Chiny subiektywnie

Prostytucja w Chinach – Wstęp

„Czy umyłeś już dzisiaj głowę?” – takim oto pytaniem zaskoczył mnie wczesnym wieczorem pewien znajomy znajomego podczas jednej z moich pierwszych wizyt w Chinach. Ponieważ jak większość osób, wśród których się obracam, mam zwyczaj korzystania rano z prysznica, odpowiedziałem uprzejmie, że owszem. I pewnie incydent ten poszedłby w zapomnienie, gdyby nie to, że sytuacja powtarzała się każdego popołudnia. .

.

Początkowo myślałem, że jestem indagowany przez Chińczyka z banalnego powodu: nękał mnie po prostu jedynym zdaniem pytającym, które był w stanie wypowiedzieć po angielsku. “Światowiec”, pomyślałem patrząc na twarz człowieka, który z pewnością nie był kandydatem do nagrody noblowskiej. W żadnej z obowiązujących dzisiaj kategorii. Ale chytry uśmieszek na twarzy gościa i pewne zażenowanie mojego chińskiego gospodarza mówiły mi, że pytanie o umycie głowy ma jakieś drugie dno. Bodaj za piątym razem nie wytrzymałem i zapytałem : „O co mu do cholery chodzi z tym myciem głowy? Spod skrzydła mi wali, łupież mi się sypie, czy też plamy, zacieki mam jakieś na szyi?” Mój gospodarz odpowiedział wielce rozbawiony: „Nie, nie. On się ciebie pyta, czy kochałeś się już dzisiaj”. Nagle doznałem nieprzyjemnego olśnienia: to nie był chytry uśmieszek, to był uśmieszek lubieżny! “Czy to jest jakaś oferta erotyczna międzyrasowej miłości homoseksualnej?!” – pomyślałem przerażony.

“Wiać trzeba, trzeba wiać!” – ponaglałem siebie w duchu. Mój gospodarz zaś widząc, że przygotowuję się do strategicznego opuszczenia lokalu oknem (a to dość wysoko było), szybko uzupełnił swoją wcześniejszą wypowiedź: „On chce wiedzieć, czy odwiedzałeś już dzisiaj jakieś prostytutki. Strasznie go to interesuje, bo on je odwiedza chyba codziennie.” „Każdy ma jakieś hobby, nieprawdaż?” – odpowiedziałem. „Ale co ma do tego mycie głowy?” – zdziwiłem się. Nie mogłem przecież zakładać, że chińskie idiomy poszły w tym samym kierunku co polskie, i że w Chinach  powstało takie samo jak w Polsce krótkie, dosadne zdanie o zamianie na głowy ze swym organem, na określenie kogoś kto mówi lub robi coś beznadziejnie głupiego. U nas takie zapytanie o umycie głowy mogłoby mieć od biedy jakieś erotyczne konotacje, ale w Chinach? „Eeee tam” – wątpiłem wewnętrznie.

Jakżesz się myliłem.

Nie chodziło bowiem o jakieś zawoalowane aluzje, językowe fanaberie, bo i skąd ci one u absolwenta szkoły rycia szpadlem w chińskim, rudawym błocku? Mój chiński gospodarz oświecił mnie niedługo potem, kiedy wracaliśmy samochodem z restauracji do mojego hotelu. „Widzisz te fioletowe lampy stojące na chodniku?” – zapytał. Widziałem. Miałem niczym nie zakłóconą zdolność widzenia. Cud. „One reklamują miejsca gdzie możesz umyć głowę tak jak czyni to nasz kolega”. Zbaraniałem. Świecące fioletowym światłem reklamy stały przed witrynami zakładów fryzjerskich.

Wielkie okna, fotele fryzjerskie, lustra, na blatach pod lustrami kosmetyki… Środek miasta, jedna z głównych ulic…?  „No nie” – pomyślałem sobie – „Robi sobie ze mnie wała, normalnie…”. Mój gospodarz świetnie odczytywał moje powątpiewanie. W kilkunastu słowach opisał mi system w jakim funkcjonują takie przybytki. Pierwszym elementem gry jest znak rozpoznawczy. Normalne zakłady fryzjerskie w Chinach reklamują się kręciołami w kolorze białym z czarnym spiralnym pasem.

