PolitykaPolityka zagranicznaUSA

Gdzie dwóch się bije, tam trzeci włącza myślenie

Miałem dać spokój, bo jakoś niechętnie biorę się za tematy, którymi zajmują się wszyscy polscy specjaliści od Chin (czyli jakieś 30, no może 40 osób, tak mniej więcej jedna na milion rodaków…), ale na nic było mówienie do siebie „Ślazyk, daj spokój”, „Ślazyk, zostaw to…”. No nie zostawiłem, jak widać.

A chodzi oczywiście o spotkanie amerykańsko-chińskie w Anchorage na Alasce, na terytorium amerykańskim nabytym przez USA od carskiej Rosji w latach 60. XIX wieku. Czyli Amerykanie było gospodarzami, Chińczycy gośćmi. Co ma znaczenie istotne.

Spotkanie to było pierwszym spotkaniem na wysokim szczeblu (na szczeblu osób po obu stronach osobiście odpowiedzialnych za politykę zagraniczną, zarówno formalnie, jak i politycznie) pomiędzy nową ekipa z Waszyngtonu, a bardzo doświadczonym i powszechnie znanym w świecie dyplomatycznym duetem Wang Yi i Yang Jiechi. W skali świata tych dwóch panów można pod względem doświadczenia, kompetencji i zjedzenia zębów na różnych międzynarodowych frontach można chyba tylko porównać do Siergieja Ławrowa, szefa rosyjskiego MSZ.

Obie strony informowały, że spotkanie zaplanowane pomiędzy 18 i 19 marca br. stanowić będzie nowe otwarcie w relacjach USA – ChRL, aczkolwiek dyplomaci tacy jak ambasador ChRL w Waszyngtonie radzili nie liczyć na wiele. Ja sam zakładałem, że Amerykanie będą się chcieli na miejscu targować o coś. „Drzemiący Joe” nad wyraz szybko powykreślał z pozostawionego przez poprzednika brulionu bany na porozumienie paryskie, zwrot ku Pacyfikowi, czy relacje z Europą, ale już tych dotyczących handlu z Chinami, czy dotyczącego technologicznych firm chińskich już nie. Co więcej członkowie jego administracji burczeli parę razy na Pekin. No, ale wiadomo przecież, że przed negocjacjami nie ściąga się gaci, tylko udaje wzorzec cnót i nieprzystępności, żeby właściwie podbić cenę, czy tam wartość.

Chińczycy przylecieli na Alaskę, spotkanie się rozpoczęło. Rozpoczęło się oczywiście w obecności przedstawicieli mediów z całego świata.

Antony Blinken, nowy sekretarz stanu (czyli odpowiednik szefa chińskiego MSZ Wang Yi) po paru zdaniach wstępu oświadczył, że „Stany Zjednoczone nie przestaną pociągać Chin do odpowiedzialności za ich działania w takich miejscach jak Hong Kong, gdzie Pekin rozprawił się z demokracją, za ich nacisk ekonomiczny wywierany na inne państwa, za ludobójczą kampanię przeciwko Ujgurom, muzułmanom z chińskiej prowincji Xinjiang”. Blinken dodał, ze Pekin wprawdzie często mówił Stanom Zjednoczonym, by nie mieszały się w takie “wewnętrzne sprawy Państwa Środka”, ale ponieważ takie chińskie działania “zagrażają opartemu na zasadach porządkowi, który utrzymuje globalną stabilność, nie mogą być traktowane wyłącznie jako sprawy wewnętrzne Chin”.

Bez tego opartego na regułach porządku, byłby to “znacznie bardziej brutalny i niestabilny świat”, powiedział Blinken.

