż w USA. Jak amerykański czy francuski przemysł może w takich warunkach konkurować?
Władzom Chin nie zależy na tym, by poziom życia przeciętnego Chińczyka rósł, by wszyscy byli w jakiejś części beneficjentami szybkiego wzrostu gospodarczego?
J.P.G.: Absolutnie nie, bo ten wzrost jest w dużej mierze spowodowany bardzo tanią siłą roboczą. Zaniżeniu płac służy polityka jednego dziecka wprowadzona w 1979 roku. Kobieta z jednym dzieckiem może łatwo podjąć pracę. A zatem w rodzinie trzyosobowej pracują dwie dorosłe osoby. Można im płacić bardzo mało, by przeżyły. W Indiach, gdzie rodziny mają więcej dzieci, płace pracowników są wyższe, bo robotnik musi zwykle utrzymać troje-czworo dzieci i żonę. Władze Chin robią wszystko, by nie powstała presja na wzrost płac. Wszelkie ruchy protestu są surowo tępione.
Deficyt USA w handlu z Chinami to ok. 250-270 mld dol. Dużo, ale w skali gospodarki to "zaledwie" ok. 2 proc. PKB. Deficyt Europy jest podobny. Panowie twierdzicie, że ta nierównowaga w handlu krajów rozwiniętych z Chinami jest przyczyną obecnego kryzysu światowego. Czy to nie przesada?
A.B.: Bezpośrednią przyczyną kryzysu wstrząsającego światem od 2007 r. były ryzykowne operacje amerykańskich i europejskich systemów bankowych. Ale źródła kryzysu znajdują się głębiej. Od czasu przyjęcia do Światowej Organizacji Handlu (WTO) w 2001 r. Chiny zwiększają nadwyżki w handlu zagranicznym. W dużej mierze dzięki manipulowaniu walutą i utrzymywaniu niedoszacowanego kursu wymiany juana. Ludowy Bank Chin codziennie sprzedaje juany, a skupuje dolary i euro. W ten sposób gromadzą rezerwy walut zagranicznych, które oznaczają, że rośnie dług USA i Europy wobec Chin. Dzięki interwencjom walutowym kurs juana znacznie odbiega od jego rzeczywistej wartości. To tak, jakby chińscy przedsiębiorcy sprzedający do USA i Europy otrzymywali dotacje – 30-50 proc. wartości sprzedaży. Z drugiej strony dla firm zagranicznych sprzedających towary do Chin zaniżony kurs juana działa jak wysokie cła importowe. Dzięki temu systemowi Chiny zwiększają swój udział w światowym rynku dóbr i usług oraz wzmacniają pozycję wierzyciela Stanów Zjednoczonych i Europy. Deficyt w handlu z Chinami osłabia wzrost gospodarczy krajów Zachodu. By uniknąć recesji, pobudzają własne gospodarki, utrzymując bardzo niskie stopy procentowe i wysokie deficyty budżetowe. To zniechęca do oszczędzania i sprzyja zadłużaniu się. W 2007 roku świat nagle odkrył, że nie można się zadłużać bez końca. Magiczne sztuczki robione przez Rezerwę Federalną USA i inne banki centralne przestały działać. Wyniknął z tego głęboki kryzys bankowy i finansowy. Wbrew złudzeniom szefów Rezerwy Federalnej USA Greenspana i Bernankego istnieje sprzeczność między kolosalną nadwyżką w handlu zagranicznym, jaką utrzymują Chiny i możliwością utrzymania wzrostu gospodarczego w krajach rozwiniętych.
Dlaczego Stany Zjednoczone nie wywierają nacisku na Chiny, by zmieniły swą politykę handlową i walutową? W latach 80., gdy Amerykanie panicznie bali się ekspansji japońskiej, nastroje antyjapońskie w USA były bardzo silne i w końcu Japonia musiała zmienić swą politykę.