Te “wesolutkie” zapraszają do siebie PT Klientów wirującymi reklamami podświetlanymi fioletowymi jarzeniówkami. W normalnym zakładzie fryzjerskim obsługa składa się głównie z mężczyzn, bo w ogromnej większości wypadków to faceci zajmują się w Chinach ścinaniem piór. Kobiety siedzą na kasie. W normalnym zakładzie fryzjerskim na blatach pod lustrami zobaczysz nożyczki, maszynki do golenia, grzebyczek jakiś, szczoteńkę. W tych drugich, ‘fioletowych” na blatach są tylko kosmetyki do pielęgnacji włosów. Albowiem faktycznie można sobie w takim zakładzie zaordynować mycie głowy wraz z masażem, po którym można spocząć na wygodnym fotelu i zdrzemnąć się godzinkę (jest w Chinach wiele miejsc, które w ramach swoich usług proponują miejsca do cięcia komara). To jest plan „A”.  Plan “lajtowy”. Istnieje też plan „B”. Ten realizowany jest na zapleczu (nieoczekiwanie dużym w porównaniu z pomieszczeniem widocznym od frontu) lub na tak zwanej „górce” dokąd zainteresowanego klienta zaprowadzi lokalna hostessa. Atrakcyjność wizualna hostessy zależy od poziomu całego zakładu w ogóle. Niektóre „fioletowe” zakłady fryzjerskie, szczególnie te cieszące się przychylnością lokalnej policji, lub znajdujące się pod jej troskliwą opieką, nie bawią się prawie w ogóle w udawanie salonu balwierskiego. Kiedy do lokalu wkracza potencjalny klient pracownice przybytku czym prędzej siadają na krzesełkach pod ścianą (tych, które u naszych fryzjerów służą jako krzesełka poczekalniowe), a to pozwala konsumentowi dokonać najlepszego dla siebie wyboru bez konieczności łażenia po jakichś zapleczach, czy  wdrapywania się po schodach na wyższe piętra. Zakłady otoczone opieką wyższych sił proponują usługi na miejscu i na wynos. Jeśli kierownikowi zakładu klient jest już dobrze znany, wiadomo czego oczekuje, jaki typ usług i jaki rodzaj usługodawczyń jest mu miły, to klient taki może nawet składać zamówienia telefonicznie.

Zakłady, którymi nie opiekuje się nikt obdarzony mocą urzędową proponują wyłącznie usługi na miejscu. A ponieważ nigdy nie wiadomo kiedy władza może wpaść w odwiedziny, aby chociaż troszeczkę przydusić niezrzeszoną konkurencję, usługi te nie wychodzą poza pewne ramy, poza którymi już nikt nie mógłby powiedzieć, że czarne jest białe i odwrotnie. Zachowuje się zatem pozory zakładu fryzjerskiego świadczącego usługi rozszerzone o masaż. Relaksacyjny. Usługodawczynie nie rozbierają się, co to to nie. Klienci również nie bardzo. Cała zabawa rozgrywa się dyskretnie, w zaciszu zaaranżowanych niezbyt wystawnie pokoików przedzielonych ścianami z dykty. Szaleństwo akademikowego pettingu. Potem oczywiście można się zdrzemnąć. Taki jest też oficjalny powód istnienia pokoików – drzemka, której klientowi świeżo ostrzyżonemu odmówić nie można!

Otrzymawszy tak zaskakujące informacje od mojego gospodarza zacząłem zastanawiać się jak wiele przejawów erotycznej działalności gospodarczej oferują współczesne Chiny, tak oficjalnie purytańskie, tak wrażliwe na goliznę (w Chinach nie wychodzi Playboy, nie mówiąc o bardziej „konkretnych” magazynach), tak surowe w ocenie niemoralnego prowadzenia się niektórych urzędników państwowych, odcinające w internecie jakiekolwiek strony z golasami, karzące stręczycieli nawet karą śmierci. Nie wiedziałem w tamtym czasie, że sami Chińczycy ocenią kilka lat później, w roku 2008, że w całych Chinach pracuje około 20 milionów prostytutek obojga płci, które wypracowują skromne 6% PKB kraju. Jak to możliwe? – zapyta ktoś. No właśnie. Ciekawe, nieprawdaż? Postanowiłem więc przyjrzeć się sprawie bliżej i zebrać informacje z wiarygodnych źródeł. Wyniki „researchu” przedstawię w kilku kolejnych częściach.

Obraz w ikonce namalowany został przez Pan Yulang (1899–1977), pochodzi z kolekcji jej obrazów znajdujących się w Anhui Provincial Museum w Pekinie.

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button