I w tym momencie scenariusz założony przez Amerykanów posypał się. A to dlatego, że Yang Jiechi natychmiast odpowiedział na zarzuty Blinkena. Jestem pewien, że tego Amrykanie się nie spodziewali. A nie spodziewali się, ponieważ Chińczycy zawsze byli bardzo „protokolarni” podczas wszelkich spotkań tego rodzaju, a już zwłaszcza w obecności kamer. Tymczasem zamiast pochylić głowy i przełknąć gorzką pigułkę, i jak to drzewiej bywało zareagować po kilku dniach w formie pisemnego oświadczenia wygłoszonego przez rzecznika prasowego MSZ, Chińczycy ustami szefa politycznego pionu chińskiej dyplomacji ostrzegli Stany Zjednoczone, żeby hamowały się w swoich deklarowanych działaniach, przy czym zarzucił Blinkenowi hipokryzję. Wedle chińskiego dyplomaty to właśnie Stany Zjednoczone wykorzystują swoją finansową i militarną potęgę do zastraszania innych krajów, to przecież że Ameryka ma swoją własną długą historię problemów z prawami człowieka i niemądrych działań za granicą, to nie nikt inny tylko USA stosują siłę, najeżdżają inne państwa, masakrują tam ludzi, to w Ameryce czarni ludzie padają ofiarą dyskryminacji i mordu. Chiny nie wierzą w taki sposób budowania relacji międzynarodowych i uważają taki sposób kształtowania świata za jedno ze najpoważniejszych źródeł jego destabilizacji. Yang Jiechi był przygotowany i miał sporo do powiedzenia. Kiedy skończył mówić, Amerykanie przekazali kilka uwag zarzucając Chińczykom złamanie protokołu (bo umówione było, że każda strona mówić będzie 2 minuty, że nikt nie będzie wygłaszać jakiegoś expose) i poprosili reporterów, żeby sobie poszli. A na to Chińczycy: „Hola, hola, jakie poszli? Państwo pozwoliliście sobie na komentarz naszej wypowiedzi, my mamy prawo w tych warunkach odpowiedzieć. Reporterzy zostają”.

Amerykanie wpadli we własne sidła, reporterzy zostali.

I tak przez około godzinę wszyscy mogli oglądać ten bardzo dziwny i zupełnie wcześniej niespotykany spektakl. Amerykanie zaprosili do siebie Chińczyków, żeby ich łajać, a Chińczycy zamiast przyjąć narzucona rolę odpowiedzieli pewnie, celnie i byli gotowi wziąć udział w sytuacji, która miała charakter absolutnie niestandardowy, wymagała reakcji tu i teraz, a nie kiedyś tam. Chińczycy byli przygotowani na taki obrót spraw.

Na mnie największe wrażenie zrobiła mowa ciała Yang Jiechi. Jego prawa dłoń ze specyficznie rozłożonymi palcami. Trudno mi to wytłumaczyć, ale to jest taki specyficzny gest Chińczyków o dużej władzy i autorytecie, którzy są bardzo wzburzeni, ale nie chcą tego okazywać z wielu względów i przekazują komunikaty – instrukcje ludziom, do których stracili cierpliwość. Albo przestali w nich wierzyć.

Yang Jiechi mówił Blinkenowi i Jake Sullivanowi (głównemu doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego) swoim ciałem: „Kim wy panowie jesteście, żeby nas tu ustawiać po kątach? Skądeście się ciule wzięli? Zapraszacie nas do siebie, robicie jakiś teatrzyk i macie pretensje, że gramy w waszą grę na waszych zasadach?”.

Tak, bo Amerykanie zarzucili Chińczykom, że się tak zachowywali, bo grali „pod własną publiczkę”. Tylko kto ustawił tak a nie inaczej scenariusz? Chińczycy? Czy Amerykanie nie grali pod publiczkę? Wystarczy cofnąć się o kilka dni, przeczytać doniesienia z Waszyngtonu. Demokraci potrzebują republikanów, żeby przeprowadzić wiele działań, kontynuacja „zdecydowanej postawy wobec Chin” była jednym z kosztów skłonienia republikanów do współpracy. Przyganiał kocioł garnkowi.