J.P.G.: Niedawno Senat USA przyjął ustawę, która nakazuje Departamentowi Skarbu (Ministerstwu Finansów) zbadanie, czy Chiny nie manipulują kursem swej waluty w celu osiągnięcia korzyści w handlu zagranicznym. W razie stwierdzenia takich praktyk Departament Handlu nałożyłby wysokie cła na niektóre chińskie towary. Jest jednak wątpliwe, by ustawa weszła w życie. Przeciw jest większość Republikanów i prezydent Barack Obama, który obawia się zaostrzenia stosunków z Chinami na rok przed wyborami. Ekspansja towarów japońskich napotkała sprzeciw silnych grup interesu w USA, w tym korporacji przemysłowych. Tymczasem dziś wiele amerykańskich koncernów opowiada się za utrzymaniem obecnych stosunków gospodarczych z Chinami. Bogacą się na inwestycjach w Chinach lub na spekulacjach finansowych. W latach 90. skuteczny lobbing wywierany na administrację Clintona i na kongresmenów doprowadził do tego, że Stany Zjednoczone zgodziły się na wejście Chin do WTO bez żadnych warunków co do kursu juana. Wielkie sieci handlowe, np Carrefour, zaopatrują się w przedsiębiorstwach chińskich i na tym zarabiają. Firmy komputerowe – Apple, Dell, Hewlett-Packard, Motorola – kupują części do produkcji w Chinach. To samo dotyczy firm odzieżowych mających znane marki, np. Nike.
Można na to spojrzeć z dwu stron. Chińskie towary wypierają amerykańskie i europejskie, ale z drugiej strony niedowartościowany juan oznacza, że Chiny subsydiują amerykańskich i europejskich konsumentów. Trudno powiedzieć, kto per saldo na tym bardziej korzysta.
J.P.G.: Z pewnością Chiny, które dzięki swojej strategii zgromadziły ogromne rezerwy walutowe – prawie 3 bln dol. – i mogą je użyć do rozszerzenia wpływów na cały świat. Strefa euro potrzebuje pieniędzy na ustabilizowanie finansów. Proponuje się zwiększenie europejskiego funduszu stabilizacyjnego poprzez emisję obligacji. Kto je kupi? Chińskie firmy i banki kontrolowane przez państwo. Chińczycy już są wierzycielami zadłużonych krajów europejskich. Stały się nimi, ponieważ ich polityka handlowa doprowadziła do zadłużenia Stanów Zjednoczonych i Europy. Teraz wykorzystają sytuację po raz drugi. Wkrótce zaczną żądać zamiany długów na strategiczne spółki europejskie, na przykład w branży energetycznej, w finansach. Przypomnijmy sobie, jak w XIX wieku była kolonizowana Afryka Północna. To nie był podbój zbrojny, ale ekonomiczny. Maroko czy Egipt pożyczały od Europejczyków pieniądze, aż wreszcie całkowicie się od nich uzależniły i stały się protektoratami. Taki proces następuje w dzisiejszym świecie. Nie ma złudzeń, że Chiny zechcą wykorzystać swą pozycję finansową dla wywarcia wpływów politycznych na kraje wysoko rozwinięte.
Czy przedsiębiorcy chińscy są narzędziem rządu i KPCh, czy też działają na własny rachunek, dla zysków?
A.B.: Przedsiębiorcy podejmują decyzje samodzielnie, nie są zdalnie sterowani przez komunistyczną partię. Jedynie największe inwestycje zagraniczne, na przykład zawarcie joint venture chińskiego giganta surowcowego Chinalco z korporacją australijską Rio Tinto, są uzgadniane na szczeblu centralnym. Ale w ostatecznym rachunku firmy realizują państwową strategię zmierzającą do podporządkowania Chinom reszty świata. To jest sytuacja podobna, jak w hitlerowskich Niemczech. Hitler nie musiał upaństwawiać niemieckich przedsiębiorstw, by realizowały jego strategię. Wystarczy, że upaństwowił umysły Niemców. Chińscy przedsiębiorcy doskonale wiedzą, jaka jest strategia rządu chińskiego i z entuzjazmem ją realizują, przy okazji zgarniając zyski.
To jednak dziwne, że kraj, w którym przez 30 lat budowano wyjątkowo represyjny komunizm, a władza kierowała się szaloną ideologią, zaczął budować gospodarkę rynkową i uzyskał ogromne sukcesy. W innych krajach komunistycznych reformy gospodarcze się nie udawały i ostatecznie władza partii komunistycznej się załamała.