Generalnie to co działo się w czwartek 18 marca br. w Anchorage zaskakiwało. „Nikt się nie spodziewał hiszpańskiej inkwizycji” – zakrzyknąć mogli panowie z „Latającego Cyrku Monty Pytona”. Nie wiemy właściwie nic na temat tego o czym i w jakiej atmosferze strony rozmawiały w piątek. Pożegnanie było chłodne, komunikaty dla mediów zdawkowe. Chińczycy wrócili do Pekinu, gdzie już bodajże w poniedziałek, czy wtorek pojawi się… Siergiej Ławrow. W kilka dni po tym, jak Joe Biden nazwał Władimira Putina mordercą….

Nie jestem tak naiwny, żeby sądzić, że politykę największego kalibru robi się w świetle reflektorów i w obiektywach kamer. Można tu przygotowywać grunt pod późniejsze rozmowy, chyba, że z tym przygotowaniem coś pójdzie nie tak. Po Amerykanach widać było, że zakładali raczej, że Chińczycy jak zwykle nastawią drugi policzek, tymczasem oni zwyczajnie walnęli na odlew. W podobnym do atakujących stylu. To może wyprowadzić z równowagi.

Tylko czemu Amerykanie postanowili to spotkanie tak rozegrać? Nie daj mi spokoju myśl, że działanie takie było wynikiem ograniczonego bardzo „rozpoznania sytuacji na froncie”. Że nikt nie przeanalizował zmian, które nastąpiły w Chinach i Chińczykach w ostatnich 2-3 latach. Jakby nikt nie wyciągnął wniosków z tego jacy „zwykli Chińczycy” mieli do działań Trumpa, jakie one przyniosły skutki w postaci decyzji polityczno-gospodarczych Pekinu, jakby ludzie związani z amerykańską dyplomacją nie zauważyli choćby zmian w formie aktywności i postawie chociażby chińskich ambasadorów. Powtarzane od niemal roku hasła o zwrocie Chin do wewnątrz nie zostały usłyszane w Waszyngtonie…? Wierzyć mi się nie chce, ale Antony Blinken rozpoczął spotkanie z Chińczykami właśnie tak, jakby nie brał pod uwagę zasadniczych zmian, które nastąpiły w Chinach i Chińczykach.

Czy wpychanie Rosji w objęcia Chin to jakaś gra, czy zatrważająca niezręczność? Japonia i Korea Południowa miałyby iść na wojnę z taki sojuszem, czy raczej wybrać może niekomfortową, ale pokojową z nim współpracę?

A może „napaść” na szefów chińskiej dyplomacji miała być jakimś tajnym gestem dobrej woli ze strony Amerykanów? Bo ostatnio nikt nie zrobił KPCh tak dobrze jak Antony Blinken i Jake Sullivan. Yang Jiechi jest obecnie narodowym bohaterem w Chinach. Wyszedł naprzeciw temu, o czym od dwóch mniej więcej lat na podwórkach przy kartach, czy majongu, w taksówkach, podczas spotkań rodzinnych i w milionach innych miejsc, sytuacji i konfiguracji mówią zwykli, przeciętni Chińczycy. A mówią: „dość tego czołgania!”. Podejrzewam, że w samych Chinach, gdyby przedstawiono takie entree szefa amerykańskiej dyplomacji na spotkaniu z chińską delegacją na Alsace, to owi zwykli Chińczycy zrezygnowani powiedzieliby: „połkną żabę i tyle, zamiast walnąć pięścią w stół”. No i Yang Jiechi wraz z Wang Yi sa dla Chińczyków teraz tym, kim dla Polaków jest Stoch i Żyła.

Ale więcej: okazuje się, że Xi i jego 6 rycerzy miało rację uruchamiając zmianę modelu gospodarczego Chin. I mieli racje mówiąc zaledwie dwa tygodnie temu, ze Chiny musza liczyć na siebie. I mieli rację sugerując, że ze strony USA nie należy spodziewać się wiele dobrego. Chińczycy pojechali na Alaskę, a tam Amerykanie nie potraktowali ich jak równorzędnych partnerów, ale jak jakichś petentów, zrugali, próbowali naruszyć godność i poczucie dumy narodowej. W świetle reflektorów, w obiektywach kamer. Co więcej Amerykanie byli stroną atakującą. I to wobec zaproszonych oficjalnie gości.