J.P.G.: Deng Xiaoping, który doszedł do władzy kilka lat po śmierci Mao Zedonga uznał, że warunkiem utrzymania władzy partii komunistycznej jest odejście kolektywistycznej organizacji gospodarki. Restauracja kapitalizmu zaczęła się na wsi: stopniowo komuny ludowe zastępowano tam gospodarstwami rodzinnymi – rynek stopniowo się rozwijał. Później powstały strefy specjalne, takie jak w Shenzhen koło Hongkongu. Powoli następowała też prywatyzacja chińskiej gospodarki. Związek Radziecki poszedł odwrotną drogą. Próbował utrzymać gospodarkę kolektywną, przeprowadzając pewne reformy demokratyczne. Zakończyło się to katastrofą zarówno polityczną – rozpadem mocarstwa, jak i gospodarczą. Wielu zachodnich obserwatorów myślało, że rozwój kapitalizmu w Chinach musi zaowocować wprowadzeniem jakiejś formy demokracji. Ale Chiny pozostały totalitarne do dziś. Ich system nie dopuszcza żadnej zorganizowanej opozycji. Nie ma mowy o kwestionowaniu przez władze dzieła Mao, chociaż jego polityka była diametralnie inna od dzisiejszej. Ci, którzy walczyli o prawa chorych na AIDS lub pisali petycje przeciwko brakowi systemu antysejsmicznego w budynkach szkolnych Syczuanu, byli prześladowani, a czasami aresztowani. To bardzo brutalny system.
Czy może go zmienić klasa średnia, której liczebność szybko rośnie? W wielu krajach, które wychodziły z dyktatury, to presja przedsiębiorców, menedżerów, inteligencji, a nawet urzędników, którzy domagali się praw politycznych, zmieniała system.
J.P.G.: W Chinach klasa średnia jest tożsama z Komunistyczną Partią Chin. Członkowie partii mają przywileje socjalne, o których przeciętny Chińczyk może tylko marzyć. Mają otwartą drogę kariery. Wielu z nich pracuje w prywatnej gospodarce, są przedsiębiorcami, menedżerami, a jednocześnie niejednokrotnie wysokimi działaczami partyjnymi. Obecną politykę rządu i partii przyjmują z entuzjazmem.
Czy Chiny może zmienić kryzys gospodarczy? Od dawna wiadomo, że duża część kredytów udzielanych przez banki chińskie jest niespłacalna. Są oznaki narastania bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości. Czy to wszystko nie zmierza do przesilenia, które wpłynie na politykę władz chińskich?
A.B.: Nie sądzę. Bańka na rynku nieruchomości została już opanowana. Wprowadzone zostały przepisy ograniczające możliwość zakupu mieszkań na kredyt. Klient musi posiadać znaczny wkład własny. Władze monitorują wszelkie zagrożenia, a w dodatku dysponują ogromnymi nadwyżkami finansowymi, których użyją w przypadku kłopotów. Nie wierzę, by gospodarce chińskiej groził kryzys. Co najwyżej może dojść do nieznacznego spowolnienia wzrostu.
Czyli dla świata perspektywa ponura?
J.P.G.: Chiny są niebezpieczne dla świata, ponieważ mają wizję hegemoniczną i kierowane są w sposób totalitarny. Mają też tajną broń – manipulują swą walutą, dzięki czemu uzyskują ogromne nadwyżki finansowe. Proponujemy utworzenie nowej organizacji handlu światowego "WTO-bis", która różniłaby się od obecnej dwoma zapisami w statucie – mogłyby do niej należeć wyłącznie kraje, których pieniądz jest swobodnie wymienialny, a kraje, które stosowałyby nieuczciwe praktyki, byłyby karane sankcjami. Zbudowanie takiej organizacji wymaga od przywódców krajów rozwiniętych współdziałania i odwagi. Trzeba się bowiem liczyć z reakcją Chin. Ale jeśli pozostaniemy bierni, za kilka lat znajdziemy się w świecie zdominowanym przez Chiny.
Źródło: wyborcza.biz