Chińczycy z dowolnych powodów będą musieli zacząć zaciskać pasa? Winien sytuacji, chłopiec do bicia propagandowego, zgłosił się na ochotnika. No, dyplomatyczny majstersztyk.

Ale może (łudzę się) to tylko taka ustawka, bo demokraci muszą przeciągnąć na swoją stronę republikanów, więc dali cynę Chińczykom, ze muszą odegrać taką scenkę, żeby zgasić Trumpa i jego wyznawców, żeby ich do siebie przekonać, a potem się zrobi jeszcze jedno spotkanie, albo i trzy, i sprawy rozejdą się po kościach, wszyscy będą przyjaciółmi, zapanuje miłość, pokój i ogólne szczęście. Obawiam się, że nie sądzę…

W całej tej historii raczej trudno zazdrościć naszym specjalistom od ruchów strategicznych. Podejrzewam, że wieści z Alaski spowodowały tam ogólnie bezdech i dzwonienie w uszach. Wbrew absolutnej pewności onych specjalistów Trump jednak przepadł w wyborach. Trudno było uwierzyć w doniesienia zza oceanu, ostatecznie trzeba było wysłać temu nowemu zdawkowa depeszę, że fajnie, że no dobra. Na co ten nowy, Biden, w ogóle nie zareagował i nawet nie zadzwonił, żeby się przedstawić, czy coś. No to specjaliści zaproponowali zwrot przez sztag i dawaj smalić cholewki do Pekinu. A tu też słabo, bo Pekin powtarza, że chętnie coś tam wspólnie z Polska pokombinuje, ale wyłącznie w formacie 17+1. Zanosiło się, że Biden będzie się z Chinami dogadywał, a tu masz babo placek. Ten Blinken wszystko zepsuł… Co teraz? Dzwoni w uszach tylko…

Nie jestem specjalistą od strategii, ale z alaskańskiego mityngu wyciągnąłbym przynajmniej dwa wnioski:

  • Na dzień dzisiejszy nowi ludzie od waszyngtońskiej dyplomacji stawiają na postawę jedynego cwaniaka w mieście. I nie wnikają w szczegóły, nie interesują się drugą, czy trzecią ligą. Nie wiem, w której jesteśmy, na pewno nie w pierwszej. Jeśli się nic nie zmieni, będą traktować Polskę wyłącznie przedmiotowo. Będzie deal do zrobienia, nikt z nami o naszej roli w tym dealu rozmawiać nie będzie.
  • Każdy kto przerabiał z bliska historie rozwodowe małżeństw z dziatwą wspólną, ten wie, że zawsze następuje taki moment, kiedy rozwodzący się małżonkowie prężą swoje muskuły i próbują udowodnić, które z dwojga jest fajniejsze (pomijam sytuacje patologiczne na przykład z damskim bokserem w roli pierwszoplanowej). W takiej sytuacji na dzieci sypie się grad prezentów, dobrych słów i bajecznych deklaracji. Ja bym się koncentrował na prezentach, z których najważniejszymi są wdrażane w trybie pilnym projekty dotyczące polskiej infrastruktury.
  • W zasadzie na stole została jedna prawdziwa oferta, czyli członkostwo w Unii Europejskiej. Specjaliści od strategii powinni natychmiast zacząć rozmowy ze swoimi partnerami z Niemiec, Francji, Skandynawii, ale i tymi z dawnych „demoludów” (czyli 17+1), żeby dowiedzieć się co zamierzają inni w tej sytuacji i reagować we właściwy sposób. Korzystny dla nas.

Gdzie dwóch się bije, tam trzeci włącza myślenie. Myślenie… no i zrobiło się straszno.

 

Leszek B. Ślazyk

e-mail: kontakt@chiny24.com

© 2010 – 2021 www.chiny24.com

Twierdza Chiny Twierdza Chiny

Leszek Ślazyk

(rocznik 1967), politolog, publicysta, przedsiębiorca, ekspert do spraw Chin; od 1994 roku związany zawodowo z Chinami, twórca portalu www.chiny24.com.

Related Articles

Back to top button